Teraz profesor ma w klinice przypadek wyjątkowo trudny. Kiedy go rozwiąże, w Polsce rozpęta się burza. – Wie pan, co się może dziać? – pytam. – Tabloidy napiszą, że stworzył pan dziecko lek. Będą pana atakować prawica i Kościół. Profesor ciężko wzdycha. – Gdybym wiedział, że pożyję tysiąc lat, może bym się bardziej tym przejmował, szedł na kompromisy. Ale przecież człowiek ma jedno życie i po prostu musi robić swoje. Robię to, co uważam, że jest w porządku.
Rodzeństwo jak zbawienie
W 2005 r. zaczął stosować metodę PGD, czyli Preimplantation Genetic Diagnosis. Jeśli rodzice nie chcą, żeby urodziło się im dziecko z zespołem Downa, przychodzą do Invicty, płacą, oddają zarodki do genetycznego zdiagnozowania. Jeśli boją się zespołu Turnera, proszę bardzo, mogą sprawdzić, czy dziecko nie będzie zagrożone tą chorobą. To samo z mukowiscydozą, stwardnieniem guzowatym, zanikiem mięśni… Selekcjonuje się zarodki i do macicy implantuje te, które nie mają genetycznego defektu.
– Takich diagnostyk wykonujemy już ok. 300 rocznie – mówi prof. Łukaszuk. Jest prawdopodobnie jedynym lekarzem w Polsce, który to robi. Ponieważ nie ma ustawy bioetycznej, która regulowałaby zasady postępowania z zarodkami, nikt nie kontroluje tego, co dzieje się w klinikach leczenia niepłodności. W Stowarzyszeniu Nasz Bocian, organizacji pacjentów, która śledzi, co się dzieje w tzw. branży, nikt nie słyszał, żeby jakaś klinika – poza tą Łukaszuka – robiła podobne „skanowanie" zarodków. A Łukaszuk chce iść jeszcze dalej.
– Zgłosiło się małżeństwo, które ma ciężko chore dziecko. Pomóc mógłby przeszczep szpiku. Niestety, wciąż nie ma dawcy. A czasu na czekanie coraz mniej – opowiada profesor. Małżeństwo X ma dwuletniego synka z uszkodzonym genem SAP, co prowadzi do zaburzeń układu odpornościowego. Choroba jest tak rzadka, że rodzin borykających się z podobnym problemem jest na świecie najwyżej sto. Jednym z nich był słynny Bubble Boy – David Vetter z USA, który zmarł w 1984 r., mając 12 lat. Chłopca trzymano wewnątrz plastikowej kuli wypełnionej filtrowanym powietrzem, bo wszelkie zarazki były dla niego śmiertelnie groźne. Synek państwa X też żyje w zagrożeniu.
Wystarczy, że ktoś go pocałuje, a rozwinąć się to może w wyniszczającego raka krwi albo zakaźną mononukleozę o dramatycznym przebiegu, łącznie z pęknięciem śledziony, porażeniem nerwów, zapaleniem mózgu. Skoro nie ma dawcy szpiku, rozwiązaniem może być to, co lekarze nazywają „saviour siblings" – zbawczym rodzeństwem. Dziecko, które mogłoby uratować dwuletniego synka państwa X, musi być z jednej strony od niego inne (bez uszkodzonego genu SAP), z drugiej – identyczne (tkankowo tak zgodne, jakby byli bliźniakami). Dzięki tej zgodności do terapii chorego chłopca będzie można użyć krwi, którą lekarze pobiorą po przecięciu pępowiny łączącej noworodka z mamą. Zdrowe komórki – jeśli terapia się powiedzie – naprawią szwankujący układ immunologiczny bez ryzyka odrzucenia, które zawsze istnieje, gdy przy leczeniu wykorzystuje się np. szpik od dawcy niespokrewnionego.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.