Albo o modzie na ekozabawki: „Jeśli twój bachor był dobrym ekobachorem: segregował śmieci, jadł nieprzetworzoną brukiew i nie marnował naturalnych zasobów twojej energii, w nagrodę możesz mu kupić ekozabawkę. Z drewna lub wikliny. Dopuszczalny jest też papier i wełna z owiec szetlandzkich. Wykonana oczywiście ręcznie przez parę niewidomych norweskich trolli lub pochodząca ze specjalnych ekoupraw zabawek w południowej Francji. Naucz bachora odczuwać naturalną odrazę i pogardę wobec zabawek z plastiku. I ch.., że edukacyjne! Baw się kartoflanym puzzlem, gówniarzu, albo eko nazi front zrobi ci z dupy jesień średniowiecza!".
No i kiedy pokładałem się ze śmiechu, przeczytałem i usłyszałem też – w tym od znajomych – o moim braku wyczucia (o autorkach, zwyrodniałych potworach, nawet nie wspominając) i żenującym poczuciu humoru. Koleżanka zawodowo poruszająca się w świecie słodziutkich dzieciątek huknęła mnie nawet cytatem z Janusza Korczaka, z którego wynikało, że autorki, a ja w ślad za nimi, poniżają i obrażają dzieci. W panice szukałem godnej riposty, koniecznie autorstwa jakiegoś giganta, no bo, jak cię trafią Starym Doktorem, to dalej już tylko papież i Irena Sendlerowa. Na szczęście w domowej toalecie leży sobie wertowany regularnie tom felietonów Antoniego Słonimskiego „O dzieciach, wariatach i grafomanach", w których te pierwsze słodyczki określone są mianem zakały ludzkości.
Żeby nie było: autorki Bezradnika mają ewidentnego hopla na punkcie swoich nie do końca anielskich kruszynek, ale dla ludzi, których razi samo użycie słowa „bachor", nie wspominając już o innych popisach lingwistycznych, zapewne i tak są złe, złe, złe! I tu dochodzimy do sedna problemu. W ślad za najsłynniejszym plantatorem papryki mógłbym zapytać: jak się śmiać, panie premierze?! Z czego się śmiać? Czasy takie, że nie wiadomo, co kogo i kiedy śmiertelnie obrazi.
Na przykład dzisiaj wrogiem publicznym numer jeden tej części internetu spod znaku Pudelka, kimś odrażającym na równi z Heinrichem Himmlerem, ale dużo gorszym od Bieruta, stał się Bartosz Węglarczyk. W „Dzień dobry TVN" na westchnienie Jolanty Pieńkowskiej, że niestety nie mamy sprzątających robotów, chlapnął, że jak to nie, przecież są Ukrainki. Tekst akurat słaby, w dodatku Węglarczyk kaja się i tłumaczy – i w Polsce, i na Ukrainie – już drugi tydzień, ale Pudelek pewnie odpuści szczucie dopiero, kiedy dziennikarz popełni seppuku. Jednak pamiętam też, że radiowy żart Wojewódzkiego i Figurskiego o „Murzinach” Węglarczyka bawił i kojarzył się ze spuścizną Monty Pythona, co z kolei rozsierdziło Kazimierę Szczukę i pytała, czy jak popastwi się nad Węglarczykową tuszą, to tenże będzie rozbawiony. Chyba nie był.
Żeby pozostać na grząskim gruncie emocji rasowo-narodowych: poseł PiS Marek Suski w podsłuchanej prywatnej rozmowie użył na określenie kolegi z klubu PO Johna Godsona nienachalnie śmiesznego w tym kontekście słowa „Murzynek". I co się dzieje? Pani minister od równego traktowania Agnieszka Kozłowska-Rajewicz występuje do Komisji Etyki Sejmu z oskarżeniem o „mowę nienawiści”. Szkoda, że nie o zbrodnię przeciwko ludzkości.
Z kolei Doda, która krotochwilnie rzecze, iż Biblię napisali najarani i napruci winem kolesie, z jednej strony zostaje skazana przez sąd za obrazę uczuć, z drugiej staje się autorytetem religioznawczym w poważnej, wydawałoby się, prasie. I wyrok, i ekspercka kariera pieśniarki śmieszą mnie jak jasna cholera i tylko nie wiem, czy to, że mnie to setnie bawi, nie obraża czyichś uczuć. Palikotowcy zaś chcą zniesienia karania za obrazę uczuć religijnych, ale pociągnęliby przed sąd za żarty o gejach. Pisowcy na odwrót. Mnie do spazmów doprowadza „Mała Brytania" i Larry David w „Pohamuj entuzjazm”, za to parę polskich kabaretów pozwałbym za obrazę poczucia humoru. Więc jak tu się śmiać, panie premierze?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.