To żadna strata. Koszt przesyłu muzyki i filmów dzięki internetowi spadł do zera. A cyfryzacja spowodowała, że kopia jest tak dobra jak oryginał. Już nie potrzebujemy koncernów, z ich magazynami, drogimi sklepami, ale małą liczbą płyt i książek na półkach, tabunami korporacyjnych urzędników decydujących, których artystów promować lub gdzie sprzedawać płyty i książki, oraz monopolistycznymi zyskami liczonymi na setki milionów dolarów. Żegnaj, płyto kompaktowa za 50 zł w sklepie, witaj, jedna ulubiona piosenko za złotówkę w internecie. Może jeszcze nie dziś, ale już bardzo niedługo.
Grupy interesów wytworzone wokół starych sposobów zarabiania na twórczości nie odchodzą po cichu. Miejmy jednak nadzieję, że będą tak mało skuteczne jak genueńscy skrybowie, których petycja z 1474 r. o zakaz druku i wyrzucenie drukarni z miasta została odrzucona przez miejski senat. I jednocześnie bójmy się, by nie byli tak skuteczni jak otomańscy skrybowie, którym udało się wprowadzić zakaz druku w alfabecie arabskim, gdyż jak twierdzili – alfabet, w którym napisano Koran, jest święty i nie może być plugawiony mechanicznym odtwarzaniem, z katastrofalnym zresztą skutkiem dla upowszechniania wiedzy w otomańskiej Turcji.
Dziś koncerny fonograficzne też wiedzą, że w końcu znikną – tak jak zniknęli powszechni niegdyś kataryniarze. Ale nie poddają się, zacięcie broniąc swoich przywilejów. W XIX w. w większości cywilizowanego świata prawo autorskie dawało ochronę na dwadzieścia parę lat od opublikowania książki. Dziś zazwyczaj daje ochronę na 70 lat od śmierci autora. To przeciętnie o ponad 100 lat dłużej. Bez żadnych dowodów, że tym sposobem wzbogacono ofertę wydawniczą dla ogółu. A przecież korzyści z rozszerzenia pojęcia własności dla jednych muszą być porównane ze stratą wolności, które takie zwiększenie powoduje dla innych. Jednak zamiast racjonalnej dyskusji i chłodnego ważenia kosztów i korzyści słyszymy: pirat, złodziej, kradzież! O ile można jeszcze takie słowa wybaczyć twórcom, którzy od dziesięcioleci nie mieli żadnego twórczego pomysłu, o tyle w wydaniu polityków, którzy ponoć pracują w naszym interesie, budzą już zdumienie.
Najciekawsze jeszcze przed nami. W świecie internetu jesteśmy tak daleko, jak byliśmy w świecie druku za króla Stefana Batorego. Druk na dobre zawitał do Europy w XV w., ale dopiero w XIX zaczęto drukować nuty. Nuty to skomplikowany zapis, gdzie mała różnica w pozycji na pięciolinii wypacza brzmienie utworu. Przez wieki nuty kopiowali ręcznie specjaliści. Dopiero lepsza technologia w XIX w. pozwoliła na ich masowy druk. Kompozytorzy szybko zaczęli sprzedawać prawa do druku nut, a w prawie stanowionym pojawiło się prawo autorskie do tychże. Ale ten sposób zarabiania na muzyce długo nie przetrwał. Mechaniczne odtwarzanie muzyki, najpierw w postaci gramofonu Edisona, a potem płaskiej płyty, zabiło ów model zarabiania na muzyce i zaraz stworzyło nowe. Spadła liczba koncertów granych na żywo, spadła sprzedaż instrumentów, bo w domach coraz rzadziej grano muzykę z nut – więc i tych potrzeba było coraz mniej. Muzyka od tego nie zginęła, a zarabianie na niej również miało się w najlepsze. Choć kompozytorzy stali się mniej ważni, a sławę i pieniądze zyskali wokaliści i muzycy, których wykonania utrwalone na płytach docierały do rzesz fanów, o których nie mogli marzyć, gdy byli dostępni tylko na estradowych deskach.
Druk w połączeniu z internetem dał już masowy dostęp do książek. W 1424 r. biblioteka Uniwersytetu Cambridge miała ogromną na owe czasy kolekcję 122 książek. Przez następne pół wieku ogromnym wysiłkiem kolekcję tę zwiększyła do 330 książek. Dziś taką liczbę książek w wydaniu papierowym można zamówić w internetowej księgarni w pięć minut i mieć w domu najdalej w tydzień. Podobnie będzie z muzyką. Internet zwiększy różnorodność i jakość muzyki. Dzięki możliwości dotarcia do fanów przez internet niezależna polska artystka Lee Leet, działając bez wsparcia koncernu fonograficznego, od kilku tygodni swoim przebojem „So high" bije na liście przebojów Antyradia artystów ze stajni dużych koncernów. To zwiastun przyszłości, która nie spodoba się pośrednikom. Ale my ich już nie potrzebujemy, bo mamy internet.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.