Też czasami mam poczucie odklejenia od nowego świata, który zawsze nas zaskoczy. Dlatego wielkie ciosy przybywają z niespodziewanej strony, a nie skąd ich wypatrujemy. Europa drży przed kryzysem, aż od tego drżenia kryzys powstaje. To, co jednak naprawdę przetrąci nam kark, spadnie nagle. Z rzeczy zupełnie malutkich jest niespodziany męt i zamęt w tygodnikach. Ktoś dzwoni z prasy, pyta, czy już wiem, że nie będę pisał felietonu w „Newsweeku"? Właściwie to nie wiem, tygodnik ani mru-mru... Ciekawe, czy w ogóle ktoś zawiadomi, takie czasy, że o własnej śmierci dowiadujemy się często z nekrologów. Czekam spokojnie i piszę jak zawsze nowy tekst na piątek. Przed każdym końcem świata, nawet tak malutkim, należy podlać kwiaty i zawieźć dziecko do przedszkola.
Całe to moje pisanie zaczęło się na progu stanu wojennego i zapewne dojdę tą ścieżką do jakiegoś swojego końca. Są różne końce. Mijam właśnie nowe centrum Alzheimera. Zdaje się czekać cierpliwie. Patrzy na jego ścianę billboard: „Co piąty Polak ma nadciśnienie". To ja! Co za zaszczyt być co piątym Polakiem. Już za Warszawą śnieżne dzikie pola. Nagle telefon. Dzwoni pani K., nie znam, mówi, że zarządza teraz „Newsweekiem" i mnie nie przewiduje. Bardzo mi miło... A ja coś tam słyszałem w mediach, że to przecież Lis? Nie Lis – tłumaczy – on dopiero za trzy miesiące. Wszystko co złe, to ona. Myślę, heroiczna osoba, bierze na siebie cały brud czyszczenia kurnika z już martwych kur. Lis wkroczy na gotowe. Gaśnie iskierka telefonu. Wokół dzikie pola. Po męcie i zamęcie życia tylko to po nas zostaje.
Stworzyłem ten typ tekstu na progu stanu wojennego, by dać świadectwo i nie oszaleć. Publikowałem najpierw w swoim podziemnym piśmie „Wezwanie", równolegle i dalej w głąb lat 90. w paryskiej „Kulturze". Po śmierci Redaktora – w „Rzeczpospolitej”. Kiedy zaczął się najazd barbarzyńców na ten dziennik, poczułem, że muszę odejść. A chciano mnie zatrzymać. Dziś wydaje się to wzruszające, prawda? Przytulił mnie bez wahania „Newsweek”. Tam w przykurczu coraz mniejszej liczby znaków pisałem pięć lat. Mimo zakrętów i potknięć to zawsze był ten sam tekst.
Myślę teraz o kierownictwie pisma, które tak lubiłem i ceniłem. Musieli się spakować w godzinę. Brutalność, brak norm i form. A ci, co zostali, drżą ze strachu. Każdy z nas ma przecież zakorzenioną w dzieciństwie wrażliwość na odtrącenie. Ale większość ludzi ma też potrzebę angażowania się i utożsamiania z tym, co od nich większe, to są idee i sprawy. Dla komercji jednak nie ma spraw, są tylko interesy, a ludzka skłonność, by angażować serce, jest do wykorzystania. Przychodzi jednak chwila, gdy się okazuje, że serce to tylko kawałek mięsa. Już wisi na haku, wśród innych ochłapów, i jest na sprzedaż. Myślę: globalne ocieplenie, terroryzm, ojciec dyrektor, PiS, fobie i ksenofobie, to wszystko nic – komercja nas załatwi. Sterowani przez jej automatycznego pilota sami się wydusimy własnymi rękami, nawzajem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.