Żarty na bok. Sprawa jest bardziej serio, niż się z pozoru może wydawać. Afera solna z wolna zamienia się bowiem w aferę informacyjną. Od dwóch tygodni jesteśmy bombardowani doniesieniami, że być może ktoś do krakowskiej zwyczajnej, albo suchej, śląskiej czy jeszcze innej, dodał sól zwykle używaną do posypywania dróg. Zaraz potem sanepid uspokaja nas, że właściwie nic się nie stało, bo w tej drogowej wcale nie ma więcej brudu i świństwa, niż być powinno. Więc możemy konsumować wędliny w spokoju. Ludzie o niezachwianej wierze w werdykty sanepidu odetchnęli z ulgą i pałaszują z apetytem. Kilku niedowiarków postanowiło jednak samemu zdecydować, czy chcą jeść coś, co posypano solą z drogi, czy też może jednak zmienić menu. I tu się zaczyna prawdziwa afera. Minister rolnictwa Marek Sawicki nie zamierza bowiem ujawniać listy firm, które mogły kupić trefną sól. Bo jest zdania, że nie można ich karać za to, że padły ofiarą oszustów, których CBŚ właśnie wsadza za kratki. Najwyraźniej jednak logika ministra pozwala karać konsumentów, którzy kombinują, nad talerzem zastanawiając się, czy spożywcza loteria dostarczyła im żywność sypaną „drogówką", czy może jednak solą pochodzącą z kopalni. Więcej, minister traktuje nas jak ubezwłasnowolnionych półgłówków, którzy nie mogą sami decydować, czy wierzyć w certyfikat sanepidu, czy mieć wolność wyboru.
Za sprawą ma przemawiać ważny interes ekonomiczny producentów. Tak po ludzku rozumiem fatalne położenie tych, którzy sól drogową kupili i dosypali do produkowanej żywności. Jest mi ich żal, bo jeśli kupowali w dobrej wierze i bez świadomości, że to chłam, to dzisiaj ich firmy, a może i dorobek życia, są w poważnych kłopotach całkowicie niesprawiedliwie. Ale nie rozumiem, dlaczego prawo milionów konsumentów klęka przed prawem grupy producentów. Marek Sawicki arbitralnie decyduje, że interes producentów jest ważniejszy od naszego. Zamiast pełnej jawności mamy pełną konspirę, mimo że prawnicy mówią, iż upór ministra padnie na pierwszej rozprawie. Bo prawo do informacji publicznej jest w tej kwestii jasne aż nadto. Szefa resortu rolnictwa jednak takie drobiazgi jak prawo i ustawa obowiązywać nie muszą. Burza w mediach potrwa jeszcze chwilę, a potem temat się znudzi. A jeśli się nie znudzi? Na dobrą sprawę za chwilę nikogo nie powinny dziwić płatne ogłoszenia zamieszczane przez tych, którzy wiedzą, skąd kupowali, i mają pełną gwarancję, że ich sól to sól, a nie ścieki z jezdni.
Jakby kłopotów było mało, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Otóż niepomny własnych komunikatów o nieszkodliwej soli szef wielkopolskiego sanepidu, już nieco ściszonym głosem, mówi dziennikarzom, że rodzinie to by jej nie podał. Uzupełnia go kolega ze Śląska, porównując sól z drogi do lodów z piaskiem albo do kredy. Też nie szkodzą, ale kto jadłby takie paskudztwo. Zwieńczeniem logiki ą la minister Sawicki jest komunikat głównego inspektora sanitarnego. Czytamy w nim, że z rynku wycofano 227 tys. kg żywności, do której produkcji użyto soli przemysłowej. No to jak to? Nie szkodzi, można jeść, a jednak wycofujemy?
Wszystko to się kupy nie trzyma. Choremu rozumowaniu ulega także premier, który nie widzi problemu, tylko grupkę oszustów chcących nielegalnie zarobić. Nie bardzo wiem, czego trzeba jeszcze, żeby w obywatelach własnego kraju dostrzec wreszcie dojrzałych ludzi, którzy mają prawo: po pierwsze, wiedzieć, po drugie, samemu decydować, po trzecie, być traktowani poważnie. To jednak jak na tę władzę wyraźnie zbyt wiele. W końcu władza wie lepiej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.