"C'est le ton qui fait la chanson"
W sprawie najgłośniejszej bodaj afery III Rzeczypospolitej wypowiadają się dziesiątki, a może nawet setki osób, które o jej zawiłościach i sekretach wiedzą nieporównanie więcej niż niżej podpisany. Dzielę się więc z moimi Czytelnikami jedynie odczuciem, jakie wzbudziło we mnie śledzenie transmisji jednego z sejmowych "przesłuchań" Adama Michnika. Wydaje mi się, że same słowa "śledzenie" lub "przesłuchanie" odzwierciedlają absurd, którego uczestnikiem (ofiarą, symbolem, adresatem?) stał się redaktor naczelny "Gazety Wyborczej". Okoliczności działań podejmowanych - miejmy nadzieję - w celu rozwikłania sprawy Rywina i uzdrowienia klimatu w Polsce uczyniły z Adama Michnika bardziej podsądnego niż świadka. Skleroza nie dosięgnęła mnie jeszcze w takim stopniu, bym zapomniał klimat i emocje, jakie nie tak przecież dawno - zaledwie jakieś 15 lat temu - towarzyszyły śledztwom i przesłuchaniom skierowanym przeciwko "sile bezsilnych". Już wydawało się, że za sprawą owych bezsilnych doczekaliśmy czasów zgoła odmiennych, gwarantujących świadkom pozostanie w swej roli i przysługujące im uprawnienia. Nie chodzi tylko o formalne uprawnienia procesowe, lecz także o sposób traktowania osób, które z własnej woli mogą się przyczynić do ustalenia prawdy. Świadków właśnie, których status nie będzie mieszany ze statusem podsądnych. Oczywiście, także tym ostatnim należą się określone prawa, choćby domniemanie niewinności póki wina nie zostanie im sądownie udowodniona. To jest jasne. Chciałbym jednak, by w III Rzeczypospolitej było przynajmniej tak, że nikt nie będzie się wzdragał przed wzięciem na siebie roli świadka. Tyle chciałbym na początek. Transmisja z obrad komisji sejmowej napełniła mnie goryczą. Świadkiem, którego rolę tak często myli się z rolą podsądnego, jest jedna z zaledwie kilku, kilkunastu czy może kilkudziesięciu osób, jakie w tak decydujący (i dramatyczny) sposób przyczyniły się do odzyskania nie tylko moralnej, lecz również obywatelskiej siły przez polskich - a w konsekwencji także środkowoeuropejskich - "bezsilnych". Chcę być dobrze zrozumiany. Nie stoję na straży żadnego "styropianu", z biegiem lat liczba lokatorów zasiedlających tę białoniewinną płaszczyznę rośnie w postępie geometrycznym. Kłania się niegdysiejsze zdanie Piłsudskiego: "Chłopcy, gdybym w Oleandrach miał was tylu, co dzisiaj...". Bez wątpienia Michnik był w Oleandrach. Nie ubiegam się też o specjalne względy ani o specjalne traktowanie tych, którzy naprawdę - a nie tylko w swojej wyobraźni - byli w Oleandrach. Sensem ich walki było przecież uczynienie ludzi równymi wobec prawa. Ubiegam się wszakże o Herbertowską odrobinę dobrego smaku, o ton czyniący jedną piosnkę sprośną, a inną wzniosłą. O prawo ludzi uczciwych do cieszenia się domniemaniem innych, że jest się człowiekiem porządnym, człowiekiem "zaufania publicznego", o czym świadczy publicznie znana biografia, tak pilnie śledzona niegdyś przez "policje tajne, widne i dwupłciowe". Ja i Adam Michnik różniliśmy się, a może i nadal różnimy w wielu analizach i stanowiskach, ale uważam, że nikt nie może podawać w wątpliwość jego prawa do zaliczania się w poczet ludzi uczciwych, osób "zaufania publicznego" właśnie. I oto właśnie on doczekał się w III Rzeczypospolitej takiego sposobu potraktowania odgrywanej przez niego roli świadka, na jaki być może zasługują dopiero podsądni. Wiem, że w Sejmie skończyły się czasy wersalu, ale mam w gardle smak wielkiej goryczy. Jedynym, co go troszeńkę osłabia, jest świadomość, że na oczach szerokiej publiczności radiowo-telewizyjno-gazetowej odbywa się lekcja wychowania obywatelskiego. To lekcja nie tylko piosenki, ale także tonu. Nie znajduję jednak w sobie poczucia solidarności z wszystkimi wykładowcami. Rezerwuję je dla Adama. n
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.