Widziałam kobietę w zaawansowanej ciąży. Rozmawiałam z nią długo, kilka godzin. I była to jedna z najtrudniejszych dla mnie rozmów. Kobieta od ponad dwóch miesięcy wie, że dziecko, które nosi w brzuchu, ma wodogłowie, jego mózg się nie rozwija, nie ma części czaszki, nosa, podniebienia. Nie ma też szans na przeżycie.
Kobieta nie chce ujawniać swojego prawdziwego nazwiska, nie chce się stać ikoną walki o prawa kobiet, pozostaje anonimowa. Opowiedziała mi swoją historię, udokumentowaną wynikami badań, pism, oświadczeń. I z tej historii jasno wynika, że prof. Bogdan Chazan, dyrektor Szpitala Specjalistycznego im. Świętej Rodziny w Warszawie, manipulował pacjentką, przedłużał wydanie decyzji o wykonaniu aborcji.
Więcej, nie przestał manipulować. Publicznie kłamie. Mówi, że o sprawie pacjentki swojego szpitala dowiedział się dopiero wtedy, gdy po raz pierwszy spotkał się z kobietą, czyli 14 kwietnia 2014 r.
Oto wypowiedzi prof. Chazana z ostatnich dni: „Nie odkładałem decyzji o odmowie wykonania aborcji. Przecież pismo, w którym informowałem ją o chęci udzielenia pomocy podczas ciąży i porodu, możliwości wsparcia psychologicznego w hospicjum perinatalnym, zostało przekazane następnego dnia po otrzymaniu od niej prośby o wykonanie aborcji” – mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Ale w Polsat News w rozmowie z Dorotą Gawryluk zmienia zdanie: „Czas pomiędzy złożeniem przez panią podania, prośby a odebraniem przez panią odpowiedzi wynosił trzy dni”. Więc jak było? Jeden dzień czy trzy? Oto krok po kroku historia ponaddwutygodniowej walki pani Agnieszki o swoje prawa.
7 marca 2014 r. dr Maciej Gawlak, ordynator oddziału położnictwa Szpitala im. Świętej Rodziny w Warszawie, robi USG swojej pacjentce. Rozpoznaje liczne wady płodu. Prosi o konsultację innego lekarza. Lekarz przeprowadza USG, potwierdza wady. Następnego dnia kolejna konsultacja, dr Zwoliński przeprowadza badanie USG, potwierdza wady.
Zapada decyzja o przewiezieniu pacjentki do Instytutu Matki i Dziecka, gdzie wykonane zostają kolejne USG i rezonans. Badania potwierdzają wady. Lekarze mówią, że pacjentka powinna podjąć decyzję. Pacjentka informuje, że już podjęła i chce przerwać ciążę. 2 kwietnia zostaje przewieziona z powrotem do Szpitala im. Świętej Rodziny z pełną dokumentacją stwierdzającą wady czaszki, mózgu, podniebienia i nosa dziecka. 3 kwietnia dr Gawlak informuje pacjentkę, że o sprawie powiadomił swojego szefa prof. Chazana, któremu przekazał, iż pacjentka jest zdecydowana przerwać ciążę, i wypisał kobietę do domu. Dodaje, żeby czekała na telefon.
7 kwietnia odbywa się kontrolna wizyta w szpitalu. Dr Gawlak przekazuje, że rozmawiał z prof. Chazanem, a ten nakazał czekać na pełną dokumentację. Wtedy też pacjentka została po raz kolejny poinformowana, że prof. Chazan wie o sprawie i zna decyzję kobiety.
Był koniec 23. tygodnia ciąży. Poronienie nie nastąpiło, kobieta nie zmieniła decyzji. Od lekarzy po raz kolejny usłyszała, że to prof. Chazan musi wyrazić zgodę na przerwanie ciąży i że kobieta musi się z nim spotkać. Prof. Chazan wyznaczył termin spotkania na piątek 11 kwietnia. Spotkanie się jednak nie odbyło z powodu innych obowiązków profesora. Następny termin wyznaczono na 14 kwietnia. Na tym spotkaniu oprócz dr. Gawlaka, lekarza prowadzącego ciążę, byli też rzeczniczka praw pacjenta ze Szpitala im. Świętej Rodziny, pacjentka i prof. Chazan. To był koniec 24. tygodnia ciąży. Dr Gawlak zaczął rozmowę od słów: „Tak jak już z profesorem rozmawiałem, pacjentka podjęła decyzję”. Pacjentka potwierdziła i usłyszała, że profesor musi się skontaktować z prawnikiem. Ponowne spotkanie odbyło się 16 kwietnia. Wtedy to profesor wręczył pacjentce dokument odmawiający aborcji ze względu na konflikt sumienia, z datą 15 kwietnia 2014 r.
Rozpoczął się 25. tydzień ciąży. Profesor wiedział, że legalnie ciążę można przerwać do 24. tygodnia, jest przecież dyrektorem szpitala, specjalistą ginekologiem.
Ustawa nie przewiduje kary dla lekarza, który uniemożliwi wykonanie aborcji kobiecie do niej uprawnionej. W tym sensie prof. Chazan nie złamał prawa. W dodatku został medialną gwiazdą. Dzięki temu uzyskał możliwość publicznego naigrawania się z przepisów i demonstrowania swojego fanatycznego zacietrzewienia, które przesłania mu podstawową misję lekarza.
Profesor wypowiada się w taki sposób, jakby to pacjentka przymuszała go do usunięcia uszkodzonego płodu. Twierdzi też, wprowadzając opinię publiczną w błąd, że aborcja polega na rozczłonkowaniu dziecka i wyciąganiu go po kawałku z macicy kobiety. Manipuluje nawet nazwą ustawy. W rozmowie z dziennikarką „Gazety Wyborczej” mówi: „Przy okazji proszę zwrócić uwagę na tytuł ustawy: »O ochronie dziecka poczętego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży«. Ustawodawca użył na początku słów »ochrona dziecka«. Świadomie nie nazwał tego przepisu »Ustawą o zabijaniu dziecka poczętego«”.
W rzeczywistości ustawa w ogóle nie mówi o dziecku poczętym. To określenie nacechowane emocjonalnie, używane przez ideologicznych przeciwników aborcji. Prawdziwa nazwa aktu to Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.