Symbole bywają groźne, ale groźniejsze są obsesje przypisujące im realne znaczenie. Brak unijnej flagi za mównicą premier Beaty Szydło urósł do rangi antyeuropejskiej deklaracji. Lewicowe media biły na alarm, że PiS wyprowadza Polskę z UE, a „New York Times” i kilka poczytnych tytułów w Europie wypatrywały nacjonalistycznej fali. W zapalczywości nie sprawdziły, ilu europejskich przywódców występuje na tle własnych kolorów narodowych ani czy rzeczywiście ktoś zdejmuje niebieskie flagi z rządowych budynków. Ale skoro wpadliśmy już w ten medialny kisiel, to zastanówmy się, cóż takiego ta flaga dziś symbolizuje.
Ostatnio mocno załopotała, gdy prezydent Hollande ogłosił, że Francja znalazła się w stanie wojny i oczekuje solidarnego przystąpienia do niej wszystkich członków. Przywódcy jak jeden mąż, w tym nasz nowy minister obrony, solidarnie zakrzyknęli – szable w dłoń! Z trudem, bo z trudem, ale udało się wskazać, kim w tej wojnie jest wróg, a kim przyjaciel. Gorzej poszło z doliczeniem się tych szabel – środków, z jakimi Europa ma ruszyć na tę wojnę.
Przez ostatnie 20 lat zachodnie armie zajęte były głównie rozbrajaniem się. Pieniądze szły na rosnące potrzeby socjalne i ratowanie butwiejących banków, co doskonale komponowało się z unijną doktryną. Głębokim przekonaniem, że cywilizacja na najwyższym etapie rozwoju, czyli tam, gdzie znalazła się zjednoczona Europa, do rozwiązywania problemów nie potrzebuje prymitywnej siły zbrojnej. Wystarczy mądre prawo, dobra wola i wyrzuty sumienia.
Prezydent Bush ze swoim zamiłowaniem do interwencji zbrojnych wyśmiewany był przez eurokratów – „żałosny przykład współczesnej donkiszoterii” – mówił o nim były szef MSZ Niemiec Joschka Fisher. Choć w tyle głowy europejscy przywódcy mieli wciąż lata 90. i amerykańską interwencję na Bałkanach. Prymitywni, bo prymitywni, ale – jakby co to „kowboje nadlecą i zrobią porządek”.
Przez pół wieku Ameryka nieustannie robiła porządek. Trzymała pokrywkę nad tym bulgocącym tyglem, wysyłając 300 tys. żołnierzy do Korei, 500 tys. do Wietnamu, 50 tys. żeby ratować Kuwejt – państewko, o którym większość Amerykanów nigdy nie słyszała, ale bez którego europejskie samochody nie ruszyłyby z miejsca. A dziś prezydent Francji, kraju, który jeszcze niedawno odmawiał amerykańskim myśliwcom przestrzeni powietrznej, bo naród francuski brzydził się przemocą, prosi Waszyngton o pomoc w ratowaniu cywilizacji.
130 ofiar zamachu ma być tym końcem zachodniego świata. W czasie II wojny światowej w samej Francji ginęło średnio 300 osób dziennie, w czasie I wojny zginęło 1,5 mln Francuzów i jakoś nikt nie straszył upadkiem cywilizacji.
Ale też inna to była Francja. Z silnym poczuciem godności, tradycji i przynależności narodowej. Z potężną armią zamorską. Z wartościami, które skutecznie zostały rozbrojone w epoce europejskiej dobroduszności. Dyktatura politycznej poprawności nie tylko zaszczepiła w młodym pokoleniu pacyfistyczne przekonania, ale też wyprała Francuzów z odpowiedzialności za własne państwo. Do tego stopnia, że dziś Francja nie jest w stanie wyekspediować 10 tys. wojsk lądowych, żeby zniszczyć to, co, jak twierdzi ich prezydent, grozi końcem cywilizacji niebieskiej flagi.
Co więc symbolizuje dziś unijna flaga? Pamiętacie państwo szczyt na Malcie? Tak, ten co miał przynieść nam taki wstyd, bo premier nie pojechała. Europa miała podjąć tam ważne decyzje. Podjęła. Postanowiono przekupić afrykańskich przywódców – czy raczej szefów gangów szmuglujących uchodźców z tytułami premierów i prezydentów. Państwa-gangi żądały 3,6 mld euro za przyjęcie z powrotem najeźdźców zwanych uchodźcami. Handelek się jednak posypał. Bynajmniej nie przez skrupuły moralne i troskę o prawa człowieka. Po prostu możni tego świata wysupłali jedynie 87 mln euro na ratowanie Europy przed katastrofą imigracyjną. Ani grosza więcej. Przypomnę, że koszt ratowania prywatnych banków z kieszeni podatników to 544 mld euro, a wykupywanie złych długów od rządu Grecji to 326 mld euro. Wszystko pod jedną solidarną flagą.
Wróćmy do „cynicznego polskiego rządu” – flagi nie chce, ale pieniądze bierze – mówił Guy Verhofstadt, były europoseł. Może powinniśmy zatknąć teraz niebieską flagę na Bałtyku. Niech pływa wzdłuż kolejnej nitki niemiecko-rosyjskiego gazociągu. Zatknijmy ją na nowych niemieckich kopalniach otwieranych w czasie, gdy od Polski żąda się ich zamykania. Wręczajmy je każdemu uchodźcy, w końcu przypłynęli tu na osobiste zaproszenie kanclerz Merkel. I wreszcie pytanie, jaka flaga powinna powiewać za plecami prezydenta Francji, kiedy to w Moskwie obiecywał Putinowi poświęcenie Ukrainy w zamian za pomoc w rozgromieniu Państwa Islamskiego? �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.