412 tys. dzieci. Powtórzcie sobie Państwo tę liczbę. Tylu młodych
Polaków urodzi się w ciągu najbliższych dziesięciu lat (2017–2026)
dzięki ustawie 500+. Tak wynika z uzasadnienia ustawy, którą rząd wysłał
już do konsultacji. Urzędnicy wpisali wprawdzie do niego 278 tys., ale
wzięli pod uwagę do porównań tego, jak będzie działać program – nie
wiedzieć czemu, skoro chcą nas przekonać do tego rozwiązania – skrajnie
optymistyczny wariant prognozy GUS, dotyczący liczby rodzących się
dzieci. Z tego powodu pozytywny „efekt” 500+ jest zaniżony. My do
naszych wyliczeń przyjęliśmy wariant średni. By uzmysłowić Państwu, co
oznacza liczba 412 tys. nowo urodzonych dzieci – jedno porównanie.
To o blisko 40 tys. więcej niż liczba młodych Polaków, jaka przyjdzie na
świat w tym roku i o 10 proc. więcej, niż gdyby tego programu w życie
nie wprowadzać. Czy chociażby z tego powodu nie warto tego robić? Ale to
niejedyny powód. Pomijając kwestie tego, że bez ludzi nie będziemy się
rozwijać, a o pogoni za bogatym Zachodem możemy po prostu zapomnieć,
warto skupić się jeszcze na co najmniej dwóch rzeczach. Pierwsza –
niezwykle bolesna i wstydliwa. Jak pisaliśmy już wielokrotnie w
tygodniku „Wprost”, polska nędza ma twarz dziecka. To najmłodsi Polacy
płacą najwyższą cenę transformacji. Z ostatnich danych GUS wynika, że
840 tys. dzieci żyje w Polsce poniżej tzw. minimum egzystencji, czyli
dochody w ich rodzinach nie pozwalają na zaspokojenie podstawowych
potrzeb biologicznych, takich jak żywność czy odzież.
Ile z tych dzieci wyrwie się z kręgu nędzy, na razie z uzasadnienia
ustawy niestety się nie dowiemy (liczę, że będzie to jeszcze policzone),
ale wiemy już, że program będzie działał tak, jak powinien. Z
opracowania Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA dowiadujemy się, że 500+
najbardziej zwiększy dochody osób zarabiających najmniej – o 30 proc. I
nie pomogą tu zaklęcia polityków PO, którzy mówią, że pomoc trafi do
bogatych. Nie pomogą emocjonalne ćwierknięcia „najlepszego
ministra finansów” Europy Jana Vincenta Rostowskiego, piszącego:
„Oszukali Polaków. Najubożsi skorzystają najmniej na 500+!”.
Drugi fundamentalny powód, dla którego warto wprowadzić ten program, to
wzmocnienie finansowe polskich rodzin rozumiane jako inwestycja. Wydatki
na dzieci to nie koszt, ale inwestycja właśnie. Co do zasady rodzice są
najlepszymi przyjaciółmi swoich dzieci i wydadzą pieniądze, które
otrzymają, by poprawić los rodziny, a zatem i dzieci. Doprawdy trudno
zrozumieć pohukiwania lewicy, że rodziny przepiją czy przehulają tę
pomoc. To wpisane w ten sposób myślenia kuriozalne przekonanie, że
ludzie są plebsem, który trzeba wychowywać, nie wolno im ufać, a tylko
światłe elity zachowują się jak trzeba.
To dlatego wciąż wracają pomysły, by pomoc wypłacać w bonach albo
zamiast bezpośredniego wsparcia rodzin budować dla nich żłobki. Państwo
wychowa wasze dzieci, wy tego zrobić nie umiecie – mówią nam lewicowi
wieszcze. Na temat 500+ powinna się toczyć poważna debata. Wnioski z
niej powinien wziąć pod uwagę także rząd. Nie wydaje mi się, by
najszczęśliwszym pomysłem był tu pośpiech. To, czy ten system wsparcia
wejdzie w życie w kwietniu czy w lipcu przyszłego roku, jest drugorzędne
z perspektywy jego dobrego zaplanowania. Rząd wydaje nasze pieniądze i
jeśli to robi, powinien robić to z głową. Tak, by ten wydatek przynosił
najlepszy z możliwych efektów.
Polaków urodzi się w ciągu najbliższych dziesięciu lat (2017–2026)
dzięki ustawie 500+. Tak wynika z uzasadnienia ustawy, którą rząd wysłał
już do konsultacji. Urzędnicy wpisali wprawdzie do niego 278 tys., ale
wzięli pod uwagę do porównań tego, jak będzie działać program – nie
wiedzieć czemu, skoro chcą nas przekonać do tego rozwiązania – skrajnie
optymistyczny wariant prognozy GUS, dotyczący liczby rodzących się
dzieci. Z tego powodu pozytywny „efekt” 500+ jest zaniżony. My do
naszych wyliczeń przyjęliśmy wariant średni. By uzmysłowić Państwu, co
oznacza liczba 412 tys. nowo urodzonych dzieci – jedno porównanie.
To o blisko 40 tys. więcej niż liczba młodych Polaków, jaka przyjdzie na
świat w tym roku i o 10 proc. więcej, niż gdyby tego programu w życie
nie wprowadzać. Czy chociażby z tego powodu nie warto tego robić? Ale to
niejedyny powód. Pomijając kwestie tego, że bez ludzi nie będziemy się
rozwijać, a o pogoni za bogatym Zachodem możemy po prostu zapomnieć,
warto skupić się jeszcze na co najmniej dwóch rzeczach. Pierwsza –
niezwykle bolesna i wstydliwa. Jak pisaliśmy już wielokrotnie w
tygodniku „Wprost”, polska nędza ma twarz dziecka. To najmłodsi Polacy
płacą najwyższą cenę transformacji. Z ostatnich danych GUS wynika, że
840 tys. dzieci żyje w Polsce poniżej tzw. minimum egzystencji, czyli
dochody w ich rodzinach nie pozwalają na zaspokojenie podstawowych
potrzeb biologicznych, takich jak żywność czy odzież.
Ile z tych dzieci wyrwie się z kręgu nędzy, na razie z uzasadnienia
ustawy niestety się nie dowiemy (liczę, że będzie to jeszcze policzone),
ale wiemy już, że program będzie działał tak, jak powinien. Z
opracowania Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA dowiadujemy się, że 500+
najbardziej zwiększy dochody osób zarabiających najmniej – o 30 proc. I
nie pomogą tu zaklęcia polityków PO, którzy mówią, że pomoc trafi do
bogatych. Nie pomogą emocjonalne ćwierknięcia „najlepszego
ministra finansów” Europy Jana Vincenta Rostowskiego, piszącego:
„Oszukali Polaków. Najubożsi skorzystają najmniej na 500+!”.
Drugi fundamentalny powód, dla którego warto wprowadzić ten program, to
wzmocnienie finansowe polskich rodzin rozumiane jako inwestycja. Wydatki
na dzieci to nie koszt, ale inwestycja właśnie. Co do zasady rodzice są
najlepszymi przyjaciółmi swoich dzieci i wydadzą pieniądze, które
otrzymają, by poprawić los rodziny, a zatem i dzieci. Doprawdy trudno
zrozumieć pohukiwania lewicy, że rodziny przepiją czy przehulają tę
pomoc. To wpisane w ten sposób myślenia kuriozalne przekonanie, że
ludzie są plebsem, który trzeba wychowywać, nie wolno im ufać, a tylko
światłe elity zachowują się jak trzeba.
To dlatego wciąż wracają pomysły, by pomoc wypłacać w bonach albo
zamiast bezpośredniego wsparcia rodzin budować dla nich żłobki. Państwo
wychowa wasze dzieci, wy tego zrobić nie umiecie – mówią nam lewicowi
wieszcze. Na temat 500+ powinna się toczyć poważna debata. Wnioski z
niej powinien wziąć pod uwagę także rząd. Nie wydaje mi się, by
najszczęśliwszym pomysłem był tu pośpiech. To, czy ten system wsparcia
wejdzie w życie w kwietniu czy w lipcu przyszłego roku, jest drugorzędne
z perspektywy jego dobrego zaplanowania. Rząd wydaje nasze pieniądze i
jeśli to robi, powinien robić to z głową. Tak, by ten wydatek przynosił
najlepszy z możliwych efektów.
Więcej możesz przeczytać w 50/2015 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.