Zamiast strategii lizbońskiej - duch przedsiębiorczości, dobrze strzeżone prawa własności i niskie podatki Eamonn Butler, dyrektor londyńskiego Instytutu Adama Smitha, przypomniał stare porzekadło Indian ze stanu Dakota: "Jeśli spostrzeżesz, że jedziesz na zdechłym mustangu, to najlepszym rozwiązaniem jest zrezygnować z dalszej jazdy". Tyle Indianie, którzy nie znali jednak unijnej biurokracji. Odnosząc się do propozycji Butlera, politycy i biurokraci, którzy zauważą, że jadą na zdechłym mustangu, mają jeszcze wiele znakomitych pomysłów
- mogą mianować specjalną komisję z jakimś martwym jeźdźcem jako przewodniczącym, która wskaże, w jaki sposób można by spowodować ożywienie zdechłego mustanga,
- mogą zwiększyć finansowanie wszystkich zdechłych ostatnio mustangów,
- mogą - zgodnie z duchem politycznej poprawności - przemianować zdechłego mustanga na żywego inaczej,
- mogą zacząć wykorzystywać zdechłe konie w zaprzęgach w celu zwiększenia siły pociągowej zdechłych mustangów,
- mogą wysłać komisję za granicę, aby zobaczyć, jak inne kraje wykorzystują siłę pociągową zdechłych mustangów,
- mogą zmienić kryteria efektywności, tak aby zdechłe mustangi można było zaklasyfikować jako żywe,
- wreszcie, mogą ogłosić sukces strategii posługiwania się zdechłymi mustangami, stwierdzając, że średnie koszty utrzymania zdechłych mustangów są znacznie niższe niż mustangów żywych...
Muszę powiedzieć, że strategia lizbońska (o której pisał w poprzednim numerze "Wprost" prof. Witold Orłowski) pasuje jak ulał do powyższych rozważań mustangologii stosowanej. Zawiera ona bowiem koktajl starych jak świat socjalistycznych iluzji i typowych reakcji biurokracji krajowych i międzynarodowych.
Dogonić i przegonić!
Ogłoszona w 2000 r. strategia lizbońska jest deklaracją intencji dogonienia i przegonienia Stanów Zjednoczonych oraz uczynienia z Unii Europejskiej najbardziej innowacyjnej i dynamicznej gospodarki na świecie. Wszystko to miało się zdarzyć w ciągu 10 lat. Oczywiście, nikt nie odmawia krajom starej unii dobrych intencji; te nieboraki naprawdę chciały przegonić Amerykę! Tyle że nic takiego się nie wydarzyło, a unia raczej pozostawała coraz bardziej w tyle. Rządy krajów UE postanowiły więc zbadać, dlaczego zdechły mustang, nawet popędzany dobrymi radami, nie pędzi galopem i nie przegania Stanów Zjednoczonych.
Zgodnie z zasadami mustangologii stosowanej powołano speckomisję z martwym jeźdźcem na czele. "Koń jaki jest, każdy widzi" - stwierdzono w pewnej staropolskiej encyklopedii. I komisja też stwierdziła to, co wszyscy widzą. Raport zespołu kierowanego przez Wima Koka, byłego premiera Holandii, poszedł w kierunku skądinąd znanym z mustangologii stosowanej, proponując zmianę kryteriów efektywności, co pozwoliłoby zaklasyfikować zdechłe mustangi jako żywe. Według raportu Koka, celem powinna być zatem "jednolita, konkurencyjna, dynamiczna gospodarka oparta na wiedzy, należąca do najlepszych na świecie".
Inaczej mówiąc, unia nie będzie się już starała dogonić i przegonić USA i zadowoli się pozycją "jednej z najlepszych na świecie". Nawet obsuwając się powoli w hierarchii najlepszych, UE długo jeszcze - z racji nagromadzonych przez stulecia pokładów kapitalistycznych obyczajów - będzie "jedną z". Najlepszą metodą na to, by nie ujawnić, że nie jest się w stanie kogoś prześcignąć, jest nie ścigać się w ogóle. I słusznie, bo - jak głosi mustangologia stosowana - przeciętne koszty utrzymania zdechłych mustangów są znacznie niższe niż mustangów żywych.
Gospodarka oparta na wierze
Nie mam tu na myśli religii, gdyż większość państw starej unii szczyci się swoją areligijnością, a nawet antyreligijnością. Lejtmotywem strategii lizbońskiej jest "gospodarka oparta na wiedzy". Tę wiedzę trzeba wyrazić za pomocą jakichś wskaźników. Biurokraci unijnego świata wierzą, że jeśli zaplanuje się w budżetach krajowych i budżecie unijnym dostatecznie wiele pieniędzy, by osiągnąć te wskaźniki - i zostaną one osiągnięte - to znaczy, że cel, którym jest "gospodarka oparta na wiedzy", również został osiągnięty.
Jest jednak pewne "ale", mianowicie wskaźniki te dotyczą tego, co znajduje się "na wejściu" systemu gospodarczego. Na przykład najważniejszym wskaźnikiem są wydatki badawczo-rozwojowe (tzw. B+R), mierzone relacją tychże B+R do produktu krajowego brutto. Uważa się bowiem, że wysoki wskaźnik B+R (2,5-3,0 proc. PKB) jest dowodem osiągnięcia wyższego etapu rozwoju - owej gospodarki opartej na wiedzy.
Wiara w równanie: "3 proc. PKB na B+R = gospodarka oparta na wiedzy" jest wiarą typowo świecką. Dobrze rozpoznaną zresztą w religioznawstwie; nazywa się ona socjalizmem. Wspomniane już hasło "dogonić i przegonić" realizowano bowiem w sowieckim socjalizmie w podobny sposób, wydając w proporcji do PKB znacznie więcej niż przodujące kraje Zachodu i używając równie podniosłych haseł (pięćdziesięciolatkowie pamiętający czasy Gierka zapewne przypominają sobie hasło: "Nauka bezpośrednią siłą produkcyjną". W mojej książce "Zniekształcony świat gospodarek typu sowieckiego", wydanej w latach 80. w Wielkiej Brytanii i USA, oszacowałem, że w ZSRR na badania i rozwój wydawano 3,4 proc. PKB, a w byłej Czechosłowacji - 2,9 proc. PKB, czyli więcej niż w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Francji w owym czasie.
I co? I nic. Socjalistyczne gospodarki typu sowieckiego z dekady na dekadę odstawały coraz bardziej od Zachodu pod względem zaawansowania technologicznego. Dobrą miarą były tzw. ceny kilogramowe. Otóż w najbardziej intensywnym technologicznie przemyśle elektromaszynowym ceny uzyskiwane przez gospodarki typu sowieckiego na rynkach krajów Unii Europejskiej wynosiły w 1965 r. 50 proc. przeciętnej ceny uzyskiwanej za te same wyroby przez wszystkich innych eksporterów na te rynki, a 20 lat później - już tylko 25 proc. tej ceny! Czyli pieniądze "na wejściu" nie przekształciły się w nowoczesne produkty "na wyjściu". Socjalistyczne instytucje z centralnym planowaniem na czele powodowały, że niezależnie od rosnących zasobów przeznaczanych na naukę gospodarki typu sowieckiego były coraz bardziej zapóźnione.
Jeździec Hausner
Wicepremier Hausner przypomniał niedawno na łamach "Rzeczpospolitej" lata swojej młodości, gdy owocnie zajmował się planowaniem jako sekretarz ekonomiczny krakowskiego komitetu miejskiego i energicznie zajął miejsce w szeregu zwolenników "gospodarki opartej na wierze". Ubolewając, że planowanie ma u nas złą opinię, stwierdził, że posługują się nim kraje UE, realizujące strategię lizbońską. Nie wiem, czy brak rozeznania, czy noszone na oczach socjalistyczne klapki nie pozwoliły wicepremierowi zauważyć, że kraje te nie realizują strategii lizbońskiej, a wspomniana komisja z martwym jeźdźcem w siodle zaleca, by przestać się ścigać.
Po co więc wicepremier Hausner stara się wsiąść na zdechłego mustanga, skoro w kręgach unijnych rekomenduje się zmianę definicji sukcesu przez określenie, że mustang jest żywy inaczej? Być może socjalistycznym uczonym potrzeba więcej dowodów, a na razie domagają się zwiększenia finansowania zdechłych mustangów. Tyle że pieniądze na B+R i inne technologiczne przedsięwzięcia "na wejściu" nie przekształcają się w innowacyjną gospodarkę "na wyjściu". Nie udało się gospodarkom typu sowieckiego dogonić i przegonić Zachodu, i etatystycznej Europie także nie uda się zmusić zdechłego mustanga do zwycięskiego galopu. Nie wystarczą państwowe pieniądze do stworzenia Doliny Krzemowej. Potrzebny jest do tego duch przedsiębiorczości, dobrze strzeżone prawa własności, niskie podatki i nieliczne reguły gry. Powinniśmy zmierzać w kierunku takiej gospodarki, zamiast próbować wsiąść na zdechłego mustanga - i to zdechłego od paru dziesięcioleci.
Więcej możesz przeczytać w 49/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.