Autorytaryzm radzi sobie z trudnościami trapiącymi państwo jeszcze gorzej niż demokracja
Obecne nastroje przypominają krytyczny rozrachunek z II Rzecząpospolitą, czyniony w połowie lat 20. Tamten stan ducha najlepiej wyrażała literatura, będąca najczulszym barometrem zbiorowego myślenia. Wiele osób myślało tak jak jeden z bohaterów "Romansu Teresy Hennert" Zofii Nałkowskiej: "Niepodległość już jest. Są i granice. Mamy wszystko to, co jest gdzie indziej, czegośmy innym tak zazdrościli. Jest łapownictwo rodzime, prywata, rządy motłochu, wielkie afery, wielkie majątki, interes, interes przede wszystkim".
Nie mniej surową ocenę odrodzonego państwa odnaleźć można na kartach "Generała Barcza" Juliusza Kadena-Bandrowskiego czy "Pokolenia Marka Świdy" Andrzeja Struga. Najdramatyczniej wypowiadał się Stefan Żeromski, największy moralny autorytet ówczesnej polskiej inteligencji: "Dał wam los w ręce ojczyznę wolną - oburzał się na rządzących w "Przedwiośniu" - państwo wolne, królestwo Jagiellonów. (...) A wy, wielkorządcy, coście zrobili z tego utęsknienia umierających? (...) Polsce trzeba na gwałt wielkiej idei! Niech to będzie reforma rolna, stworzenie nowych przemysłów, jakikolwiek czyn wielki, którym ludzie mogliby oddychać jak powietrzem. Tu jest zaduch".
Miliony Polaków i oddający stan ich ducha pisarze nie dostrzegali faktów dziś dla historyków oczywistych. Do porządku dziennego przechodzili nad trudem odbudowy państwa, nad heroicznym wysiłkiem zapewnienia mu normalnego funkcjonowania. Nie przyjmowali do wiadomości, że codzienne kłopoty były efektem wieloletniego zacofania, dziedzictwa zaborów, międzynarodowych wahnięć koniunktury, jak wojna celna z Niemcami.
Za wszelkie zło obwiniano kierujących państwem polityków, w pierwszej kolejności posłów. Pleniły się korupcja i prywata. Zawsze można było znaleźć chętnych do obalenia rządu. Trudniej przychodziło wzięcie odpowiedzialności za rozwiązywanie problemów. To pod wpływem takich obserwacji Maciej Rataj, marszałek Sejmu I kadencji, zapisał w swoim dzienniku (w listopadzie 1925 r.) gorzką uwagę: "Rząd rozwiązany, Sejm radzi nad rozwiązaniem się. Tylko rozwiązać państwo i będzie spokój".
Rosły rozczarowanie do demokracji i tęsknota za rządami silnej ręki. Mnożyły się głosy, że kraj potrzebuje terapii wstrząsowej. Wiele osób wiązało swoje nadzieje z Józefem Piłsudskim, znanym z uczciwości i bezinteresowności, tak bardzo kontrastującej z zachłannością innych polityków.
W takiej atmosferze miliony Polaków poparły zamach majowy i autorytarną receptę leczenia słabości demokracji. Trzeba było czasu, aby się przekonać, że autorytaryzm radzi sobie z trudnościami trapiącymi państwo jeszcze gorzej niż demokracja.
Warto o doświadczeniach II Rzeczypospolitej pamiętać, kiedy dzisiaj na podobne schorzenia cierpi III Rzeczpospolita.
Obecne nastroje przypominają krytyczny rozrachunek z II Rzecząpospolitą, czyniony w połowie lat 20. Tamten stan ducha najlepiej wyrażała literatura, będąca najczulszym barometrem zbiorowego myślenia. Wiele osób myślało tak jak jeden z bohaterów "Romansu Teresy Hennert" Zofii Nałkowskiej: "Niepodległość już jest. Są i granice. Mamy wszystko to, co jest gdzie indziej, czegośmy innym tak zazdrościli. Jest łapownictwo rodzime, prywata, rządy motłochu, wielkie afery, wielkie majątki, interes, interes przede wszystkim".
Nie mniej surową ocenę odrodzonego państwa odnaleźć można na kartach "Generała Barcza" Juliusza Kadena-Bandrowskiego czy "Pokolenia Marka Świdy" Andrzeja Struga. Najdramatyczniej wypowiadał się Stefan Żeromski, największy moralny autorytet ówczesnej polskiej inteligencji: "Dał wam los w ręce ojczyznę wolną - oburzał się na rządzących w "Przedwiośniu" - państwo wolne, królestwo Jagiellonów. (...) A wy, wielkorządcy, coście zrobili z tego utęsknienia umierających? (...) Polsce trzeba na gwałt wielkiej idei! Niech to będzie reforma rolna, stworzenie nowych przemysłów, jakikolwiek czyn wielki, którym ludzie mogliby oddychać jak powietrzem. Tu jest zaduch".
Miliony Polaków i oddający stan ich ducha pisarze nie dostrzegali faktów dziś dla historyków oczywistych. Do porządku dziennego przechodzili nad trudem odbudowy państwa, nad heroicznym wysiłkiem zapewnienia mu normalnego funkcjonowania. Nie przyjmowali do wiadomości, że codzienne kłopoty były efektem wieloletniego zacofania, dziedzictwa zaborów, międzynarodowych wahnięć koniunktury, jak wojna celna z Niemcami.
Za wszelkie zło obwiniano kierujących państwem polityków, w pierwszej kolejności posłów. Pleniły się korupcja i prywata. Zawsze można było znaleźć chętnych do obalenia rządu. Trudniej przychodziło wzięcie odpowiedzialności za rozwiązywanie problemów. To pod wpływem takich obserwacji Maciej Rataj, marszałek Sejmu I kadencji, zapisał w swoim dzienniku (w listopadzie 1925 r.) gorzką uwagę: "Rząd rozwiązany, Sejm radzi nad rozwiązaniem się. Tylko rozwiązać państwo i będzie spokój".
Rosły rozczarowanie do demokracji i tęsknota za rządami silnej ręki. Mnożyły się głosy, że kraj potrzebuje terapii wstrząsowej. Wiele osób wiązało swoje nadzieje z Józefem Piłsudskim, znanym z uczciwości i bezinteresowności, tak bardzo kontrastującej z zachłannością innych polityków.
W takiej atmosferze miliony Polaków poparły zamach majowy i autorytarną receptę leczenia słabości demokracji. Trzeba było czasu, aby się przekonać, że autorytaryzm radzi sobie z trudnościami trapiącymi państwo jeszcze gorzej niż demokracja.
Warto o doświadczeniach II Rzeczypospolitej pamiętać, kiedy dzisiaj na podobne schorzenia cierpi III Rzeczpospolita.
Więcej możesz przeczytać w 49/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.