To nie nauce, lecz transferowi gotowych technologii zawdzięczamy wzrost gospodarczy Nauka" należy do słów, które powalają na kolana. Któż się oprze na przykład twierdzeniu, że bez nauki jesteś-my skazani na zacofanie albo że więcej nauki to więcej rozwoju. Żadne słowa nie powinny jednak paraliżować naszego trzeźwego sądu. Podstawowe pytanie brzmi: czy wszystko, co jest nazywane nauką, spełnia określone minimalne standardy? Nie ma nauki bez elementarnej rzetelności. Jak wobec tego traktować uniwersytety, na których o przyjęciu na studia decydują znajomości i układy? Dobrze, że ujawnione ostatnio gorszące fakty spotkały się z krytyczną reakcją ze strony rektorów uczelni. Zbyt rzadko środowiska zawodowe w Polsce - i to zaliczane do elit! - występują przeciw swoim członkom, którzy łamią elementarne normy przyzwoitości.
Polski zaścianek
Nauka jest ze swej istoty globalna. Wynik badań, który nie ma wartości poza granicami kraju, w którym powstał, zwykle w ogóle nie ma wartości. A ile takich rezultatów mamy w Polsce? Ile mamy nauki zaściankowej? Nawet jeśli działalność nazywana "naukową" spełnia określone standardy, to i tak musi podlegać stałej analitycznej ocenie. W naszym niedoskonałym świecie zwiększone nakłady na jeden cel ograniczają możliwości finansowania innych celów, gdzie osiąg-nięto by może większe efekty. Tam, gdzie idzie o nieuchronnie ograniczone środki, nikt nie ma moralnego prawa do przyjmowania postawy roszczeniowej: to mi się należy, bo moja działalność jest szczególnie ważna, bez jej dofinansowania nastąpi społeczna katastrofa.
Dotyczy to m.in. wydatków na badania i prace rozwojowe (B+R). Niemal obiegową mądrością stała się teza, że wydajemy na ten cel wyjątkowo mało. A jakie są fakty? Otóż w latach 1996-2002 Polska przeznaczała na B+R 0,7 proc. produktu krajowego brutto, Słowacja - 0,6 proc., kraje nadbałtyckie - tyle samo lub mniej niż nasz kraj, Grecja - 0,5 proc., Hiszpania - 0,9 proc., Węgry - prawie 1 proc., Czechy - 1,3 proc., Niemcy - 2,5 proc., Stany Zjednoczone - 2,8 proc., Finlandia - 3,4 proc. Generalnie kraje wysoko rozwinięte wydawały na B+R średnio 2,3 proc. PKB, a kraje Europy Środkowo-Wschodniej - 0,9 proc. PKB. Czy te drugie odstają pod względem poziomu rozwoju od tych pierwszych dlatego, że wydają znacznie mniej na B+R? Jakkolwiek kuszący może się wydawać ten wniosek, jest on błędny. Kraje słabiej rozwinięte właśnie dlatego, że są zacofane, mogą korzystać na dużo szerszą skalę niż kraje zaawansowane z transferu zagranicznych technologii. To jest swoista renta zacofania. Państwa rozwinięte z racji osiągniętej pozycji muszą bardziej polegać na własnych badaniach (choć i one przyswajają wiedzę z zagranicy). Wszystkie biedniejsze kraje, które osiągnęły szybki długoterminowy rozwój, adaptowały w szerokim zakresie zagraniczną wiedzę techniczną. Dotyczyło to zarówno Japonii w II połowie XIX wieku, jak i Irlandii w końcówce XX stulecia. Główne mechanizmy przekazu owej wiedzy to import zagranicznych maszyn i dóbr pośrednich, zakup licencji, zagraniczne inwestycje bezpośrednie. Dlatego otwieranie się na zaawansowany technologicznie Zachód było w każdym wypadku niezbędnym warunkiem sukcesu w nadganianiu gospodarczego dystansu. Bez tego nie można się stać gospodarczym tygrysem; można natomiast nim być, wydając - przynajmniej przez pewien czas - stosunkowo niewiele na B+R. Na przykład Tajlandia przeznacza na ten cel 0,1 proc. PKB, Malezja - 0,4 proc., Chile - 0,5 proc., a zatem mniej niż Polska. Każdy z tych krajów jednak przez dłuższy okres rozwijał się szybciej niż my do tej pory. Irlandia, największy gospodarczy sukces Europy lat 90. ubiegłego wieku, wydawała na B+R niewiele ponad 1 proc. PKB (ale za to na zakup licencji przeznaczała 8,6 proc. PKB).
Postęp bez programu
Samo otwarcie się na zaawansowany świat, nie wystarczy, aby osiągnąć trwałe gospodarcze przyspieszenie. Przypomnijmy sobie lata 70.: mieliśmy rządowe programy kupowania zagranicznych licencji, ale pozostaliśmy krajem zacofanym, a na dodatek dorobiliśmy się kolosalnych długów. Nie da się z powodzeniem wprowadzić zagranicznych technologii do wrogiego innowacjom ustroju. Dopiero zwrot ku kapitalizmowi po 1989 r. uruchomił w kraju ogromny transfer technologii. Większość pewnie tego nie zauważyła, bo nie proklamowano żadnych oficjalnych programów. Lepiej jest jednak mieć transfer technologii bez takiego programu niż program bez transferu. Po 1989 r. dzięki reformom i otwarciu się na świat polska gospodarka przeobraziła się technologicznie. Wzrosła efektywność zużycia energii (pięta achillesowa poprzedniego ustroju), a przy okazji odetchnęło środowisko. Udział maszyn i sprzętu transportowego w eksporcie zwiększył się z 19 proc. w 1992 r. do 38 proc. w 2003 r. Przedsiębiorstwa w Polsce wytwarzają nowe i - generalnie - lepsze produkty.
Efektów!
W miarę naszego rozwoju będzie też rosnąć zapotrzebowanie na rodzime B+R. Tę sferę trzeba szybciej reformować, aby ponoszone nakłady przynosiły więcej wynalazków. Wiele mamy tu do nadrobienia na przykład w porównaniu z Węgrami, liderem B+R w świecie posocjalistycznym. Kraj ten przeznacza na badania i rozwój niespełna 1 proc. PKB, a z dochodów ze sprzedaży licencji i z tantiem uzyskuje 0,54 proc. PKB. My wydajemy na B+R 0,7 proc. PKB, a z eksportu licencji i z tantiem dostajemy zaledwie 0,02 proc. PKB. W 2002 r. na Węgrzech na milion mieszkańców przypadało ponad 45 wniosków patentowych zgłoszonych do Europejskiego Urzędu Patentowego, w Polsce - tylko 6, czyli prawie osiem razy mniej. Niewielka pociecha, że pozostałe kraje posocjalistyczne osiągają na ogół tylko trochę lepsze od nas wskaźniki.
Nauka jest ze swej istoty globalna. Wynik badań, który nie ma wartości poza granicami kraju, w którym powstał, zwykle w ogóle nie ma wartości. A ile takich rezultatów mamy w Polsce? Ile mamy nauki zaściankowej? Nawet jeśli działalność nazywana "naukową" spełnia określone standardy, to i tak musi podlegać stałej analitycznej ocenie. W naszym niedoskonałym świecie zwiększone nakłady na jeden cel ograniczają możliwości finansowania innych celów, gdzie osiąg-nięto by może większe efekty. Tam, gdzie idzie o nieuchronnie ograniczone środki, nikt nie ma moralnego prawa do przyjmowania postawy roszczeniowej: to mi się należy, bo moja działalność jest szczególnie ważna, bez jej dofinansowania nastąpi społeczna katastrofa.
Dotyczy to m.in. wydatków na badania i prace rozwojowe (B+R). Niemal obiegową mądrością stała się teza, że wydajemy na ten cel wyjątkowo mało. A jakie są fakty? Otóż w latach 1996-2002 Polska przeznaczała na B+R 0,7 proc. produktu krajowego brutto, Słowacja - 0,6 proc., kraje nadbałtyckie - tyle samo lub mniej niż nasz kraj, Grecja - 0,5 proc., Hiszpania - 0,9 proc., Węgry - prawie 1 proc., Czechy - 1,3 proc., Niemcy - 2,5 proc., Stany Zjednoczone - 2,8 proc., Finlandia - 3,4 proc. Generalnie kraje wysoko rozwinięte wydawały na B+R średnio 2,3 proc. PKB, a kraje Europy Środkowo-Wschodniej - 0,9 proc. PKB. Czy te drugie odstają pod względem poziomu rozwoju od tych pierwszych dlatego, że wydają znacznie mniej na B+R? Jakkolwiek kuszący może się wydawać ten wniosek, jest on błędny. Kraje słabiej rozwinięte właśnie dlatego, że są zacofane, mogą korzystać na dużo szerszą skalę niż kraje zaawansowane z transferu zagranicznych technologii. To jest swoista renta zacofania. Państwa rozwinięte z racji osiągniętej pozycji muszą bardziej polegać na własnych badaniach (choć i one przyswajają wiedzę z zagranicy). Wszystkie biedniejsze kraje, które osiągnęły szybki długoterminowy rozwój, adaptowały w szerokim zakresie zagraniczną wiedzę techniczną. Dotyczyło to zarówno Japonii w II połowie XIX wieku, jak i Irlandii w końcówce XX stulecia. Główne mechanizmy przekazu owej wiedzy to import zagranicznych maszyn i dóbr pośrednich, zakup licencji, zagraniczne inwestycje bezpośrednie. Dlatego otwieranie się na zaawansowany technologicznie Zachód było w każdym wypadku niezbędnym warunkiem sukcesu w nadganianiu gospodarczego dystansu. Bez tego nie można się stać gospodarczym tygrysem; można natomiast nim być, wydając - przynajmniej przez pewien czas - stosunkowo niewiele na B+R. Na przykład Tajlandia przeznacza na ten cel 0,1 proc. PKB, Malezja - 0,4 proc., Chile - 0,5 proc., a zatem mniej niż Polska. Każdy z tych krajów jednak przez dłuższy okres rozwijał się szybciej niż my do tej pory. Irlandia, największy gospodarczy sukces Europy lat 90. ubiegłego wieku, wydawała na B+R niewiele ponad 1 proc. PKB (ale za to na zakup licencji przeznaczała 8,6 proc. PKB).
Postęp bez programu
Samo otwarcie się na zaawansowany świat, nie wystarczy, aby osiągnąć trwałe gospodarcze przyspieszenie. Przypomnijmy sobie lata 70.: mieliśmy rządowe programy kupowania zagranicznych licencji, ale pozostaliśmy krajem zacofanym, a na dodatek dorobiliśmy się kolosalnych długów. Nie da się z powodzeniem wprowadzić zagranicznych technologii do wrogiego innowacjom ustroju. Dopiero zwrot ku kapitalizmowi po 1989 r. uruchomił w kraju ogromny transfer technologii. Większość pewnie tego nie zauważyła, bo nie proklamowano żadnych oficjalnych programów. Lepiej jest jednak mieć transfer technologii bez takiego programu niż program bez transferu. Po 1989 r. dzięki reformom i otwarciu się na świat polska gospodarka przeobraziła się technologicznie. Wzrosła efektywność zużycia energii (pięta achillesowa poprzedniego ustroju), a przy okazji odetchnęło środowisko. Udział maszyn i sprzętu transportowego w eksporcie zwiększył się z 19 proc. w 1992 r. do 38 proc. w 2003 r. Przedsiębiorstwa w Polsce wytwarzają nowe i - generalnie - lepsze produkty.
Efektów!
W miarę naszego rozwoju będzie też rosnąć zapotrzebowanie na rodzime B+R. Tę sferę trzeba szybciej reformować, aby ponoszone nakłady przynosiły więcej wynalazków. Wiele mamy tu do nadrobienia na przykład w porównaniu z Węgrami, liderem B+R w świecie posocjalistycznym. Kraj ten przeznacza na badania i rozwój niespełna 1 proc. PKB, a z dochodów ze sprzedaży licencji i z tantiem uzyskuje 0,54 proc. PKB. My wydajemy na B+R 0,7 proc. PKB, a z eksportu licencji i z tantiem dostajemy zaledwie 0,02 proc. PKB. W 2002 r. na Węgrzech na milion mieszkańców przypadało ponad 45 wniosków patentowych zgłoszonych do Europejskiego Urzędu Patentowego, w Polsce - tylko 6, czyli prawie osiem razy mniej. Niewielka pociecha, że pozostałe kraje posocjalistyczne osiągają na ogół tylko trochę lepsze od nas wskaźniki.
Więcej możesz przeczytać w 49/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.