Esej Jeremy'ego Rifkina stał się niezamierzoną parodią euroentuzjazmu Jeremy Rifkin lubi chodzić pod prąd. Po pochwalnej pieśni dla gospodarki opartej na energii z wodoru amerykańskiemu eseiście przyśniła się nowa, wszechpotężna Europa. Europa - supermocarstwo, które wyznaczy nowy model w ogarniętym kryzysem, zglobalizowanym świecie. European dream, czyli europejska wizja świata, w oczach Rifkina przyćmiewa już przeterminowany american dream.
Według Rifkina, amerykański sen, oparty na indywidualizmie, akumulacji bogactwa i micie sukcesu jednostki na ziemi obiecanej, nie ma już racji bytu w osłabionym, przeludnionym i zagrożonym terroryzmem dzisiejszym świecie. Światełkiem w tunelu ma być ideał europejski, który stawia na kosmopolityzm, zrównoważony rozwój, różnorodność kulturalną, prawa socjalne i powszechne prawa człowieka. To europeizm - zdaniem autora - może się stać społecznym spoiwem współczesnego świata. I choć Rifkin dostrzega klasyczne europejskie grzechy, jak przerośniętą do koszmarnych granic maszynę biurokratyczną, fale antysemityzmu, niechęć wobec imigrantów, dyskryminację muzułmanów, sztywność w polityce gospodarczej czy zastój demograficzny, to niestrudzenie wymienia argumenty przemawiające za własną wizją nowego supermocarstwa, jakim ma się stać Europa.
Według Rifkina, Unia Europejska to wspólnota 25 państw z 455 mln mieszkańców, największą gospodarką świata, PKB wyższym od PKB USA, największym zintegrowanym rynkiem wewnętrznym i najwyższym eksportem. Autor zręcznie żongluje liczbami i danymi, relatywizując zamożność i wysoką stopę życiową Amerykanów. Realny poziom bezrobocia, bezpieczeństwo, czas wolny od pracy, system edukacji i zdrowia, polityka imigracyjna to tylko niektóre elementy upiększające lekko geriatryczny portret rzeczywistości europejskiej.
Pytanie tylko, jak ten 435-stronicowy wywód kontrowersyjnego autora ma się do rzeczywistości. Nawet "International Herald Tribune" zarzuca mu poruszanie się w ciężkim stylu w świecie teorii opierającej się na dwóch skrajnościach: pochwale cnoty europejskiej i krytyce amerykańskiej winy. Czy więc Rifkin posuwa się za daleko w swoim śnie? Jego esej, z radością przyjęty przez krytyków USA, na pewno ożywi debatę. Ciekawe jednak, czy przeciętny obywatel UE, znudzony i niewiele rozumiejący z 256 stron przyszłej konstytucji europejskiej, jak i politycy starego kontynentu, którzy spierali się o jej konkretne zapisy, podzielają jego stwierdzenie: "Konstytucja europejska to coś zupełnie nowego w historii ludzkości. To pierwszy tego typu dokument wynoszący ludzkie prawa do poziomu globalnej świadomości". Sam Rifkin tłumaczy swój optymizm w wywiadzie dla "Liberation": "Amerykanie, wieczni optymiści, mają zwyczaj przeceniać swoje osiągnięcia, podczas gdy Europejczycy zawsze się nie doceniają". Może dlatego książka wyszła spod pióra nietypowego Amerykanina, a nie Europejczyka. Choć nawet złudzenia Rifkina mają swoje granice: "Nie próbuję wykazać, że Europa zrealizowała swoją ideę. To my, Amerykanie, nigdy nie zrealizowaliśmy naszej!" - dodaje. I może na szczęście, bo zrealizowane marzenie w lepszym wypadku każe spocząć na laurach, w gorszym - staje się swoim zaprzeczeniem.
Jeremy Rifkin "The European Dream. How Europe's Vision of the Future Is Quietly Eclipsing the American Dream", Tarcher/Penguin USA 2004
Według Rifkina, Unia Europejska to wspólnota 25 państw z 455 mln mieszkańców, największą gospodarką świata, PKB wyższym od PKB USA, największym zintegrowanym rynkiem wewnętrznym i najwyższym eksportem. Autor zręcznie żongluje liczbami i danymi, relatywizując zamożność i wysoką stopę życiową Amerykanów. Realny poziom bezrobocia, bezpieczeństwo, czas wolny od pracy, system edukacji i zdrowia, polityka imigracyjna to tylko niektóre elementy upiększające lekko geriatryczny portret rzeczywistości europejskiej.
Pytanie tylko, jak ten 435-stronicowy wywód kontrowersyjnego autora ma się do rzeczywistości. Nawet "International Herald Tribune" zarzuca mu poruszanie się w ciężkim stylu w świecie teorii opierającej się na dwóch skrajnościach: pochwale cnoty europejskiej i krytyce amerykańskiej winy. Czy więc Rifkin posuwa się za daleko w swoim śnie? Jego esej, z radością przyjęty przez krytyków USA, na pewno ożywi debatę. Ciekawe jednak, czy przeciętny obywatel UE, znudzony i niewiele rozumiejący z 256 stron przyszłej konstytucji europejskiej, jak i politycy starego kontynentu, którzy spierali się o jej konkretne zapisy, podzielają jego stwierdzenie: "Konstytucja europejska to coś zupełnie nowego w historii ludzkości. To pierwszy tego typu dokument wynoszący ludzkie prawa do poziomu globalnej świadomości". Sam Rifkin tłumaczy swój optymizm w wywiadzie dla "Liberation": "Amerykanie, wieczni optymiści, mają zwyczaj przeceniać swoje osiągnięcia, podczas gdy Europejczycy zawsze się nie doceniają". Może dlatego książka wyszła spod pióra nietypowego Amerykanina, a nie Europejczyka. Choć nawet złudzenia Rifkina mają swoje granice: "Nie próbuję wykazać, że Europa zrealizowała swoją ideę. To my, Amerykanie, nigdy nie zrealizowaliśmy naszej!" - dodaje. I może na szczęście, bo zrealizowane marzenie w lepszym wypadku każe spocząć na laurach, w gorszym - staje się swoim zaprzeczeniem.
Jeremy Rifkin "The European Dream. How Europe's Vision of the Future Is Quietly Eclipsing the American Dream", Tarcher/Penguin USA 2004
Więcej możesz przeczytać w 49/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.