Zamieszki na francuskich przedmieściach to skutki urbanistycznego szaleństwa spod znaku Le Corbusiera
Już dziesięć lat temu można było zobaczyć sceny, które rozgrywały się niedawno na przedmieściach Paryża. Jednak nie w policyjnych materiałach, lecz w filmie "Nienawiść" Mathieu Kassovitza. Pokazał on pokłosie policyjnego rajdu na jedno z satelickich miast okalających Paryż. Kassovitz w drastyczny sposób ukazał życie w kipiących nienawiścią banlieues - jak się nazywa okalające francuskie miasta blokowiska, które zamieszkują rodziny emigrantów z Afryki oraz biała biedota.
Kultura banlieues
Film Kassovitza uznano za prowokację. Kiedy jednak nałożymy wykrojone z niego sekwencje na telewizyjne relacje z ogarniętych chaosem, rozświetlonych płonącymi samochodami i sklepami banlieues w całej Francji jesienią 2005 r., urasta on do rangi złowrogiego proroctwa. Film Kassovitza i kilka innych obrazów z tak zwanego nurtu cinema banlieues (jak "La mentale" Bibi Naceriego czy "Chaos" Coline Serreau) nie wywołały jakiejś zasadniczej rewizji stosunku francuskiego establishmentu do wstydliwego problemu skoszarowanych w betonowych blokach emigrantów. Mimo uszu puszczano teksty popularnych raperskich wykonawców, od 15 lat wzywające do zabijania policjantów, gwałcenia kobiet i palenia samochodów.
Dzienniki "Liberation" i "Le Figaro", adresowane do lewicowej inteligencji, piały z zachwytu nad rozkwitem buntowniczej, pełnej energii "kultury" banlieues i wpisywały ją w swój program promocji multikulturowości Francji. Jak owa multikulturowość wygląda w praktyce, przekonali się trzy lata temu prezydent Jacques Chirac i minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy podczas wizyty w podparyskich miastach satelitach Les Tarterets i Les Musiciens, kiedy ich limuzyny zostały obrzucone koktajlami Mołotowa. Zamiast planowanych konstruktywnych rozmów z liderami owych społeczności i krzepiących spotkań z tubylcami była upokarzająca rejterada.
Chromolić Francję!
Znaków wskazujących na nieubłagane nadciąganie rewolty w banlieues było tyle, że nikogo nie powinny nawet w najmniejszym stopniu zdziwić wydarzenia ostatniej jesieni. Ale chyba tylko raz - i to zapewne w odwecie za niedawne poniżenie - Sarkozy ostro zareagował na wybitnie antyfrancuski raperski hymn "La France" formacji Sniper. Nawoływał on do chromolenia Francji, eksterminacji ministrów i, niejako tradycyjnie, zabijania policjantów. Utwór wzywał też całą sfrustrowaną, pozbawioną złudzeń młodzież, w której "arteriach płynie nienawiść", by wyszła na ulice i zaczęła palić samochody. Sarkozy zagroził wszczęciem postępowania karnego przeciw raperom za szerzenie treści rasistowskich (antysemickich) oraz podżeganie do nienawiści i przemocy, ale wskórał tylko tyle, że w parlamencie przeszła ustawa zakazująca "znieważania godności republiki". Sprawa przycichła - jak wiemy to dziś - tylko na dwa lata. Kiedy zaś dopalały się ostatnie sklepy i samochody po listopadowych zamieszkach, inteligencka Francja z ekskluzywnych paryskich arrondissements odetchnęła z ulgą, że to jeszcze nie na jej podwórku się pali i pogrążyła się w twórczej dyspucie, czy to życie inspirowało sztukę czy też na odwrót.
Emitowany przez kanał Planete film o raperach z Marsylii z dumą prezentuje "muskularną" francuską odmianę tej muzyki. To jest rzeczywiście prężna i mocna scena, która lubi się chełpić swą odmiennością od amerykańskiej, choć to akurat nie jest prawdą. Francuski rap już od chwili poczęcia jest jedynie zabarwioną lokalnym kolorytem kalką wydanych za oceanem i definiujących gangsta-rap na przełomie lat 80. i 90. albumów "It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back" i "Fear of a Black Planet" grupy Public Enemy. Przede wszystkim jednak jest kalką "Straight Outta Compton" formacji N.W.A. z osławionym i budzącym oburzenie praworządnej Ameryki utworem "Fuck the Police". Na murach francuskich banlieues nazajutrz po francuskiej premierze tego albumu pojawiły się znaczące dokładnie to samo graffiti "Baise la police", a ghetto-blastery wkrótce rozbrzmiały utrzymanymi w pokrewnej poetyce nienawiści antypolicyjnymi i antyestablishmentowymi tekstami rymowanymi przez wykonawców w rodzaju NTM, Disiz la Peste, Ministere Amer, Assassin, Rohffa czy Booba. W 1999 r. nieoficjalnym hymnem banlieues stał się skrajnie konfrontacyjny utwór "Face a` la police" grupy 113. Gdy dziś rozlegają się głosy, że z tą muzyką nienawiści trzeba zrobić porządek, to warto przypomnieć, że to sam rząd przyczynił się do jej wylansowania, gdy w 1994 roku przeforsował ustawę o ochronie języka francuskiego. W jej myśl co najmniej 40 proc. prezentowanej w stacjach radiowych i telewizyjnych muzyki musiała być francuskojęzyczna. A że nadawcy postawili na francuskojęzyczny rap, jakoś nikomu to przez całą dekadę nie przeszkadzało. Kto nie klaskał, uważany był automatycznie za stronnika Le Pena.
W filmie stacji Planete ciekawe było nie tyle to, co mówili młodzi rymotwórcy, którzy znakomicie przyswoili sobie wiktymologiczną retorykę lewicowych publicystów, ile to, co było widać w tle. A widać było wraki spalonych samochodów, zdewastowane mienie komunalne, sterty śmieci i zasmarowane graffiti mury. Z tego czy innego filmu, dokumentu, ale także z raperskich tekstów wyłania się coś zupełnie innego, niż chcieli pokazać ich autorzy. To, że na co dzień nienawiść i agresja niemal całkowicie skierowane są przeciw własnej społeczności. Ameryka zna to bardzo dobrze, mechanizm ten w skali jednego małego "sąsiedztwa" świetnie pokazał film Spike'a Lee "Rób, co należy". Francja się tego wypiera i woli kupować sobie spokój monstrualnymi dotacjami z budżetu na usuwanie skutków wandalizmu i utrzymanie gnieżdżącej się w banlieues (w których dziś mieszka około 10 proc. ludności Francji) całej armii bezrobotnych.
Twórcy filmu "Banlieu 13" - według scenariusza pół-Algierczyka Bibi Naceriego (dziś cenionego artysty, niegdyś chuligana z podparyskiego przedmieścia Le Montreuil) i Luca Bessona - zaczerpnęli pomysł z klasycznej już "Ucieczki z Nowego Jorku". Założenie to samo, ale całkiem inna sceneria. To sceneria rodem z wizji czczonego we Francji szwajcarskiego architekta Le Corbusiera, którego w równym stopniu, co lewicowi intelektualiści z zachodniej Europy, pokochali przywódcy krajów obozu sowieckiego ery Breżniewa. W urbanistycznych założeniach Le Corbusiera na nowe wspaniałe czasy szczególną rolę odgrywały budowane oszczędnie miasta blokowiska, wyróżniające się funkcjonalnością i geometrycznym porządkiem. Dla policyjnych państw szczególnie atrakcyjna była koncepcja odseparowanych od siebie zespołów podmiejskich, które w razie jakichś ruchawek czy niepokojów będzie można łatwo odciąć od reszty kraju i spacyfikować.
W tego rodzaju masowym tanim budownictwie, podszytym totalitarną ideologią, upatruje pierwotnych przyczyn podziału Francji na dwa zupełnie różne kraje Theodore Dalrymple - brytyjski lekarz, który całe życie spędził, pracując w tzw. złych dzielnicach i ośrodkach penitencjarnych na świecie. On lepiej wie, co się w nich święci, niż wszyscy intelektualiści z lewego brzegu Sekwany razem wzięci. Na łamach amerykańskiego magazynu "City Journal", z Seattle, Dalrymple opublikował przed kilku laty tekst "Barbarzyńcy u wrót Paryża", w którym ukazał skutki urbanistycznego szaleństwa spod znaku Le Corbusiera, jakie ogarnęło Francję i inne europejskie kraje w czasach boomu gospodarczego lat 1950-1970, kiedy trzeba było zakwaterować hurtem sprowadzaną głównie z Algierii i Tunezji tanią siłę roboczą. Kiedy jednak któregoś dnia praca znikła, wraz z nią - niestety - jakoś nie chciały zniknąć ani blokowiska, ani zamieszkujący je emigranci. W rezultacie, jak to ujmuje Dalrymple, Paryż - Miasto Świateł - otaczają dziś miasta ciemności, które przekształciły się w mentalne i kulturalne getta, gdzie oficjalne prawo ustąpiło miejsca prawu stanowionemu i egzekwowanemu przez gangi.
Miarą bezsilności francuskiego rządu jest rozporządzenie ministerstwa spraw wewnętrznych, zgodnie z którym w 800 strefach uznanych za szczególnie zapalne (zones sensibles) praktycznie wycofano policję. Te czarne dziury nazywa się zbiorowo La Zone.
Armaty Chiraca
Nieuzasadniona jest nadzieja, że po listopadowych rozruchach (zresztą idiotycznie porównywanych do rewolty roku 1968) Francja wyciągnie wnioski. Umacnia w tym zwątpieniu kuriozalna wypowiedź prezydenta Chiraca, świadcząca o zwykłym i symptomatycznym dla całej francuskiej klasy politycznej dobrym samopoczuciu i darze przekuwania nawet najbardziej dotkliwej porażki w sukces (wzorem Napoleona po klęsce kampanii egipskiej). "Rozruchy po huraganie, jaki nawiedził Nowy Orlean, ukazały Amerykę jako głęboko podzielony kraj - powiedział Chirac. - Najbogatszy naród na świecie, a jednak skażony istnieniem podklasy nie będącej w stanie wyrwać się z kręgu biedy i rozpaczy. Ale to wyświechtany motyw. Natomiast wielość napięć, jakie u nas doprowadziły do podpalania samochodów, jest o wiele bardziej zniuansowana i w ostatecznym rozrachunku moralnie głębsza".
Jeśli za jeden z niuansów i przejawów głębi moralnej uważa się fakt agresywnego islamskiego prozelityzmu we francuskich więzieniach, w których ponad połowę osadzonych stanowi kolorowa młodzież z banlieues, to niebawem może się okazać, że nienawiść połączona z neofickim zapałem przyniesie coś, przy czym listopadowe zamieszki okażą się tylko niewinnymi fajerwerkami. I nie ma się co pocieszać, że problem blokowisk dotyczy wyłącznie Francji, bo może się niebawem okazać, że ten kraj był tylko poligonem doświadczalnym przed generalnym buntem, jaki ogarnie całą Europę Le Corbusiera.
Kultura banlieues
Film Kassovitza uznano za prowokację. Kiedy jednak nałożymy wykrojone z niego sekwencje na telewizyjne relacje z ogarniętych chaosem, rozświetlonych płonącymi samochodami i sklepami banlieues w całej Francji jesienią 2005 r., urasta on do rangi złowrogiego proroctwa. Film Kassovitza i kilka innych obrazów z tak zwanego nurtu cinema banlieues (jak "La mentale" Bibi Naceriego czy "Chaos" Coline Serreau) nie wywołały jakiejś zasadniczej rewizji stosunku francuskiego establishmentu do wstydliwego problemu skoszarowanych w betonowych blokach emigrantów. Mimo uszu puszczano teksty popularnych raperskich wykonawców, od 15 lat wzywające do zabijania policjantów, gwałcenia kobiet i palenia samochodów.
Dzienniki "Liberation" i "Le Figaro", adresowane do lewicowej inteligencji, piały z zachwytu nad rozkwitem buntowniczej, pełnej energii "kultury" banlieues i wpisywały ją w swój program promocji multikulturowości Francji. Jak owa multikulturowość wygląda w praktyce, przekonali się trzy lata temu prezydent Jacques Chirac i minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy podczas wizyty w podparyskich miastach satelitach Les Tarterets i Les Musiciens, kiedy ich limuzyny zostały obrzucone koktajlami Mołotowa. Zamiast planowanych konstruktywnych rozmów z liderami owych społeczności i krzepiących spotkań z tubylcami była upokarzająca rejterada.
Chromolić Francję!
Znaków wskazujących na nieubłagane nadciąganie rewolty w banlieues było tyle, że nikogo nie powinny nawet w najmniejszym stopniu zdziwić wydarzenia ostatniej jesieni. Ale chyba tylko raz - i to zapewne w odwecie za niedawne poniżenie - Sarkozy ostro zareagował na wybitnie antyfrancuski raperski hymn "La France" formacji Sniper. Nawoływał on do chromolenia Francji, eksterminacji ministrów i, niejako tradycyjnie, zabijania policjantów. Utwór wzywał też całą sfrustrowaną, pozbawioną złudzeń młodzież, w której "arteriach płynie nienawiść", by wyszła na ulice i zaczęła palić samochody. Sarkozy zagroził wszczęciem postępowania karnego przeciw raperom za szerzenie treści rasistowskich (antysemickich) oraz podżeganie do nienawiści i przemocy, ale wskórał tylko tyle, że w parlamencie przeszła ustawa zakazująca "znieważania godności republiki". Sprawa przycichła - jak wiemy to dziś - tylko na dwa lata. Kiedy zaś dopalały się ostatnie sklepy i samochody po listopadowych zamieszkach, inteligencka Francja z ekskluzywnych paryskich arrondissements odetchnęła z ulgą, że to jeszcze nie na jej podwórku się pali i pogrążyła się w twórczej dyspucie, czy to życie inspirowało sztukę czy też na odwrót.
Emitowany przez kanał Planete film o raperach z Marsylii z dumą prezentuje "muskularną" francuską odmianę tej muzyki. To jest rzeczywiście prężna i mocna scena, która lubi się chełpić swą odmiennością od amerykańskiej, choć to akurat nie jest prawdą. Francuski rap już od chwili poczęcia jest jedynie zabarwioną lokalnym kolorytem kalką wydanych za oceanem i definiujących gangsta-rap na przełomie lat 80. i 90. albumów "It Takes a Nation of Millions to Hold Us Back" i "Fear of a Black Planet" grupy Public Enemy. Przede wszystkim jednak jest kalką "Straight Outta Compton" formacji N.W.A. z osławionym i budzącym oburzenie praworządnej Ameryki utworem "Fuck the Police". Na murach francuskich banlieues nazajutrz po francuskiej premierze tego albumu pojawiły się znaczące dokładnie to samo graffiti "Baise la police", a ghetto-blastery wkrótce rozbrzmiały utrzymanymi w pokrewnej poetyce nienawiści antypolicyjnymi i antyestablishmentowymi tekstami rymowanymi przez wykonawców w rodzaju NTM, Disiz la Peste, Ministere Amer, Assassin, Rohffa czy Booba. W 1999 r. nieoficjalnym hymnem banlieues stał się skrajnie konfrontacyjny utwór "Face a` la police" grupy 113. Gdy dziś rozlegają się głosy, że z tą muzyką nienawiści trzeba zrobić porządek, to warto przypomnieć, że to sam rząd przyczynił się do jej wylansowania, gdy w 1994 roku przeforsował ustawę o ochronie języka francuskiego. W jej myśl co najmniej 40 proc. prezentowanej w stacjach radiowych i telewizyjnych muzyki musiała być francuskojęzyczna. A że nadawcy postawili na francuskojęzyczny rap, jakoś nikomu to przez całą dekadę nie przeszkadzało. Kto nie klaskał, uważany był automatycznie za stronnika Le Pena.
W filmie stacji Planete ciekawe było nie tyle to, co mówili młodzi rymotwórcy, którzy znakomicie przyswoili sobie wiktymologiczną retorykę lewicowych publicystów, ile to, co było widać w tle. A widać było wraki spalonych samochodów, zdewastowane mienie komunalne, sterty śmieci i zasmarowane graffiti mury. Z tego czy innego filmu, dokumentu, ale także z raperskich tekstów wyłania się coś zupełnie innego, niż chcieli pokazać ich autorzy. To, że na co dzień nienawiść i agresja niemal całkowicie skierowane są przeciw własnej społeczności. Ameryka zna to bardzo dobrze, mechanizm ten w skali jednego małego "sąsiedztwa" świetnie pokazał film Spike'a Lee "Rób, co należy". Francja się tego wypiera i woli kupować sobie spokój monstrualnymi dotacjami z budżetu na usuwanie skutków wandalizmu i utrzymanie gnieżdżącej się w banlieues (w których dziś mieszka około 10 proc. ludności Francji) całej armii bezrobotnych.
Twórcy filmu "Banlieu 13" - według scenariusza pół-Algierczyka Bibi Naceriego (dziś cenionego artysty, niegdyś chuligana z podparyskiego przedmieścia Le Montreuil) i Luca Bessona - zaczerpnęli pomysł z klasycznej już "Ucieczki z Nowego Jorku". Założenie to samo, ale całkiem inna sceneria. To sceneria rodem z wizji czczonego we Francji szwajcarskiego architekta Le Corbusiera, którego w równym stopniu, co lewicowi intelektualiści z zachodniej Europy, pokochali przywódcy krajów obozu sowieckiego ery Breżniewa. W urbanistycznych założeniach Le Corbusiera na nowe wspaniałe czasy szczególną rolę odgrywały budowane oszczędnie miasta blokowiska, wyróżniające się funkcjonalnością i geometrycznym porządkiem. Dla policyjnych państw szczególnie atrakcyjna była koncepcja odseparowanych od siebie zespołów podmiejskich, które w razie jakichś ruchawek czy niepokojów będzie można łatwo odciąć od reszty kraju i spacyfikować.
W tego rodzaju masowym tanim budownictwie, podszytym totalitarną ideologią, upatruje pierwotnych przyczyn podziału Francji na dwa zupełnie różne kraje Theodore Dalrymple - brytyjski lekarz, który całe życie spędził, pracując w tzw. złych dzielnicach i ośrodkach penitencjarnych na świecie. On lepiej wie, co się w nich święci, niż wszyscy intelektualiści z lewego brzegu Sekwany razem wzięci. Na łamach amerykańskiego magazynu "City Journal", z Seattle, Dalrymple opublikował przed kilku laty tekst "Barbarzyńcy u wrót Paryża", w którym ukazał skutki urbanistycznego szaleństwa spod znaku Le Corbusiera, jakie ogarnęło Francję i inne europejskie kraje w czasach boomu gospodarczego lat 1950-1970, kiedy trzeba było zakwaterować hurtem sprowadzaną głównie z Algierii i Tunezji tanią siłę roboczą. Kiedy jednak któregoś dnia praca znikła, wraz z nią - niestety - jakoś nie chciały zniknąć ani blokowiska, ani zamieszkujący je emigranci. W rezultacie, jak to ujmuje Dalrymple, Paryż - Miasto Świateł - otaczają dziś miasta ciemności, które przekształciły się w mentalne i kulturalne getta, gdzie oficjalne prawo ustąpiło miejsca prawu stanowionemu i egzekwowanemu przez gangi.
Miarą bezsilności francuskiego rządu jest rozporządzenie ministerstwa spraw wewnętrznych, zgodnie z którym w 800 strefach uznanych za szczególnie zapalne (zones sensibles) praktycznie wycofano policję. Te czarne dziury nazywa się zbiorowo La Zone.
Armaty Chiraca
Nieuzasadniona jest nadzieja, że po listopadowych rozruchach (zresztą idiotycznie porównywanych do rewolty roku 1968) Francja wyciągnie wnioski. Umacnia w tym zwątpieniu kuriozalna wypowiedź prezydenta Chiraca, świadcząca o zwykłym i symptomatycznym dla całej francuskiej klasy politycznej dobrym samopoczuciu i darze przekuwania nawet najbardziej dotkliwej porażki w sukces (wzorem Napoleona po klęsce kampanii egipskiej). "Rozruchy po huraganie, jaki nawiedził Nowy Orlean, ukazały Amerykę jako głęboko podzielony kraj - powiedział Chirac. - Najbogatszy naród na świecie, a jednak skażony istnieniem podklasy nie będącej w stanie wyrwać się z kręgu biedy i rozpaczy. Ale to wyświechtany motyw. Natomiast wielość napięć, jakie u nas doprowadziły do podpalania samochodów, jest o wiele bardziej zniuansowana i w ostatecznym rozrachunku moralnie głębsza".
Jeśli za jeden z niuansów i przejawów głębi moralnej uważa się fakt agresywnego islamskiego prozelityzmu we francuskich więzieniach, w których ponad połowę osadzonych stanowi kolorowa młodzież z banlieues, to niebawem może się okazać, że nienawiść połączona z neofickim zapałem przyniesie coś, przy czym listopadowe zamieszki okażą się tylko niewinnymi fajerwerkami. I nie ma się co pocieszać, że problem blokowisk dotyczy wyłącznie Francji, bo może się niebawem okazać, że ten kraj był tylko poligonem doświadczalnym przed generalnym buntem, jaki ogarnie całą Europę Le Corbusiera.
Więcej możesz przeczytać w 50/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.