Koniec prezydentury Kwaśniewskiego oświetla jej głęboki walor - kiedy trzeba dyskrecja, kiedy trzeba ostentacja.
W miniony tydzień ciągle grzaliśmy się w cieple łaskawości odchodzącego prezydenta. Właściwie poza wzruszeniem prezydencka łaskawość dla Sobotki nie powinna poruszać. Kwaśniewski wyjaśnił - a potwierdzili to jego towarzysze - że zna byłego ministra najlepiej, a więc najlepiej wie, że nie mógł on popełnić przestępstwa. Dla towarzyszy z SLD było oczywiste, że Sobotka całe życie poświęcił Polsce. Za PRL robił to w PZPR, i to tak ofiarnie, że doceniała to i odnotowywała w archiwach Stasi. Nie mogą tego Sobotce zapomnieć nienawistni amatorzy "grzebania w życiorysach". A przecież PRL i NRD były krajami bratnimi, a towarzysze z partii polskiej, niemieckiej czy innych stanowili jedną rodzinę, tak jak jedną rodzinę stanowili ich agenci.
Głęboko "ludzkie" zaangażowanie Kwaśniewskiego na rzecz amnestionowania Sobotki wywołało "atmosferę publicznej nagonki", jak napisali sygnatariusze "Apelu do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w sprawie ułaskawienia Pana Zbigniewa Sobotki". Mieli wątpliwości, czy trwająca, jak można wnosić, od początku ujawnienia afery starachowickiej "atmosfera widocznego medialnego nacisku, infamii i potępienia służyła interpretacji wszelkich wątpliwości na korzyść oskarżonego". Prawdopodobnie zresztą cała afera była chorym płodem owej nagonki.
Wątpliwości mieli: wybitny bokser Jerzy Kulej, świetny piłkarz Grzegorz Lato i doskonały sprinter Marian Woronin. Oprócz nich apel podpisały liczne osobistości, które łączył mniej czy bardziej oczywisty związek z SLD, w tym prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. Wprawdzie twierdził później, że apelu, który ukazał się m.in. w "Rzeczpospolitej", nie podpisał, ale nikt się tym nie przejął. Widocznie nie ma to znaczenia.
Przy okazji ułaskawiania Sobotki dowiedzieliśmy się, że Kwaśniewski ułaskawił prawie 5 tys. osób nie ujawnionych przed opinią publiczną najpewniej ze względu na prezydencką skromność, tak jak nie zostały ujawnione bataliony odznaczonych przez Kwaśniewskiego najwyższymi orderami państwowymi.
Ponieważ jednak dziennikarze nie zawsze potrafią uszanować intymność, poznaliśmy historię innego ułaskawionego, Petera Vogla, skazanego na 25 lat za bestialskie zamordowanie staruszki. W trakcie przerwy w odsiadywania kary w czasie stanu wojennego jeszcze pod nazwiskiem Filipczyński wyjechał on z kraju. Przy okazji Rada Państwa darowała mu połowę wyroku. To, że Kwaśniewski, który zaczął wówczas karierę partyjną, ułaskawił go w 1999 r., nie może mieć z tymi faktami związku. Żadnego związku nie może z tym mieć także przydomek "kasjer lewicy", który otrzymał działający na niwie bankowej Vogel, przypadkowo zupełnie związany z baronami SLD, w tym Markiem Dochnalem siedzącym w więzieniu za korupcję.
Kwaśniewski nie ma bowiem nic wspólnego nawet z ułaskawieniem. Szef jego gabinetu Waldemar Dubaniowski oznajmił, iż sprawę Vogla pozytywnie zaopiniowali prawnicy, a więc decyzja prezydenta była formalnością. O tym, że prezydent nie musiał jej podejmować ani wcześniej nadawać jej prawnego biegu, Dubaniowski nie powiedział. Opinię Dubaniowskiego można było przeczytać we wtorkowej "GW". Następnego dnia w tej gazecie zmieniła się ona w opis faktów w tekście informacyjnym.
Prezydent potrafi jednak interweniować nie tylko w sprawach ludzi, o których nieskazitelności ma głębokie przekonanie, gdyż w PRL wspólnie z nimi walczył o Polskę. Dowiódł tego, ułaskawiając Sławomira Sikorę, biznesmena, który wraz ze wspólnikiem zamordował dręczących go gangsterów. Sprawę rozsławił film "Dług". Od jego premiery prezydent był monitowany o uwolnienie biznesmenów. Nie znalazł na to czasu, widocznie zbyt zajęty innymi ułaskawieniami. Sikorę ułaskawił dwa tygodnie przed złożeniem urzędu prezydenckiego, gdy prezydent elekt Kaczyński zadeklarował chęć wystąpienia w tej sprawie.
Te poważniejsze sprawy przesłoniły - niestety - wzruszające wystąpienie prezydenta na rzecz umorzenia grzywny 8 tys. zł, na którą został skazany jego długoletni współpracownik Ryszard Kalisz. Wprawdzie prawnik ów do ubogich nie należy, ale prezent, który uczynił mu prezydent, poruszyłby każdego. Nic więc dziwnego, że głównym publicznym orędownikiem wystąpienia Kwaśniewskiego na rzecz Sobotki był Kalisz.
I tak koniec prezydentury Kwaśniewskiego pięknie oświetla jej najgłębszy walor. Kiedy trzeba dyskrecja, kiedy trzeba ostentacja i bezbrzeżna łaskawość, oczywiście dla tych, za których prezydent może ręczyć, czyli tych, z którymi całe życie walczył o dobro Polski. Gdyż prezydent wybrał przyszłość dobrze w przeszłości zakorzenioną.
Głęboko "ludzkie" zaangażowanie Kwaśniewskiego na rzecz amnestionowania Sobotki wywołało "atmosferę publicznej nagonki", jak napisali sygnatariusze "Apelu do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej w sprawie ułaskawienia Pana Zbigniewa Sobotki". Mieli wątpliwości, czy trwająca, jak można wnosić, od początku ujawnienia afery starachowickiej "atmosfera widocznego medialnego nacisku, infamii i potępienia służyła interpretacji wszelkich wątpliwości na korzyść oskarżonego". Prawdopodobnie zresztą cała afera była chorym płodem owej nagonki.
Wątpliwości mieli: wybitny bokser Jerzy Kulej, świetny piłkarz Grzegorz Lato i doskonały sprinter Marian Woronin. Oprócz nich apel podpisały liczne osobistości, które łączył mniej czy bardziej oczywisty związek z SLD, w tym prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. Wprawdzie twierdził później, że apelu, który ukazał się m.in. w "Rzeczpospolitej", nie podpisał, ale nikt się tym nie przejął. Widocznie nie ma to znaczenia.
Przy okazji ułaskawiania Sobotki dowiedzieliśmy się, że Kwaśniewski ułaskawił prawie 5 tys. osób nie ujawnionych przed opinią publiczną najpewniej ze względu na prezydencką skromność, tak jak nie zostały ujawnione bataliony odznaczonych przez Kwaśniewskiego najwyższymi orderami państwowymi.
Ponieważ jednak dziennikarze nie zawsze potrafią uszanować intymność, poznaliśmy historię innego ułaskawionego, Petera Vogla, skazanego na 25 lat za bestialskie zamordowanie staruszki. W trakcie przerwy w odsiadywania kary w czasie stanu wojennego jeszcze pod nazwiskiem Filipczyński wyjechał on z kraju. Przy okazji Rada Państwa darowała mu połowę wyroku. To, że Kwaśniewski, który zaczął wówczas karierę partyjną, ułaskawił go w 1999 r., nie może mieć z tymi faktami związku. Żadnego związku nie może z tym mieć także przydomek "kasjer lewicy", który otrzymał działający na niwie bankowej Vogel, przypadkowo zupełnie związany z baronami SLD, w tym Markiem Dochnalem siedzącym w więzieniu za korupcję.
Kwaśniewski nie ma bowiem nic wspólnego nawet z ułaskawieniem. Szef jego gabinetu Waldemar Dubaniowski oznajmił, iż sprawę Vogla pozytywnie zaopiniowali prawnicy, a więc decyzja prezydenta była formalnością. O tym, że prezydent nie musiał jej podejmować ani wcześniej nadawać jej prawnego biegu, Dubaniowski nie powiedział. Opinię Dubaniowskiego można było przeczytać we wtorkowej "GW". Następnego dnia w tej gazecie zmieniła się ona w opis faktów w tekście informacyjnym.
Prezydent potrafi jednak interweniować nie tylko w sprawach ludzi, o których nieskazitelności ma głębokie przekonanie, gdyż w PRL wspólnie z nimi walczył o Polskę. Dowiódł tego, ułaskawiając Sławomira Sikorę, biznesmena, który wraz ze wspólnikiem zamordował dręczących go gangsterów. Sprawę rozsławił film "Dług". Od jego premiery prezydent był monitowany o uwolnienie biznesmenów. Nie znalazł na to czasu, widocznie zbyt zajęty innymi ułaskawieniami. Sikorę ułaskawił dwa tygodnie przed złożeniem urzędu prezydenckiego, gdy prezydent elekt Kaczyński zadeklarował chęć wystąpienia w tej sprawie.
Te poważniejsze sprawy przesłoniły - niestety - wzruszające wystąpienie prezydenta na rzecz umorzenia grzywny 8 tys. zł, na którą został skazany jego długoletni współpracownik Ryszard Kalisz. Wprawdzie prawnik ów do ubogich nie należy, ale prezent, który uczynił mu prezydent, poruszyłby każdego. Nic więc dziwnego, że głównym publicznym orędownikiem wystąpienia Kwaśniewskiego na rzecz Sobotki był Kalisz.
I tak koniec prezydentury Kwaśniewskiego pięknie oświetla jej najgłębszy walor. Kiedy trzeba dyskrecja, kiedy trzeba ostentacja i bezbrzeżna łaskawość, oczywiście dla tych, za których prezydent może ręczyć, czyli tych, z którymi całe życie walczył o dobro Polski. Gdyż prezydent wybrał przyszłość dobrze w przeszłości zakorzenioną.
Więcej możesz przeczytać w 50/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.