To była końcówka lat 80. Pan Saffari, uchodźca z Iranu, który uciekł przed Chomeinim, był właścicielem modnej knajpy na Schwabingu w Monachium. Knajpa powstała w 1967 r., zaglądali do niej celebryci – Monachium było wtedy niemiecką stolicą mody i filmu. Pracowałam tam trzy dni w tygodniu jako kelnerka, w pozostałe dni studiowałam. W przeciwieństwie do wielu polskich imigrantów miałam pozwolenie na pracę, bo byłam żoną Niemca. Bardzo lubiłam to miejsce. Saffari dobierał zespół, kierując się intuicją i sympatią. Pracowałam z Evą z Czechosłowacji, z Jugosłowianką (wtedy nikt nie pytał, czy z Serbii, Chorwacji, Bośni czy Kosowa), z Argentyńczykiem, chłopakiem z Afganistanu i kilkoma Niemcami. To był fajny zespół, bo szef był fajny – przyzwoicie płacił, zawsze był uśmiechnięty, interesował się naszym życiem. I pomagał. Eva często chorowała, załatwił jej dobrego lekarza.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.