PKIEDY GDZIEŚ NA PRZEŁOMIE JURY I KREDY ZOSTAWALIŚMY (MNIEJSZA JUŻ O TO, JACY „MY”, BYŁO, MINĘŁO) NAUCZYCIELAMI, mój znajomy częstował nas anegdotką. Nieciekawą. Gatunek: „Kiedy w liceum jechałem na wycieczkę z kumplami i nawet jedną dziewczyną, to tak już na peronie skuliśmy tak ryja, że…”, i tak dalej. Sądzę zresztą, że jak wiele osób z pokolenia pierwszej Solidarności nostalgicznie uważał szkołę za maszynkę do tłamszenia osobowości. Zatem każdy bunt przeciw maszynce, nawet bunt wysokoprocentowy, wydawał mu się zawadiacki i prawidłowo ukierunkowany. Mijały lata. Stawialiśmy piątki i młodzież do pionu, a koledze rodziły się córki. Poszły do szkoły i zaczęły jeździć na wycieczki. Okazjonalnie nawracającaanegdotka traciła blask. W końcu córeczki poszły do liceum i anegdotka zupełnie się wykoślawiła: „No, ja byłem wtedy takim idiotą, że już na dworcu…”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.