Z Łukaszem nie było kontaktu. Otwierał oczy, ale spojrzenie miał nieobecne. Byłam przy tym, gdy lekarka określiła jego stan jako wegetatywny. Miał 31 lat. Dla nas, ludzi na co dzień rehabilitujących pacjentów po udarach, był bardzo młody – mówi Ewelina Dziadowicz, rehabilitantka, dziś żona Łukasza. Swojego przyszłego męża zobaczyła pierwszy raz, gdy przywieziono go w śpiączce do częstochowskiego Centrum Opieki i Rehabilitacji „Zdrowie”, gdzie wtedy pracowała.
Pacjent szczególnej uwagi
Łukasz pracował jako kierowca ciężarówki na międzynarodowych trasach. Wcześniej przez trzy lata był motorniczym tramwajów linii nr 3 i nr 5 w Gliwicach, ale chciał więcej zarabiać. Do wypadku doszło w listopadzie 2010 r. w Niemczech. Na drodze panowały złe warunki. Ciężarówka, która wyprzedzała auto Łukasza, wpadła w poślizg. Nie było możliwości ucieczki. Doszło do zderzenia. Doznał urazu czaszkowo-mózgowego. W ciężkim stanie helikopterem przetransportowano go do szpitala w Halle. Tam przeszedł operację. Po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej nie odzyskał świadomości. Lekarze, podsuwając jego matce do podpisu zgodę na przekazanie narządów do przeszczepu, jednoznacznie dali do zrozumienia, że Łukasz z tego nie wyjdzie. Po ponad dwóch miesiącach przewieziono go do kraju. – Trafił na oddział intensywnej terapii w Sieradzu. Miał rurkę tracheotomijną, żywienie dojelitowe, stan wciąż był ciężki. Do tego zaniki mięśniowe, przykurcze w stawach. Po jakimś czasie w szpitalu uznano, że trzeba szukać ośrodka, w którym mógłby być rehabilitowany. Tak trafił do Częstochowy. Był 15 marca 2011 r. – opowiada Ewelina. Przyznaje, że Łukasz od początku był dla niej pacjentem szczególnej uwagi. Ale od razu zaznacza, że nie tylko dla niej. – Cały personel był mocno skupiony na nim. Kiedyś na jego karcie przeczytałam notatkę „pan Łukasz był rehabilitowany od godziny 12 do 18”, i tak było rzeczywiście. Z oddalonego o 90 km Zabrza do Łukasza codziennie przyjeżdżali bliscy. To dzięki nim lekarze i rehabilitanci zauważyli, że pacjent odpowiada na prośby rodziny, by zgiął rękę w łokciu. – Ale przez długi czas ciało było wiotkie, przelewał się przez ręce. Iskra nadziei pojawiła się dopiero, gdy poczułam, że Łukasz zaczyna uruchamiać mięśnie, próbuje mi jakby pomagać w ćwiczeniach. Potem zaczął wracać wzrok, zaczął wodzić na boki. Otwierał buzię, gdy karmiłam go łyżeczką. Raz, gdy jego mama spytała, czy chce pić, skinął głową – opowiada Ewelina.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.