– Chcę uwolnić tę placówkę od klimatu oblężonej twierdzy, do której wszyscy nastawieni są wrogo – mówi „Wprost” Jiří Pernes, który od 1 kwietnia będzie szefem czeskiego Instytutu Pamięci Narodowej. Jego nominacja to znak, że po latach bezkompromisowej polityki lustracyjnej Czesi chcą dyskusję o aktach przenieść na inny – historyczny – poziom rozważań.
Po 1989 r. walka Czechów ze służbą bezpieczeństwa (StB) zdawała się ruszać z kopyta. Na początku lat 90. przyjęto ustawę lustracyjną, która zakazywała członkom StB, ich agentom i wysokim rangą działaczom komunistycznym pracy w urzędach państwowych, wojsku i mediach publicznych. Archiwa służby bezpieczeństwa dzięki szybkiej zmianie władzy udało się w większości ocalić (choć także w Czechach zaginęło wiele kluczowych dokumentów), były one jednak trudno dostępne. Za rządów socjaldemokracji (ČSSD) pod koniec lat 90. pieczę nad nimi objęło ministerstwo spraw wewnętrznych i czeska policja, które bardzo niechętnie umożliwiały wgląd w materiały archiwalne opinii publicznej, dziennikarzom i historykom. Wprawdzie już w 2002 r. uchwalono ustawę o udostępnieniu dokumentów StB ludziom prześladowanym przez reżim i zarejestrowanym w komunistycznych kartotekach, ale była ona skomplikowana i pracę z archiwami raczej utrudniała, niż ułatwiała. Po wyborach w 2006 r. rządy w Czechach przejęła centroprawicowa koalicja premiera Mirka Topolánka. Tej, w odróżnieniu od infiltrowanej przez byłych komunistów socjaldemokracji, bardzo zależało, by temat StB i jej agentów stał się dla czeskich obywateli lekcją, która udaremni starania Komunistycznej Partii Czech i Moraw (KSČM) o powrót do władzy.
Więcej możesz przeczytać w 11/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.