Pół roku wcześniej, gdy zawodnicy Realu i Barcy grali razem pod hiszpańskim sztandarem, po raz pierwszy przynosząc krajowi tytuł mistrza świata, Madryt i Barcelonę ogarnęła wspólna, żywiołowa radość. Po poniedziałkowym meczu znowu słychać, że oba miasta inaczej grają w piłkę, a jest to – choć ważna – najmniejsza różnica między nimi.
Przypomniała o tym w lipcu manifestacja ponad miliona wzburzonych mieszkańców Barcelony, stolicy regionu Katalonii, maszerujących pod hasłem „Adéu, Espanya" – „Żegnaj, Hiszpanio”. Protestowali przeciwko orzeczeniu hiszpańskiego trybunału konstytucyjnego, który oprotestował radykalne rozluźnienie więzów Katalonii z Hiszpanią. Sprzeciwił się m.in. utworzeniu niezależnego, katalońskiego wymiaru sprawiedliwości, przyznaniu językowi katalońskiemu pierwszeństwa przed hiszpańskim w oświacie i administracji, nade wszystko jednak sprzeciwił się prawnie wiążącemu uznaniu Katalończyków za naród.
„Jesteśmy narodem. My decydujemy" – wołali demonstranci. I zapowiedzieli walkę w obronie uchwalonego w 2005 r. przez parlament regionalny w Barcelonie statutu autonomicznego, który zapewnia Katalonii większą polityczną i finansową samodzielność wobec władz centralnych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.