Po co posłowi kompetencje, wiedza i inteligencja? Wystarczy, że w Sejmie będzie 40 posłów, których da się pokazać w telewizji. Reszta to wypełniacz.
Przy proporcjonalnej ordynacji wyborczej muszą być listy w poszczególnych okręgach. A jak są listy, to jedni są wyżej, a drudzy niżej, i tak jest we wszystkich partiach. Na razie tylko PO dokonała wyborów w poszczególnych okręgach, co wywołało wiele krytycznych komentarzy. W innych partiach spory o listy są ukrywane lub odwlekane, ale musi do nich dojść. Zdumiewa nie to, że lokalni działacze kłócą się i walczą o miejsca premiowane pewnym wyborem, bo to naturalne. Dziwi to, że wielu posłów zgadza się na to, że przy tej okazji są poniżani lub potraktowani jako dekoracja. Przecież z nastego miejsca nie mają żadnych szans, więc dlaczego w ogóle godzą się startować?
Znałem przypadkiem przedwojennego motorniczego tramwaju, do którego przyszli komuniści, bo chcieli wystawić pełną listę wyborczą, a on był zupełnym idiotą i się zgodził. Naturalnie do przedwojennego Sejmu nie wszedł. Po wojnie odkryto, że był komunistycznym kandydatem i został działaczem wysokiego szczebla. Dzisiaj kandydaci z 16. miejsca na taką karierę raczej nie mogą liczyć, a jednak startują. Będą mogli pisać na wizytówce – znałem krakowianina, który taką rozdawał – „były kandydat na posła".
W PO, a tylko tu sprawy rozgrywają się jawnie, doszło do kilku skandali w przypadku Joanny Muchy, Antoniego Mężydły czy szefa krakowskiej PO, pana Gibały. Ale to może ulec zmianie po 11 czerwca, kiedy zbiera się krajowe kierownictwo partii. Jednak te i inne skandale i kłótnie wskazują na to, jakie są kryteria przy dobieraniu kandydatów na poszczególne miejsca na listach.
Po pierwsze, układy w danym okręgu. Nie wierzę, by posłankę, której nazwiska nawet nie pamiętam, a która zasłynęła wręczeniem kwiatów ministrowi Grabarczykowi, kiedy to przetrwał wotum nieufności, postawiono w Lublinie na pierwszym miejscu z racji wybitnych politycznych talentów. Takie lub gorsze spory toczą się niemal wszędzie, bo lokalni wysocy rangą działacze partyjni niekoniecznie są lubiani albo popierani przez centralę. Stąd wynika drugie kryterium – ślepe posłuszeństwo i lojalność.
Nic dziwnego, że po tylu poważnych rozłamach i „transferach" partie obawiają się osób chociażby odrobinę niepewnych. Po odejściu Janusza Palikota, potem grupy Polska Jest Najważniejsza, a wreszcie Bartosza Arłukowicza i po spodziewanych dalszych zmianach przynależności partyjnej lojalność i absolutne posłuszeństwo są w wyjątkowo wysokiej cenie. Dlatego Adam Bielan nie ma żadnych szans na wystawienie przez PiS. Posłowie nie z pierwszych trzech miejsc na danej liście to czarna masa, która na ogół jest nikomu nieznana, nawet lokalnie. Interesujące, że spory kłopot wszystkie partie mają z wystawieniem kandydatów na senatorów, odkąd wprowadzono jednomandatowe okręgi wyborcze. Potworny strach: a jak mnie nie wybiorą, to co będę robił w przyszłości? Senat może się okazać zbiorowiskiem miernot. Już wiemy, że niektóre nieco bardziej znane osoby odmówiły kandydowania. Nie będziemy po nich płakać, a zwłaszcza po minister Radziszewskiej.
Kolejnym kryterium jest niewątpliwie związek, znajomość czy tylko wsparcie jednej choćby osoby z kierownictwa partii. I znowu – to, że w partiach istnieją frakcje, nie jest niczym szczególnym. Tak jest nie tylko w Polsce, ale znaczenie tych frakcji jest u nas zaskakująco poważne. Nie znamy tylko frakcji Donalda Tuska, ale to dlatego, że i tak on na końcu decyduje i jako szef partii jedyny nie podlega żadnym poniżeniom.
I wreszcie kryterium najmniej ważne, czyli kompetencje. Od kompetencji ważniejsze są zdolności kontaktu z mediami i umiejętność prezentowania się na zebraniach przedwyborczych. Po co jednak posłowi kompetencje, wiedza czy inteligencja? Niewątpliwie w całym Sejmie potrzeba około 40 posłów ze wszystkich partii, których da się pokazać w telewizji, reszta jest tylko wypełniaczem.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że wybory parlamentarne mają znaczenie nie tylko (jak coraz częściej sądzimy) jako decyzja w sprawie tego, kto będzie nami rządził, ale przede wszystkim są wyborami ciała ustawodawczego, które powinno odgrywać bardzo ważną rolę, to obraz jest raczej przygnębiający. Znacznie bardziej przygnębiający niż w przypadku wyborów samorządowych. Bo gdyby chociaż było tak, że posłowie spoza pierwszej trójki na liście są lokalnie znani i poważani, że to znani w okręgu sędziowie czy nauczyciele, działacze, którzy zasłużyli się w administracji samorządowej, a teraz zwalniają miejsce młodszym i idą wyżej. Ale tak nie jest. Nie znam nazwisk posłów z mojego rejonu i czasem przypadkiem dostrzegam, dajmy na to w Radzyniu Podlaskim, napis, że tu się mieści biuro posła X. Ale poseł X jest powszechnie nieznany.
Może tak musi być, ale ze względów wymienionych powyżej będzie tylko gorzej, i to we wszystkich partiach. W PiS posłuszeństwo musi być naturalnie jeszcze większe. Jak długo mamy mieć nie powrót posła, lecz poniżenie posła?
Znałem przypadkiem przedwojennego motorniczego tramwaju, do którego przyszli komuniści, bo chcieli wystawić pełną listę wyborczą, a on był zupełnym idiotą i się zgodził. Naturalnie do przedwojennego Sejmu nie wszedł. Po wojnie odkryto, że był komunistycznym kandydatem i został działaczem wysokiego szczebla. Dzisiaj kandydaci z 16. miejsca na taką karierę raczej nie mogą liczyć, a jednak startują. Będą mogli pisać na wizytówce – znałem krakowianina, który taką rozdawał – „były kandydat na posła".
W PO, a tylko tu sprawy rozgrywają się jawnie, doszło do kilku skandali w przypadku Joanny Muchy, Antoniego Mężydły czy szefa krakowskiej PO, pana Gibały. Ale to może ulec zmianie po 11 czerwca, kiedy zbiera się krajowe kierownictwo partii. Jednak te i inne skandale i kłótnie wskazują na to, jakie są kryteria przy dobieraniu kandydatów na poszczególne miejsca na listach.
Po pierwsze, układy w danym okręgu. Nie wierzę, by posłankę, której nazwiska nawet nie pamiętam, a która zasłynęła wręczeniem kwiatów ministrowi Grabarczykowi, kiedy to przetrwał wotum nieufności, postawiono w Lublinie na pierwszym miejscu z racji wybitnych politycznych talentów. Takie lub gorsze spory toczą się niemal wszędzie, bo lokalni wysocy rangą działacze partyjni niekoniecznie są lubiani albo popierani przez centralę. Stąd wynika drugie kryterium – ślepe posłuszeństwo i lojalność.
Nic dziwnego, że po tylu poważnych rozłamach i „transferach" partie obawiają się osób chociażby odrobinę niepewnych. Po odejściu Janusza Palikota, potem grupy Polska Jest Najważniejsza, a wreszcie Bartosza Arłukowicza i po spodziewanych dalszych zmianach przynależności partyjnej lojalność i absolutne posłuszeństwo są w wyjątkowo wysokiej cenie. Dlatego Adam Bielan nie ma żadnych szans na wystawienie przez PiS. Posłowie nie z pierwszych trzech miejsc na danej liście to czarna masa, która na ogół jest nikomu nieznana, nawet lokalnie. Interesujące, że spory kłopot wszystkie partie mają z wystawieniem kandydatów na senatorów, odkąd wprowadzono jednomandatowe okręgi wyborcze. Potworny strach: a jak mnie nie wybiorą, to co będę robił w przyszłości? Senat może się okazać zbiorowiskiem miernot. Już wiemy, że niektóre nieco bardziej znane osoby odmówiły kandydowania. Nie będziemy po nich płakać, a zwłaszcza po minister Radziszewskiej.
Kolejnym kryterium jest niewątpliwie związek, znajomość czy tylko wsparcie jednej choćby osoby z kierownictwa partii. I znowu – to, że w partiach istnieją frakcje, nie jest niczym szczególnym. Tak jest nie tylko w Polsce, ale znaczenie tych frakcji jest u nas zaskakująco poważne. Nie znamy tylko frakcji Donalda Tuska, ale to dlatego, że i tak on na końcu decyduje i jako szef partii jedyny nie podlega żadnym poniżeniom.
I wreszcie kryterium najmniej ważne, czyli kompetencje. Od kompetencji ważniejsze są zdolności kontaktu z mediami i umiejętność prezentowania się na zebraniach przedwyborczych. Po co jednak posłowi kompetencje, wiedza czy inteligencja? Niewątpliwie w całym Sejmie potrzeba około 40 posłów ze wszystkich partii, których da się pokazać w telewizji, reszta jest tylko wypełniaczem.
Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że wybory parlamentarne mają znaczenie nie tylko (jak coraz częściej sądzimy) jako decyzja w sprawie tego, kto będzie nami rządził, ale przede wszystkim są wyborami ciała ustawodawczego, które powinno odgrywać bardzo ważną rolę, to obraz jest raczej przygnębiający. Znacznie bardziej przygnębiający niż w przypadku wyborów samorządowych. Bo gdyby chociaż było tak, że posłowie spoza pierwszej trójki na liście są lokalnie znani i poważani, że to znani w okręgu sędziowie czy nauczyciele, działacze, którzy zasłużyli się w administracji samorządowej, a teraz zwalniają miejsce młodszym i idą wyżej. Ale tak nie jest. Nie znam nazwisk posłów z mojego rejonu i czasem przypadkiem dostrzegam, dajmy na to w Radzyniu Podlaskim, napis, że tu się mieści biuro posła X. Ale poseł X jest powszechnie nieznany.
Może tak musi być, ale ze względów wymienionych powyżej będzie tylko gorzej, i to we wszystkich partiach. W PiS posłuszeństwo musi być naturalnie jeszcze większe. Jak długo mamy mieć nie powrót posła, lecz poniżenie posła?
Więcej możesz przeczytać w 22/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.