Kwaśniewski był przywódcą klubowym, Miller przypomina CEO - dyrektora zarządzającego
Wiele się musi zmienić, żeby nic się nie zmieniło - mówił Tomasi di Lampedusa, autor "Lamparta". W SLD im bliżej było kongresu tej partii, tym zmieniało się mniej, a jeśli już były zmiany, to był to powrót do przeszłości - z czasów Mieczysława Rakowskiego, czyli końcówki lat 80. To dlatego Rakowski zaczął pouczać Leszka Millera, na czym powinna polegać debata ideo-wa w partii. Podobnych pouczeń nie szczędził też prof. Jerzy J. Wiatr, ideolog z czasów Rakowskiego. Miller zbył te pouczenia ironią albo milczeniem. Podobnie jak zignorował program pseudoreform natrętnie podsuwany mu przez Jerzego Urbana, bo był to w istocie program kawiorowej lewicy, która z wyżyn swoich strzeżonych posiadłości martwi się o biednych i bezrobotnych.
SLD wciąż jest i długo jeszcze będzie partią Leszka Millera. Manewr Millera z głosowaniem nad wotum zaufania wytrącił oręż nie tylko prezydentowi, ale też opozycji - zarówno wewnątrzpartyjnej, jak i parlamentarnej. Oponenci mówią wprawdzie, że Miller ciągnie partię w dół, ale nie potrafią zaproponować niczego innego. Okazało się zresztą, że poza Millerem w SLD nie ma prawdziwego lidera - stąd tak długa lista kandydatów na wiceprzewodniczącego partii. Mimo że denerwuje to Urbana, Rakowskiego czy Wiatra, Miller nadał SLD tak silne własne piętno, jakiego partia nie miała nawet za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego, który był przywódcą klubowym, podczas gdy Miller przypomina CEO (dyrektora zarządzającego) dużego koncernu.
Manewr pierwszy - osłabianie krytyki
Jeszcze raz okazało się, że Miller jest znakomitym taktykiem. Napięcia w partii przed kongresem premier rozładowywał "konsultacjami", czyli wyjazdami w teren. - Jak ktoś powiedział to, co myśli w czasie takiego zamkniętego spotkania, to raczej nie powtórzy tego podczas kongresu. Swoje pięć minut odwagi już miał - mówi jeden z polityków sojuszu odpowiedzialnych za przygotowanie kongresu. Właściwie cała tzw. debata ideowa w SLD przetoczyła się długo przed kongresem, co kompletnie zdemobilizowało oponentów Millera. Podczas posiedzenia zarządu partii padła nawet propozycja, aby wiceprzewodniczących wybierała rada krajowa. Wówczas liczyłby się tylko przewodniczący i sekretarz generalny, a zastępców można by powoływać i odwoływać w zależności od potrzeb. Z kandydowania na wiceprzewodniczącego zrezygnował Marek Borowski. - Ten fakt jest odbierany jako przygotowanie do kampanii prezydenckiej w 2005 r. - mówi Arkadiusz Kasznia, poseł SLD.
Z absolutnym spokojem Miller zbył naiwną propozycję rozdzielenia funkcji premiera i szefa partii, którą pierwszy wysunął Mieczysław Rakowski. Potem została ona poparta m.in. przez Izabellę Sierakowską i Józefa Oleksego. - Premier musi poszukiwać jakichś rozwiązań, aby praca partii była bardziej efektywna. Może nie teraz, ale za jakiś czas takie wyjście z sytuacji będzie brane pod uwagę - mówi "Wprost" Józef Oleksy. To raczej pobożne życzenia i wyraz pewnej bezradności. - Miller dobrowolnie nie da sobie odrąbać nogi - mówi jeden ze znanych polityków sojuszu.
Miller dobrze też rozegrał potyczkę z oponentami w klubie parlamentarnym. Gdy posłowie zaczęli narzekać, że szwankuje komunikacja między rządem i klubem parlamentarnym, natychmiast zaproponował powołanie sekretarza ds. kontaktów z parlamentem. Pokazał też posłom ich miejsce w szeregu - tym razem żaden nie znajdzie się automatycznie w radzie krajowej partii.
Manewr drugi - Europa w służbie premiera
Rok temu Leszek Miller powtarzał, że referendum europejskie będzie sprawdzianem dla rządu. Gdy stawało się jasne, że rząd może go nie zdać, przekonywał, że "tak" w referendum nie oznacza już poparcia dla SLD. Gdy wygrał, znowu zmienił zdanie. "Zaszły wydarzenia, które wzmocniły SLD"- powiedział w telewizyjnym wystąpieniu. I mógł się pochwalić wzrostem poparcia o pięć punktów procentowych w ostatnich badaniach OBOP. Teraz znów Miller przedstawia siebie jako twardego negocjatora z Kopenhagi, głównego rozgrywającego w staraniach Polski o członkostwo w unii. W potyczce o miano ojca polskiego członkostwa w unii Miller zdecydowanie wygrał z Kwaśniewskim.
Manewr trzeci - oczyszczanie szeregów
Zdecydowana wola Millera, aby ukarać Mariusza Łapińskiego, byłego ministra zdrowia, wykluczeniem z szeregów SLD, zjednała mu zwolenników. Społeczeństwo otrzymało sygnał, że oto SLD oczyszcza szeregi i nie zna litości w piętnowaniu zła. Szybko zapomniano, że to Leszek Miller przeforsował kandydaturę Łapińskiego na szefa rady wojewódzkiej SLD na Mazowszu, że długo chronił go na posadzie ministra zdrowia. Jednocześnie Miller tak rozegrał sprawę Łapińskiego i Naumana (byłego szefa Narodowego Funduszu Zdrowia, również wyrzuconego z SLD), żeby kampanię oczyszczania szeregów partii za swoją uznało jak najwięcej osób. I to się udało. Posłowie SLD chętnie usunęli Łapińskiego, bo był znienawidzonym pupilkiem premiera. Ale i ten fakt Miller wykorzystał na swoją korzyść.
Spektakularne działania samooczyszczające nie mają negatywnego wpływu na stan posiadania SLD w Sejmie. Wyrzuceni z klubu czy partii wiedzą przecież, że znaczą cokolwiek, głosując tak samo jak ich koledzy. Zresztą z banicji można zawsze na łono sojuszu wrócić. Łapiński będzie więc głosował tak jak dotychczas, podobnie jak Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński, którzy zostali przyłapani na głosowaniu za nieobecnych na posiedzeniu Sejmu Mieczysława Czerniawskiego i Alfreda Owoca. Ta czwórka została wyrzucona z klubu SLD, ale nie z partii. Czerniawski, baron Podlasia, jest nadal przewodniczącym komisji finansów. Zmieniło się jedynie to, że siedzą na oślej ławce.
Manewr czwarty - osłabianie prezydenta
W dzień po referendum prezydent wyjechał do Poznania i ze zdumieniem przysłuchiwał się radiowym relacjom z obrad rady krajowej, bo premier wytrącił mu z ręki wszelkie argumenty, część przejął, a w dodatku ośmieszył prezydenckie konsultacje z liderami partii. Upokorzony Kwaśniewski powiedział garstce swoich szabel w Sejmie, by głosowali za Millerem. Kilka dni później okazało się, że prezydent może być co najwyżej patronem obywatelskiego komitetu, który wystartowałby w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Nie jest to zresztą pomysł Kwaśniewskiego, ale inicjatywa prezydenckiego zaplecza oraz polityków Unii Wolności. "Turnus mija, ja niczyja"- przedstawiają swoją sytuację prezydenccy urzędnicy, którzy szukają dla siebie miejsca po zakończeniu kadencji Kwaśniewskiego. Podobno ochotę na kandydowanie do parlamentu ma przede wszystkim Dariusz Szymczycha, ale także Marek Ungier i Marek Siwiec. Jeśli Miller będzie kierował partią w 2005 r. nie mają oni żadnych szans, by znaleźć się na listach SLD, więc szukają awaryjnego rozwiązania.
Twardy Miller - miękkie państwo
Leszek Miller udowodnił, że potrafi być twardym przywódcą. Ale podczas gdy Miller jest twardy, Polska jest - według terminologii ekonomisty prof. Gunnara Myrdala - "miękkim państwem". O niskim poziomie dyscypliny społecznej, kiepskim ustawodawstwie i nieefektywnym systemie prawa, z korupcją, wykorzystywaniem władzy publicznej do realizacji partykularnych interesów czy niską sprawnością we wprowadzaniu reform. Problemem jest to, czy SLD i Miller byliby w stanie rządzić w "twardym państwie". Tyle że tylko w "miękkim państwie" może rządzić taka struktura jak SLD.
SLD wciąż jest i długo jeszcze będzie partią Leszka Millera. Manewr Millera z głosowaniem nad wotum zaufania wytrącił oręż nie tylko prezydentowi, ale też opozycji - zarówno wewnątrzpartyjnej, jak i parlamentarnej. Oponenci mówią wprawdzie, że Miller ciągnie partię w dół, ale nie potrafią zaproponować niczego innego. Okazało się zresztą, że poza Millerem w SLD nie ma prawdziwego lidera - stąd tak długa lista kandydatów na wiceprzewodniczącego partii. Mimo że denerwuje to Urbana, Rakowskiego czy Wiatra, Miller nadał SLD tak silne własne piętno, jakiego partia nie miała nawet za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego, który był przywódcą klubowym, podczas gdy Miller przypomina CEO (dyrektora zarządzającego) dużego koncernu.
Manewr pierwszy - osłabianie krytyki
Jeszcze raz okazało się, że Miller jest znakomitym taktykiem. Napięcia w partii przed kongresem premier rozładowywał "konsultacjami", czyli wyjazdami w teren. - Jak ktoś powiedział to, co myśli w czasie takiego zamkniętego spotkania, to raczej nie powtórzy tego podczas kongresu. Swoje pięć minut odwagi już miał - mówi jeden z polityków sojuszu odpowiedzialnych za przygotowanie kongresu. Właściwie cała tzw. debata ideowa w SLD przetoczyła się długo przed kongresem, co kompletnie zdemobilizowało oponentów Millera. Podczas posiedzenia zarządu partii padła nawet propozycja, aby wiceprzewodniczących wybierała rada krajowa. Wówczas liczyłby się tylko przewodniczący i sekretarz generalny, a zastępców można by powoływać i odwoływać w zależności od potrzeb. Z kandydowania na wiceprzewodniczącego zrezygnował Marek Borowski. - Ten fakt jest odbierany jako przygotowanie do kampanii prezydenckiej w 2005 r. - mówi Arkadiusz Kasznia, poseł SLD.
Z absolutnym spokojem Miller zbył naiwną propozycję rozdzielenia funkcji premiera i szefa partii, którą pierwszy wysunął Mieczysław Rakowski. Potem została ona poparta m.in. przez Izabellę Sierakowską i Józefa Oleksego. - Premier musi poszukiwać jakichś rozwiązań, aby praca partii była bardziej efektywna. Może nie teraz, ale za jakiś czas takie wyjście z sytuacji będzie brane pod uwagę - mówi "Wprost" Józef Oleksy. To raczej pobożne życzenia i wyraz pewnej bezradności. - Miller dobrowolnie nie da sobie odrąbać nogi - mówi jeden ze znanych polityków sojuszu.
Miller dobrze też rozegrał potyczkę z oponentami w klubie parlamentarnym. Gdy posłowie zaczęli narzekać, że szwankuje komunikacja między rządem i klubem parlamentarnym, natychmiast zaproponował powołanie sekretarza ds. kontaktów z parlamentem. Pokazał też posłom ich miejsce w szeregu - tym razem żaden nie znajdzie się automatycznie w radzie krajowej partii.
Manewr drugi - Europa w służbie premiera
Rok temu Leszek Miller powtarzał, że referendum europejskie będzie sprawdzianem dla rządu. Gdy stawało się jasne, że rząd może go nie zdać, przekonywał, że "tak" w referendum nie oznacza już poparcia dla SLD. Gdy wygrał, znowu zmienił zdanie. "Zaszły wydarzenia, które wzmocniły SLD"- powiedział w telewizyjnym wystąpieniu. I mógł się pochwalić wzrostem poparcia o pięć punktów procentowych w ostatnich badaniach OBOP. Teraz znów Miller przedstawia siebie jako twardego negocjatora z Kopenhagi, głównego rozgrywającego w staraniach Polski o członkostwo w unii. W potyczce o miano ojca polskiego członkostwa w unii Miller zdecydowanie wygrał z Kwaśniewskim.
Manewr trzeci - oczyszczanie szeregów
Zdecydowana wola Millera, aby ukarać Mariusza Łapińskiego, byłego ministra zdrowia, wykluczeniem z szeregów SLD, zjednała mu zwolenników. Społeczeństwo otrzymało sygnał, że oto SLD oczyszcza szeregi i nie zna litości w piętnowaniu zła. Szybko zapomniano, że to Leszek Miller przeforsował kandydaturę Łapińskiego na szefa rady wojewódzkiej SLD na Mazowszu, że długo chronił go na posadzie ministra zdrowia. Jednocześnie Miller tak rozegrał sprawę Łapińskiego i Naumana (byłego szefa Narodowego Funduszu Zdrowia, również wyrzuconego z SLD), żeby kampanię oczyszczania szeregów partii za swoją uznało jak najwięcej osób. I to się udało. Posłowie SLD chętnie usunęli Łapińskiego, bo był znienawidzonym pupilkiem premiera. Ale i ten fakt Miller wykorzystał na swoją korzyść.
Spektakularne działania samooczyszczające nie mają negatywnego wpływu na stan posiadania SLD w Sejmie. Wyrzuceni z klubu czy partii wiedzą przecież, że znaczą cokolwiek, głosując tak samo jak ich koledzy. Zresztą z banicji można zawsze na łono sojuszu wrócić. Łapiński będzie więc głosował tak jak dotychczas, podobnie jak Jan Chaładaj i Stanisław Jarmoliński, którzy zostali przyłapani na głosowaniu za nieobecnych na posiedzeniu Sejmu Mieczysława Czerniawskiego i Alfreda Owoca. Ta czwórka została wyrzucona z klubu SLD, ale nie z partii. Czerniawski, baron Podlasia, jest nadal przewodniczącym komisji finansów. Zmieniło się jedynie to, że siedzą na oślej ławce.
Manewr czwarty - osłabianie prezydenta
W dzień po referendum prezydent wyjechał do Poznania i ze zdumieniem przysłuchiwał się radiowym relacjom z obrad rady krajowej, bo premier wytrącił mu z ręki wszelkie argumenty, część przejął, a w dodatku ośmieszył prezydenckie konsultacje z liderami partii. Upokorzony Kwaśniewski powiedział garstce swoich szabel w Sejmie, by głosowali za Millerem. Kilka dni później okazało się, że prezydent może być co najwyżej patronem obywatelskiego komitetu, który wystartowałby w przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Nie jest to zresztą pomysł Kwaśniewskiego, ale inicjatywa prezydenckiego zaplecza oraz polityków Unii Wolności. "Turnus mija, ja niczyja"- przedstawiają swoją sytuację prezydenccy urzędnicy, którzy szukają dla siebie miejsca po zakończeniu kadencji Kwaśniewskiego. Podobno ochotę na kandydowanie do parlamentu ma przede wszystkim Dariusz Szymczycha, ale także Marek Ungier i Marek Siwiec. Jeśli Miller będzie kierował partią w 2005 r. nie mają oni żadnych szans, by znaleźć się na listach SLD, więc szukają awaryjnego rozwiązania.
Twardy Miller - miękkie państwo
Leszek Miller udowodnił, że potrafi być twardym przywódcą. Ale podczas gdy Miller jest twardy, Polska jest - według terminologii ekonomisty prof. Gunnara Myrdala - "miękkim państwem". O niskim poziomie dyscypliny społecznej, kiepskim ustawodawstwie i nieefektywnym systemie prawa, z korupcją, wykorzystywaniem władzy publicznej do realizacji partykularnych interesów czy niską sprawnością we wprowadzaniu reform. Problemem jest to, czy SLD i Miller byliby w stanie rządzić w "twardym państwie". Tyle że tylko w "miękkim państwie" może rządzić taka struktura jak SLD.
Więcej możesz przeczytać w 27/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.