Rozmowa z Danielem Libeskindem, architektem, zwycięzcą konkursu na zabudowę terenu po World Trade Center w Nowym Jorku
Rafał Geremek: Czy World Trade Center były przykładem dobrej architektury?
Daniel Libeskind: Już podczas budowy - na przełomie lat 60. i 70. - różnie je oceniano. Szybko jednak zostały symbolem Nowego Jorku. Zaczęto je cenić nie tylko z powodu ich wysokości, ale także dlatego, że stały się rozpoznawalnym elementem panoramy Manhattanu i całego Nowego Jorku.
- Po zburzeniu WTC mówiono, że nie ma sensu budować coraz wyższych drapaczy chmur. Tymczasem budynek zaprojektowany przez pana jest wyższy nawet od Petronas Tower w Kuala Lumpur.
- Symbolika mojej wieży jest ważniejsza od jej wysokości. Budowla będzie mieć 1776 stóp (541 m) i nie jest to liczba przypadkowa. W 1776 r. uchwalono bowiem w USA Deklarację Niepodległości. Moja wieża jest więc wyrazem afirmacji amerykańskiej wolności. WTC były przez ostatnie trzydzieści lat wrotami do lepszego świata, symbolem optymizmu i wiary w przyszłość. Pod tym względem zdominowały nawet Statuę Wolności. Dla nowojorczyków jest niezwykle ważne, aby skyline ich miasta odzyskał świetność, bo Nowy Jork był i jest stolicą świata. Moja wieża to budynek zupełnie nowego typu. Nie jest kolejnym biurowcem, ma tylko siedemnaście pięter z pomieszczeniami biurowymi. I oczywiście platformę widokową, taką jak ta w World Trade Center. Znaczącą rolę będą odgrywać ogrody, bo one symbolizują życie. WTC stanowiły ważny punkt orientacyjny dla mieszkańców całego okręgu metropolitalnego i tę samą funkcję powinna pełnić moja budowla.
- Czy to prawda, że pana projekt to swoisty architektoniczny dialog ze Statuą Wolności?
- Tak. Statua jest dla mnie - jak dla wielu imigrantów - prawdziwym symbolem Ameryki. Była czwarta rano, gdy dopływaliśmy do Nowego Jorku, ojciec zbudził mnie i zobaczyłem ją po raz pierwszy. Nigdy tego widoku nie zapomniałem. Nowy Jork jest najbliższym mi miejscem na ziemi. Mogę godzinami opowiadać o piramidach, greckich świątyniach, chińskich pagodach i wspaniałych miastach europejskich, ale najpiękniejszy pozostanie dla mnie zawsze Nowy Jork.
- Jako nowy Rzym?
- O nie, Rzym był stolicą państwa dyktatorskiego, gdzie jedni ludzie byli niewolnikami innych. Ameryka to natomiast państwo wolności.
- O konkurencyjnym projekcie grupy Think powiedział pan, że ich dwie wieże to dwa szkielety wiszące nad miastem.
- To była uwaga o charakterze technicznym, bo te wieże naprawdę tak wyglądają. Nie napadam na kogoś tylko dlatego, że jest moim rywalem. Jedyni moi wrogowie to ludzie o wąskich horyzontach. Spory ideologiczne w architekturze także niewiele mnie interesują.
- A przynależność do architektonicznych szkół? Określa się przecież pana jako dekonstrukcjonistę.
- Tak się mówi, chociaż zdecydowanie nie lubię tego określenia. Architektura to konstruowanie, a nie dekonstrukcja. Moje budowle niczego nie burzą. Pisano, że mój projekt przedstawia wizję świata podzielonego, który jest sklejany z różnych kawałków. Każdy ma prawo do własnej interpretacji, ale ja uważam, że to budowla zintegrowana z miastem.
- Czuje pan jakieś pokrewieństwo z takimi architektami dekonstrukcjonistami jak Frank Gehry?
- Moja architektura jest inna, ale rzeczywiście duchowo jesteśmy spowinowaceni. Lubię jego projekty. Wielu twierdzi, że nasza architektura idzie zbyt daleko, ale tak się musi dziać, bo świat gna do przodu i musimy być otwarci na nowe prądy, musimy być kreatywni.
- Zanim został pan architektem, zapowiadało się, że będzie pan zawodowym muzykiem.
- Muzyka do dziś odgrywa ogromną rolę w mojej architekturze. Zainteresowałem się nią jeszcze w Polsce. Jako dziecko świetnie grałem na akordeonie. Marzyłem o pianinie, na które moich rodziców nie było stać. Powiedzieli mi: "Przyniesiemy ci takie małe pianino, które mieści się w teczce, żeby ludzie nie widzieli". I przynieśli mi akordeon.
- Od wyjazdu w 1959 r. ani razu nie był pan w Polsce?
- Rzeczywiście, ale teraz zamierzam odwiedzić moją rodzinną Łódź. Po 44 latach znowu zobaczę ulicę Piotrkowską, na której się urodziłem, pójdę na stary cmentarz żydowski, gdzie spoczywają moi krewni. Nie zostały mi z dzieciństwa najlepsze wspomnienia o Polsce, bo antysemityzm mocno dawał się nam we znaki. Ucieszę się bardzo, jeśli Polska zmieniła się także pod tym względem.
Daniel Libeskind: Już podczas budowy - na przełomie lat 60. i 70. - różnie je oceniano. Szybko jednak zostały symbolem Nowego Jorku. Zaczęto je cenić nie tylko z powodu ich wysokości, ale także dlatego, że stały się rozpoznawalnym elementem panoramy Manhattanu i całego Nowego Jorku.
- Po zburzeniu WTC mówiono, że nie ma sensu budować coraz wyższych drapaczy chmur. Tymczasem budynek zaprojektowany przez pana jest wyższy nawet od Petronas Tower w Kuala Lumpur.
- Symbolika mojej wieży jest ważniejsza od jej wysokości. Budowla będzie mieć 1776 stóp (541 m) i nie jest to liczba przypadkowa. W 1776 r. uchwalono bowiem w USA Deklarację Niepodległości. Moja wieża jest więc wyrazem afirmacji amerykańskiej wolności. WTC były przez ostatnie trzydzieści lat wrotami do lepszego świata, symbolem optymizmu i wiary w przyszłość. Pod tym względem zdominowały nawet Statuę Wolności. Dla nowojorczyków jest niezwykle ważne, aby skyline ich miasta odzyskał świetność, bo Nowy Jork był i jest stolicą świata. Moja wieża to budynek zupełnie nowego typu. Nie jest kolejnym biurowcem, ma tylko siedemnaście pięter z pomieszczeniami biurowymi. I oczywiście platformę widokową, taką jak ta w World Trade Center. Znaczącą rolę będą odgrywać ogrody, bo one symbolizują życie. WTC stanowiły ważny punkt orientacyjny dla mieszkańców całego okręgu metropolitalnego i tę samą funkcję powinna pełnić moja budowla.
- Czy to prawda, że pana projekt to swoisty architektoniczny dialog ze Statuą Wolności?
- Tak. Statua jest dla mnie - jak dla wielu imigrantów - prawdziwym symbolem Ameryki. Była czwarta rano, gdy dopływaliśmy do Nowego Jorku, ojciec zbudził mnie i zobaczyłem ją po raz pierwszy. Nigdy tego widoku nie zapomniałem. Nowy Jork jest najbliższym mi miejscem na ziemi. Mogę godzinami opowiadać o piramidach, greckich świątyniach, chińskich pagodach i wspaniałych miastach europejskich, ale najpiękniejszy pozostanie dla mnie zawsze Nowy Jork.
- Jako nowy Rzym?
- O nie, Rzym był stolicą państwa dyktatorskiego, gdzie jedni ludzie byli niewolnikami innych. Ameryka to natomiast państwo wolności.
- O konkurencyjnym projekcie grupy Think powiedział pan, że ich dwie wieże to dwa szkielety wiszące nad miastem.
- To była uwaga o charakterze technicznym, bo te wieże naprawdę tak wyglądają. Nie napadam na kogoś tylko dlatego, że jest moim rywalem. Jedyni moi wrogowie to ludzie o wąskich horyzontach. Spory ideologiczne w architekturze także niewiele mnie interesują.
- A przynależność do architektonicznych szkół? Określa się przecież pana jako dekonstrukcjonistę.
- Tak się mówi, chociaż zdecydowanie nie lubię tego określenia. Architektura to konstruowanie, a nie dekonstrukcja. Moje budowle niczego nie burzą. Pisano, że mój projekt przedstawia wizję świata podzielonego, który jest sklejany z różnych kawałków. Każdy ma prawo do własnej interpretacji, ale ja uważam, że to budowla zintegrowana z miastem.
- Czuje pan jakieś pokrewieństwo z takimi architektami dekonstrukcjonistami jak Frank Gehry?
- Moja architektura jest inna, ale rzeczywiście duchowo jesteśmy spowinowaceni. Lubię jego projekty. Wielu twierdzi, że nasza architektura idzie zbyt daleko, ale tak się musi dziać, bo świat gna do przodu i musimy być otwarci na nowe prądy, musimy być kreatywni.
- Zanim został pan architektem, zapowiadało się, że będzie pan zawodowym muzykiem.
- Muzyka do dziś odgrywa ogromną rolę w mojej architekturze. Zainteresowałem się nią jeszcze w Polsce. Jako dziecko świetnie grałem na akordeonie. Marzyłem o pianinie, na które moich rodziców nie było stać. Powiedzieli mi: "Przyniesiemy ci takie małe pianino, które mieści się w teczce, żeby ludzie nie widzieli". I przynieśli mi akordeon.
- Od wyjazdu w 1959 r. ani razu nie był pan w Polsce?
- Rzeczywiście, ale teraz zamierzam odwiedzić moją rodzinną Łódź. Po 44 latach znowu zobaczę ulicę Piotrkowską, na której się urodziłem, pójdę na stary cmentarz żydowski, gdzie spoczywają moi krewni. Nie zostały mi z dzieciństwa najlepsze wspomnienia o Polsce, bo antysemityzm mocno dawał się nam we znaki. Ucieszę się bardzo, jeśli Polska zmieniła się także pod tym względem.
Daniel Libeskind |
---|
Urodził się w Łodzi w 1946 r., w 1959 r. wyjechał do USA. Obecnie mieszka w Niemczech. Zaczynał jako pianista, ale interesował się też matematyką i fizyką, rysował, studiował architekturę. Przełomem w jego architektonicznej karierze było zaprojektowanie Muzeum Żydowskiego w Berlinie, które stało się wizytówką Libeskinda. Zaprojektował także m.in. Imperial War Museum North w Manchesterze. Daniel Libeskind przyjeżdża do Polski jako gość specjalny forum architektury, które odbędzie się pod hasłem "Przestrzeń miejska jako dobro publiczne" (3-4 lipca, Biblioteka Narodowa w Warszawie, www.forum.mgg-conferences.pl). |
Projekt Libeskinda |
---|
Budowla, która stanie w miejscu World Trade Center, będzie miała 541 metrów wysokości. Wokół niej zostanie postawionych pięć niższych biurowców. W samym centrum terenu zajmującego 16 akrów (6,4 ha) będzie się znajdowało muzeum ofiar ataku terrorystycznego z 11 września 2001 r. Inwestycja pochłonie prawie 330 mln dolarów. Budowa rozpocznie się prawdopodobnie na początku 2005 r. |
Więcej możesz przeczytać w 27/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.