Musimy się nauczyć, że bywają negocjacje, w których wygrywają wszystkie strony
"W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny"
pierwsze słowa preambuły do Konstytucji RP
Jednym z bodaj najbardziej nagłośnionych stanowisk na szczycie było stanowisko polskie. Ten fakt potwierdza, że nie jesteśmy w Unii Europejskiej pokornym milczkiem, choć oczywiście trzeba skrupulatnie rozważać, czy wypowiadamy się z sensem, czy też jedynie dla samego zabrania głosu. Finałowe warszawskie spotkanie forum "Wspólnie o przyszłości Europy" pozwoliło się nam zorientować, co składało się na owo stanowisko i jakie są zamiary polskich czynników oficjalnych odnośnie zapowiedzianych na jesień debat konstytucyjnych konferencji międzyrządowej. Jeśli udało się przed naszym referendum członkowskim wywołać debatę nie tylko w kręgach partyjno-państwowych, ale też w środowiskach pozarządowych, warto byłoby, by te same środowiska dołożyły swoje trzy grosze do dyskusji nad tym, na jakich rozwiązaniach konstytucyjnych Polsce naprawdę zależy, które kwestie trzeba zaliczyć do ważnych, a które do pobocznych.
Najpierw należy odnotować talenty przewodniczącego Konwentu Europejskiego. Członkowie tego ciała przyznają, że ostateczny projekt jest raczej projektem autorskim samego Valéry'ego Giscarda d'Estaing niż wspólnie wypracowanym tekstem. Operacja przeprowadzona została jednak w sposób, który każe członkom konwentu powściąg-liwie wypowiadać się o tym "dyplomatycznym" zabiegu byłego prezydenta Francji. Dlaczego? Zapewne dlatego, że ostatecznie nie jest to projekt najgorszy i że zawsze lepiej czyta się tekst zredagowany przez jedną osobę niż zbiorowo, i że wreszcie trudność dyskusji w ponad stuosobowym, a właściwie (uwzględniając "zastępców") ponad dwustuosobowym ciele unaoczniła potrzebę znalezienia racjonalnego kompromisu. Kompromis oczywiście nigdy nie zadowoli każdego (a tak na marginesie: całkiem niedawno miałem okazję rozmawiać z Francuzami mieszkającymi w Polsce na temat polskich pracowników zatrudnionych w ich firmach. Francuzi odkryli, że klasyczną cechą Polaka jest niewiara w możliwość negocjacji, w których wygrywają obie strony - tzw. win-win strategy).
Polakom projekt unijnego traktatu konstytucyjnego może się spodobać choćby dlatego, że - w porównaniu z 243 artykułami polskiej ustawy zasadniczej - ma on zaledwie 103 artykuły, z czego połowę stanowi przyjęta już wcześniej Karta Praw Podstawowych. Napisany jest językiem wyraźnie odbiegającym od słynnego eurożargonu, choć nadal nie grzeszy poetyckim pięknem: ot, dość prosty i raczej zrozumiały język potoczny.
Polskie problemy z przedstawionym projektem dotyczą zasadniczo czterech kwestii: odwołania do chrześcijańskiej tradycji Europy w preambule, losu tzw. kompromisu nicejskiego, regulacji wspólnej polityki zagranicznej i obronnej oraz systemu związanego z przewodniczeniem pracom Unii Europejskiej. Warto, żeby Polacy zabierali teraz głos zwłaszcza w tych czterech kwestiach, nie zapominając wszakże - niejako w dopełnieniu idei zawartej w pierwszych słowach polskiej preambuły - o szczególnej sytuacji, która towarzyszy konstytucyjnej debacie europejskiej. W ostatnich słowach europejskiej preambuły zawarte jest przypomnienie, że Europa musi być "zjednoczona w swej różnorodności". A zatem zjednoczona, choć tak różnorodna. Zjednoczona z powodu i pomimo swej różnorodności. Umiejętność wypracowywania mądrego kompromisu dała obecnym członkom Unii Europejskiej półwiecze pokoju, dobrobytu i stabilizacji. My również musimy się tej sztuki nauczyć i uwierzyć, że bywają negocjacje, w których wygrywają wszystkie strony.
pierwsze słowa preambuły do Konstytucji RP
Jednym z bodaj najbardziej nagłośnionych stanowisk na szczycie było stanowisko polskie. Ten fakt potwierdza, że nie jesteśmy w Unii Europejskiej pokornym milczkiem, choć oczywiście trzeba skrupulatnie rozważać, czy wypowiadamy się z sensem, czy też jedynie dla samego zabrania głosu. Finałowe warszawskie spotkanie forum "Wspólnie o przyszłości Europy" pozwoliło się nam zorientować, co składało się na owo stanowisko i jakie są zamiary polskich czynników oficjalnych odnośnie zapowiedzianych na jesień debat konstytucyjnych konferencji międzyrządowej. Jeśli udało się przed naszym referendum członkowskim wywołać debatę nie tylko w kręgach partyjno-państwowych, ale też w środowiskach pozarządowych, warto byłoby, by te same środowiska dołożyły swoje trzy grosze do dyskusji nad tym, na jakich rozwiązaniach konstytucyjnych Polsce naprawdę zależy, które kwestie trzeba zaliczyć do ważnych, a które do pobocznych.
Najpierw należy odnotować talenty przewodniczącego Konwentu Europejskiego. Członkowie tego ciała przyznają, że ostateczny projekt jest raczej projektem autorskim samego Valéry'ego Giscarda d'Estaing niż wspólnie wypracowanym tekstem. Operacja przeprowadzona została jednak w sposób, który każe członkom konwentu powściąg-liwie wypowiadać się o tym "dyplomatycznym" zabiegu byłego prezydenta Francji. Dlaczego? Zapewne dlatego, że ostatecznie nie jest to projekt najgorszy i że zawsze lepiej czyta się tekst zredagowany przez jedną osobę niż zbiorowo, i że wreszcie trudność dyskusji w ponad stuosobowym, a właściwie (uwzględniając "zastępców") ponad dwustuosobowym ciele unaoczniła potrzebę znalezienia racjonalnego kompromisu. Kompromis oczywiście nigdy nie zadowoli każdego (a tak na marginesie: całkiem niedawno miałem okazję rozmawiać z Francuzami mieszkającymi w Polsce na temat polskich pracowników zatrudnionych w ich firmach. Francuzi odkryli, że klasyczną cechą Polaka jest niewiara w możliwość negocjacji, w których wygrywają obie strony - tzw. win-win strategy).
Polakom projekt unijnego traktatu konstytucyjnego może się spodobać choćby dlatego, że - w porównaniu z 243 artykułami polskiej ustawy zasadniczej - ma on zaledwie 103 artykuły, z czego połowę stanowi przyjęta już wcześniej Karta Praw Podstawowych. Napisany jest językiem wyraźnie odbiegającym od słynnego eurożargonu, choć nadal nie grzeszy poetyckim pięknem: ot, dość prosty i raczej zrozumiały język potoczny.
Polskie problemy z przedstawionym projektem dotyczą zasadniczo czterech kwestii: odwołania do chrześcijańskiej tradycji Europy w preambule, losu tzw. kompromisu nicejskiego, regulacji wspólnej polityki zagranicznej i obronnej oraz systemu związanego z przewodniczeniem pracom Unii Europejskiej. Warto, żeby Polacy zabierali teraz głos zwłaszcza w tych czterech kwestiach, nie zapominając wszakże - niejako w dopełnieniu idei zawartej w pierwszych słowach polskiej preambuły - o szczególnej sytuacji, która towarzyszy konstytucyjnej debacie europejskiej. W ostatnich słowach europejskiej preambuły zawarte jest przypomnienie, że Europa musi być "zjednoczona w swej różnorodności". A zatem zjednoczona, choć tak różnorodna. Zjednoczona z powodu i pomimo swej różnorodności. Umiejętność wypracowywania mądrego kompromisu dała obecnym członkom Unii Europejskiej półwiecze pokoju, dobrobytu i stabilizacji. My również musimy się tej sztuki nauczyć i uwierzyć, że bywają negocjacje, w których wygrywają wszystkie strony.
Więcej możesz przeczytać w 27/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.