28 lipca poniedziałek
Paweł Graś dawniej i dziś
Paweł Graś zakazał politykom Platformy Obywatelskiej kontaktów z naszymi dziennikarzami. Niektórzy boją się teraz odbierać telefony, spotykają się pokątnie. Jest zakaz, więc bawią się w konspirację – komentują ze śmiechem niepokorni z partii, którzy nie mają ochoty zastosować się do rozkazów. Jak Graś wpadł na taki pomysł? Z kogo czerpie przykład? Wygląda na to, że ze swoich wrogów. Czarną listę dziennikarzy, z którymi się nie rozmawia, w czasach rządu PiS stworzył w Ministerstwie Sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Pamiętacie Pawła Grasia w czasach „nikczemnych rządów PiS”? Ja pamiętam. Porównajcie go z obecnym Grasiem, który stał się człowiekiem władzy. Wtedy, gdy chciał rozmawiać o ważnych sprawach, wychodził z lokalu, żeby „nie być na podsłuchu”. Dzisiaj – jeszcze do niedawna biesiadował bez lęku w restauracji Sowa i Przyjaciele. Kiedyś przede wszystkim miał w sobie pokorę. Sam wytykał nadużycia władzy. Nawet jako szef sejmowej Komisji do spraw Służb Specjalnych, otwarcie porównywał metody działania PiS do metod Stasi i Securitate.
30 lipca środa
Trybunał Konstytucyjny stanął okrakiem
Rozczarowuje wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie granic inwigilacji prowadzonej przez policję i służby. Jego sens oddaje przysłowie „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”. Co prawda w uzasadnieniu wyroku padło, że „nie jest dopuszczalne w demokratycznym państwie prawnym rejestrowanie całokształtu aktywności jednostki. (…) Świadomość gromadzenia informacji o zbieraniu danych na temat ruchu i billingów jednostek budzi poważne obawy o przestrzeganie praw podstawowych, bo robi się to praktycznie bez śladu i nie ma pewności, jak ta wiedza będzie następnie wykorzystana. Takie uprawnienia mogą się okazać konieczne w niektórych przypadkach, ale muszą być przestrzegane konstytucyjne wymogi, aby po stronie władzy nie dochodziło do ekscesów i nadużyć” (za TVN24.pl).
Nie usłyszeliśmy jednak, jak władza ma być pilnowana. W zasadzie całą odpowiedzialność TK zrzucił na barki sądów. To one mają określać metody i zakres inwigilacji. Tylko że sędziowie nie mają pojęcia, na czym polega jej techniczna strona i co naprawdę umożliwia. Czy odróżniają na przykład podsłuch radiowy od telefonicznego? Ma rację Ewa Siedlecka, pisząc w „Gazecie Wyborczej”: „porażką jest to, co Trybunał orzekł w sprawie tzw. retencji danych, czyli billingowania”. Zaakceptował wolną amerykankę w tej sferze. Zaznaczył jedynie łaskawie, że powinna ona być kontrolowana. Tym samym zamienił w fikcję tajemnicę dziennikarską i adwokacką. Policja i służby mogą już spokojnie zakładać podsłuchy na telefony dziennikarzy i adwokatów, zbierać dane na przykład o źródłach informacji. – Potem, jak już uzyskają swoje, pro forma pójdą do sądu z pytaniem, co zrobić z podsłuchem. W większości spraw sąd nakaże zniszczenie stenogramu. Ale zostanie po nim przecież notatka operacyjna, którą służby zrobią z zarejestrowanej rozmowy – śmieje się z orzeczenia jeden z byłych szefów ABW. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu uważa, że dane dotyczące naszych telefonów i komputerów (do kogo należy numer, wykaz połączeń, lokalizacja telefonu, numer IP komputera) powinny być wykorzystywane jedynie do zwalczania poważnych przestępstw. A jeśli byliśmy podsłuchiwani, powinniśmy po zdjęciu podsłuchu się o tym dowiedzieć. Nasz trybunał nie zajął w tej sprawie konkretnego stanowiska. Poszedł na rękę wszystkim dziesięciu służbom uprawnionym do uzyskiwania od operatorów danych telekomunikacyjnych. Nie wziął pod uwagę, że te służby często korzystają z prawa do inwigilacji w zupełnie błahych sprawach.
Czyżby sędziowie trybunału nie znali europejskiego orzecznictwa? Warto przypomnieć jedno ze strasburskich orzeczeń: „Prawo krajowe powinno być na tyle precyzyjne, aby wskazywać obywatelom okoliczności i warunki, w jakich władze publiczne są upoważnione do dokonywania niejawnej inwigilacji. Stosowanie w praktyce niejawnej inwigilacji w odniesieniu do komunikacji nie jest poddane kontroli przez jednostki, których inwigilacja dotyczy, ani przez opinię publiczną. Z tego względu zasada rządów prawa zakazuje przyznawania władzy wykonawczej lub sądom – nieskrępowanej kompetencji w odniesieniu do opisanych kwestii. Przepisy krajowe muszą z dostateczną precyzją określać zakres kompetencji powierzanej władzom krajowym i sposób jej wykonywania – tak, aby zapewnić jednostce odpowiednią ochronę przed arbitralną ingerencją władz”.
1 sierpnia piątek
Sienkiewicz i BOR
Składanie tygodnika do druku. Dzień, w którym dzielimy się wszystkim, co spływa z miasta. Od dobrze poinformowanego źródła usłyszeliśmy anegdotę: zarówno Belka, jak i Sienkiewicz po spotkaniu w Sowie przekonywali, że funkcjonariusz BOR jednak sprawdzał wcześniej pomieszczenie. Sienkiewicz ma być więc teraz jeszcze bardziej niezadowolony ze współpracy z biurem. Przypomnę, jak wtedy skarżył się prezesowi NBP Markowi Belce: „Chodzi o instytucję, której się nikt nie dotykał przez lata. Wszyscy, którzy pracują w BOR, mają syndrom sztokholmski. Niech to zostanie między nami, ale odebrałem 15 telefonów od wszystkich najważniejszych ludzi w tym kraju, żebym – broń Boże – nie robił krzywdy, więc mam wykręcone ręce. I zbieram za ewidentne wpadki formacji. Nikt się nie interesował, jak wygląda szkolenie, jak są finansowani, bo syndrom sztokholmski zapewniał bierność i symbiozę, gdzie fakty się nie liczyły. Gdybym był ministrem spraw wewnętrznych na początku czteroletnich rządów, to by to wyglądało inaczej, ale ja nie bardzo mogę sobie pozwolić na głębokie reformy w służbie, od której dyskrecji zależy wiele istotnych decyzji w tym kraju, na kwartał przed wyborami, bo to jest samobójstwo, he, he. Jesteś zakładnikiem sytuacji i masz ograniczony wpływ”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.