Po co polscy legioniści przelewali krew na Haiti?
Statki przypływają pełne, odpływają puste, straty wśród Polaków i Francuzów są ogromne. Potrzebne jest wsparcie, jeśli ono nie nadejdzie, trzeba będzie poddać wyspę' - pisał do swojego brata Józef Rogaliński, jeden z pięciu tysięcy polskich legionistów, którzy na rozkaz Napoleona przybyli na Haiti, aby spacyfikować powstanie murzyńskich niewolników. Większość Polaków, którzy wyjechali na egzotyczną wyspę, zginęła w krwawych walkach w dżungli, innych zabiła żółta febra. Taki był kres ich marzeń o wolnej Polsce.
Wolność nie dla wszystkich
Nim pierwsi polscy legioniści dotarli na Saint Domingue - jak wówczas nazywano francuską kolonię na Haiti - wyspą od wielu lat wstrząsały bunty czarnoskórych niewolników. Pierwsze starcia murzyńskiej ludności z administracją kolonialną wybuchły w 1793 r., wkrótce po ścięciu we Francji króla Ludwika XVI. Powstańcy, którym przewodził Toussaint Louverture, opanowali niemal całą wyspę. Choć Murzyni krwawo mścili się za upokorzenia, jakich doznawali od kolonistów, to - jak wynika z zapisków Toussainta Louverture'a - dowódcy powstania uważali, że można stworzyć wielorasowe społeczeństwo wolnych obywateli. Buntownicy nie domagali się pełnej samodzielności - chcieli ustanowienia partnerskich stosunków między Francją a wyspą. Napoleon odrzucił jednak pokojową propozycję Louverture'a i postanowił zorganizować ekspedycję karną. W jej skład weszło 14 tys. żołnierzy dowodzonych przez generała Victora Emmanuela Leclerca, którzy w 1801 r. wypłynęli z Brestu w kierunku Saint Domingue.
Zdławienie powstania niewolników nie zajęło Francuzom wiele czasu. Część buntowników zepchnięto w góry, a resztę wymordowano. Louverture, przywódca powstania, został schwytany i zgładzony. Po stłumieniu buntu wojsko zabrało się do odtwarzania kolonialnej administracji. Jednocześnie przywracano niewolnictwo, stosując przy tym masowy terror wobec ludności murzyńskiej.
Wtedy nieoczekiwanie pojawiła się żółta febra. Ta choroba pokonała Francuzów równie szybko jak wcześniej Leclerc buntowników. Śmiertelność wśród zarażonych przekraczała 80 proc. Gdy po kilku miesiącach z ekspedycji karnej pozostały tylko niedobitki, a inicjatywę przejęli ukrywający się w górach powstańcy, przerażony Leclerc poprosił Paryż o posiłki. Na scenę wkroczyli Polacy.
Cesarz pozbywa się kłopotu
Pięć tysięcy żołnierzy polskich z Legionu Włoskiego Jana Dąbrowskiego i Legionu Dunajskiego Karola Kniaziewicza znalazło się na Saint Domingue, gdyż generał Dąbrowski był przekonany, że niepodległość Rzeczypospolitej wymaga bezwarunkowego zaangażowania militarnego Polaków po stronie Francji. Napoleon - zdaniem Dąbrowskiego - miał docenić lojalność legionistów, walcząc w przyszłości z zaborcami Polski. Kniaziewicz nie podzielał optymizmu Dąbrowskiego i uważał, że Francuzom zależy tylko na mięsie armatnim. W 1800 r., gdy Napoleon w układzie z Luneville nie podniósł kwestii polskiej, generał domagał się nawet rozwiązania legionów (sprzeciwił się temu Dąbrowski). Nieufność Kniaziewicza wobec Bonapartego była uzasadniona. Cesarz, który prowadził w tym czasie rokowania z Austriakami, chciał się pozbyć Polaków i dlatego wysłał ich na pomoc Leclercowi.
Ciemnoskóry Polak
Pierwszym polskim żołnierzem, który dotarł na Saint Domingue, był generał Władysław Jabłonowski. Wyszedł na ląd w porcie Le Cap we wrześniu 1802 r., dwa tygodnie przed głównym transportem żołnierzy z pierwszego polskiego legionu. Jabłonowski był nieślubnym synem angielskiej arystokratki Marii Dealire i jej murzyńskiego lokaja, przygarniętym przez Konstantego Jabłonowskiego. Większość życia spędził we Francji, ale wziął udział w insurekcji kościuszkowskiej i uważał się za Polaka. Na wyjazd na Haiti zdecydował się z pobudek ekonomicznych - miał nadzieję, że podratuje w ten sposób swoje finanse. Nic z tego nie wyszło. Zachorował na żółtą febrę i zmarł kilka tygodni po przyjeździe na Saint Domingue. Nie zdążył wziąć udziału w walkach.
Wśród legionistów, którzy przybyli na wyspę w ślad za Jabłonowskim, nie brakowało awanturników szukających przygody i żołdu oraz romantyków patriotów, chwytających się najbardziej beznadziejnych misji, które mogłyby przybliżyć moment odzyskania przez Polskę niepodległości. Pozbawieni zaprawy i aklimatyzacji już po kilku tygodniach pobytu w tropikalnym klimacie zapadali na żółtą febrę i umierali. Zaledwie garstka Polaków wzięła udział w regularnych walkach z czarną partyzantką. Tragiczne były losy 35 legionistów dowodzonych przez kapitana Sangowskiego, którzy wpadli w zasadzkę zorganizowaną przez Murzynów w dżungli. Z okrążenia zdołał się wyrwać tylko Sangowski. Ukryty na bagnach słyszał odgłosy tortur - buntownicy przywiązali jego żołnierzy do drzew i odcinali im nosy i uszy, wyłupywali oczy. Duże wrażenie na Francuzach zrobiła za to desperacka, wielodniowa obrona fortu Mole Saint Nicholas przez nieliczną załogę kapitana Dziurbasa w listopadzie 1802 r.
Brawura straceńców
Drugi polski legion dotarł na wyspę w marcu 1803 r. po 62 dniach wyczerpującej podróży. Na czele 2018 żołnierzy stał generał Kazimierz Małachowski. To z tego legionu wywodził się czterdziestoosobowy oddział kapitana Zieleniewskiego, który przeżył jedną z najbardziej brawurowych akcji w czasie polskiej kampanii na Haiti. Niedobitki dużego polskiego zgrupowania od wielu dni przedzierały się przez dżunglę, ścigane przez czarnych powstańców. W pewnym momencie Polacy zostali zepchnięci na bagnisty brzeg Morza Karaibskiego. Postanowili nocą ominąć pościg, przedzierając się przez płytkie wody pobliskiej zatoki. Przeprawa się przedłużyła i Polacy w promieniach wschodzącego słońca zostali dostrzeżeni przez wroga. Wywiązała się nierówna walka na bagnety. Niezwykłym zrządzeniem losu nieopodal przepływał francuski okręt patrolowy. Na pomoc legionistom wysłano łódź - uratowano 27 osób. Kapitan Zieleniewski otrzymał 18 ran kłutych i zmarł z upływu krwi.
Ścinać głowy, palić domy
Wojna na Saint Domingue była bardzo okrutna. Murzyni obdzierali schwytanych jeńców ze skóry, przecinali ich ciała piłą, odcinali członki. Przywódca czarnych powstańców Jean-Jacques Dessalines, zwany Rzeźnikiem, swoją strategię przedstawił krótko: 'Coupe t×tes, brűle cayes' - 'ścinać głowy, palić domy'. Francuzi nie pozostawali dłużni. Pomijając najbardziej fantazyjne mechaniczne metody egzekucji więźniów, wprowadzili na dużą skalę tak zwane kąpiele siarkowe, w których Murzynów duszono gazem.
Po siedmiu miesiącach wojny na żółtą febrę zmarł głównodowodzący kontyngentem wojsk francuskich generał Leclerc. Zastąpił go generał Vicount Donatien Rochambeau, mający opinię nieustraszonego wojownika, ale również psychopatycznego sadysty i dewianta seksualnego. Prowadził rządy terroru - buntowników zakopywano żywcem, krzyżowano, topiono jednocześnie tysiące ofiar. Rochambeau sprowadził też z Kuby 600 psów ludojadów.
Solidarni z powstańcami
Polscy legioniści byli dalecy od entuzjazmowania się walkami na Karaibach. Listy, które wysyłali do rodzin w Polsce i Francji, świadczą o tym, że wielu z nich uważało tę wojnę za brudną i niemoralną, a z upływem czasu także za niemożliwą do wygrania. Jean-Claude Thouvenont, wysoki rangą oficer kontyngentu napoleońskiego, pisał w raportach wysyłanych do Paryża, że polscy żołnierze są apatyczni, leniwi i nie rozumieją francuskich racji. Wspominał, że dezercje Polaków na stronę wroga nie są niczym nadzwyczajnym. Podobno osobista gwardia Dessalinesa składała się z polskich dezerterów z 3. batalionu z Port-au-Prince. Haitańscy historycy utrzymują, że po stronie czarnoskórych powstańców walczyło około 150 polskich legionistów. Murzyni dość szybko nauczyli się rozróżniać Polaków od Francuzów. Tych ostatnich po zatrzymaniu natychmiast mordowano, Polaków, przynajmniej od pewnego momentu, wypuszczano wolno.
Wielkie wrażenie na murzyńskich powstańcach zrobiła plotka o postawie Polaków podczas masakry w Saint Marc. Po stronie wojsk francuskich walczyły na początku formacje lojalnych Mulatów i Murzynów, lecz coraz więcej z nich dezerterowało. Francuzi podjęli więc decyzję o likwidacji 'czarnych' oddziałów. Jeden z nich, liczący 400 osób, stacjonował w Saint Marc. Na początku października 1802 r. francuskie dowództwo nakazało im zaprezentować się bez broni na musztrze. Gdy żołnierze stawili się bezbronni na placu, otoczono ich i zadźgano bagnetami. Historycy nie są zgodni, kto dokonał tej masakry. Zdaniem niektórych badaczy, wyrok wykonali polscy legioniści dowodzeni przez Wojciecha Bolestę lub Bolesława Wierzbickiego. Inni - w tym większość historyków haitańskich - twierdzą z kolei, że Polacy odmówili uczestniczenia w egzekucji. Niezależnie od tego, jaka jest prawda o tym zdarzeniu, wśród Murzynów rozeszła się pogłoska o solidarności Polaków z Murzynami.
Potomkowie legionistów
Strategia totalnej wolny zawiodła i pod koniec 1803 r. resztki wojska francuskiego wycofały się z wyspy. Na Saint Domingue nie udało się przywrócić niewolnictwa. Czarni powstańcy, systematycznie zaopatrywani w broń przez wrogą Francuzom angielską flotę, zwyciężyli armię Napoleona. Francuzi stracili ponad 50 tys. żołnierzy. Murzynów zwycięstwo kosztowało 80 tys. zabitych. Rozbito dwa polskie legiony, zginęło ponad 4 tys. Polaków. Z tysiąca ocalonych około 400 zdecydowało się zostać na Saint Domingue. Generał Poinsot, który wrócił jesienią 1803 r. z Karaibów, twierdził, że przy życiu pozostało 16 oficerów i 200 polskich żołnierzy. Szymon Askenazy pisał o 30 oficerach i 300 żołnierzach, którzy mieli wrócić do Europy.
Do tej pory na Haiti mieszkają potomkowie polskich legionistów, którym Dessalines w geście uznania ofiarował ziemię. Ich największe skupisko znajduje się w wiosce Cazale, ponad 70 kilometrów na wschód od Port-au-Prince, stolicy kraju. Mieszka tam relatywnie dużo Mulatów, wielu z nich nosi polsko brzmiące nazwiska.
Wolność nie dla wszystkich
Nim pierwsi polscy legioniści dotarli na Saint Domingue - jak wówczas nazywano francuską kolonię na Haiti - wyspą od wielu lat wstrząsały bunty czarnoskórych niewolników. Pierwsze starcia murzyńskiej ludności z administracją kolonialną wybuchły w 1793 r., wkrótce po ścięciu we Francji króla Ludwika XVI. Powstańcy, którym przewodził Toussaint Louverture, opanowali niemal całą wyspę. Choć Murzyni krwawo mścili się za upokorzenia, jakich doznawali od kolonistów, to - jak wynika z zapisków Toussainta Louverture'a - dowódcy powstania uważali, że można stworzyć wielorasowe społeczeństwo wolnych obywateli. Buntownicy nie domagali się pełnej samodzielności - chcieli ustanowienia partnerskich stosunków między Francją a wyspą. Napoleon odrzucił jednak pokojową propozycję Louverture'a i postanowił zorganizować ekspedycję karną. W jej skład weszło 14 tys. żołnierzy dowodzonych przez generała Victora Emmanuela Leclerca, którzy w 1801 r. wypłynęli z Brestu w kierunku Saint Domingue.
Zdławienie powstania niewolników nie zajęło Francuzom wiele czasu. Część buntowników zepchnięto w góry, a resztę wymordowano. Louverture, przywódca powstania, został schwytany i zgładzony. Po stłumieniu buntu wojsko zabrało się do odtwarzania kolonialnej administracji. Jednocześnie przywracano niewolnictwo, stosując przy tym masowy terror wobec ludności murzyńskiej.
Wtedy nieoczekiwanie pojawiła się żółta febra. Ta choroba pokonała Francuzów równie szybko jak wcześniej Leclerc buntowników. Śmiertelność wśród zarażonych przekraczała 80 proc. Gdy po kilku miesiącach z ekspedycji karnej pozostały tylko niedobitki, a inicjatywę przejęli ukrywający się w górach powstańcy, przerażony Leclerc poprosił Paryż o posiłki. Na scenę wkroczyli Polacy.
Cesarz pozbywa się kłopotu
Pięć tysięcy żołnierzy polskich z Legionu Włoskiego Jana Dąbrowskiego i Legionu Dunajskiego Karola Kniaziewicza znalazło się na Saint Domingue, gdyż generał Dąbrowski był przekonany, że niepodległość Rzeczypospolitej wymaga bezwarunkowego zaangażowania militarnego Polaków po stronie Francji. Napoleon - zdaniem Dąbrowskiego - miał docenić lojalność legionistów, walcząc w przyszłości z zaborcami Polski. Kniaziewicz nie podzielał optymizmu Dąbrowskiego i uważał, że Francuzom zależy tylko na mięsie armatnim. W 1800 r., gdy Napoleon w układzie z Luneville nie podniósł kwestii polskiej, generał domagał się nawet rozwiązania legionów (sprzeciwił się temu Dąbrowski). Nieufność Kniaziewicza wobec Bonapartego była uzasadniona. Cesarz, który prowadził w tym czasie rokowania z Austriakami, chciał się pozbyć Polaków i dlatego wysłał ich na pomoc Leclercowi.
Ciemnoskóry Polak
Pierwszym polskim żołnierzem, który dotarł na Saint Domingue, był generał Władysław Jabłonowski. Wyszedł na ląd w porcie Le Cap we wrześniu 1802 r., dwa tygodnie przed głównym transportem żołnierzy z pierwszego polskiego legionu. Jabłonowski był nieślubnym synem angielskiej arystokratki Marii Dealire i jej murzyńskiego lokaja, przygarniętym przez Konstantego Jabłonowskiego. Większość życia spędził we Francji, ale wziął udział w insurekcji kościuszkowskiej i uważał się za Polaka. Na wyjazd na Haiti zdecydował się z pobudek ekonomicznych - miał nadzieję, że podratuje w ten sposób swoje finanse. Nic z tego nie wyszło. Zachorował na żółtą febrę i zmarł kilka tygodni po przyjeździe na Saint Domingue. Nie zdążył wziąć udziału w walkach.
Wśród legionistów, którzy przybyli na wyspę w ślad za Jabłonowskim, nie brakowało awanturników szukających przygody i żołdu oraz romantyków patriotów, chwytających się najbardziej beznadziejnych misji, które mogłyby przybliżyć moment odzyskania przez Polskę niepodległości. Pozbawieni zaprawy i aklimatyzacji już po kilku tygodniach pobytu w tropikalnym klimacie zapadali na żółtą febrę i umierali. Zaledwie garstka Polaków wzięła udział w regularnych walkach z czarną partyzantką. Tragiczne były losy 35 legionistów dowodzonych przez kapitana Sangowskiego, którzy wpadli w zasadzkę zorganizowaną przez Murzynów w dżungli. Z okrążenia zdołał się wyrwać tylko Sangowski. Ukryty na bagnach słyszał odgłosy tortur - buntownicy przywiązali jego żołnierzy do drzew i odcinali im nosy i uszy, wyłupywali oczy. Duże wrażenie na Francuzach zrobiła za to desperacka, wielodniowa obrona fortu Mole Saint Nicholas przez nieliczną załogę kapitana Dziurbasa w listopadzie 1802 r.
Brawura straceńców
Drugi polski legion dotarł na wyspę w marcu 1803 r. po 62 dniach wyczerpującej podróży. Na czele 2018 żołnierzy stał generał Kazimierz Małachowski. To z tego legionu wywodził się czterdziestoosobowy oddział kapitana Zieleniewskiego, który przeżył jedną z najbardziej brawurowych akcji w czasie polskiej kampanii na Haiti. Niedobitki dużego polskiego zgrupowania od wielu dni przedzierały się przez dżunglę, ścigane przez czarnych powstańców. W pewnym momencie Polacy zostali zepchnięci na bagnisty brzeg Morza Karaibskiego. Postanowili nocą ominąć pościg, przedzierając się przez płytkie wody pobliskiej zatoki. Przeprawa się przedłużyła i Polacy w promieniach wschodzącego słońca zostali dostrzeżeni przez wroga. Wywiązała się nierówna walka na bagnety. Niezwykłym zrządzeniem losu nieopodal przepływał francuski okręt patrolowy. Na pomoc legionistom wysłano łódź - uratowano 27 osób. Kapitan Zieleniewski otrzymał 18 ran kłutych i zmarł z upływu krwi.
Ścinać głowy, palić domy
Wojna na Saint Domingue była bardzo okrutna. Murzyni obdzierali schwytanych jeńców ze skóry, przecinali ich ciała piłą, odcinali członki. Przywódca czarnych powstańców Jean-Jacques Dessalines, zwany Rzeźnikiem, swoją strategię przedstawił krótko: 'Coupe t×tes, brűle cayes' - 'ścinać głowy, palić domy'. Francuzi nie pozostawali dłużni. Pomijając najbardziej fantazyjne mechaniczne metody egzekucji więźniów, wprowadzili na dużą skalę tak zwane kąpiele siarkowe, w których Murzynów duszono gazem.
Po siedmiu miesiącach wojny na żółtą febrę zmarł głównodowodzący kontyngentem wojsk francuskich generał Leclerc. Zastąpił go generał Vicount Donatien Rochambeau, mający opinię nieustraszonego wojownika, ale również psychopatycznego sadysty i dewianta seksualnego. Prowadził rządy terroru - buntowników zakopywano żywcem, krzyżowano, topiono jednocześnie tysiące ofiar. Rochambeau sprowadził też z Kuby 600 psów ludojadów.
Solidarni z powstańcami
Polscy legioniści byli dalecy od entuzjazmowania się walkami na Karaibach. Listy, które wysyłali do rodzin w Polsce i Francji, świadczą o tym, że wielu z nich uważało tę wojnę za brudną i niemoralną, a z upływem czasu także za niemożliwą do wygrania. Jean-Claude Thouvenont, wysoki rangą oficer kontyngentu napoleońskiego, pisał w raportach wysyłanych do Paryża, że polscy żołnierze są apatyczni, leniwi i nie rozumieją francuskich racji. Wspominał, że dezercje Polaków na stronę wroga nie są niczym nadzwyczajnym. Podobno osobista gwardia Dessalinesa składała się z polskich dezerterów z 3. batalionu z Port-au-Prince. Haitańscy historycy utrzymują, że po stronie czarnoskórych powstańców walczyło około 150 polskich legionistów. Murzyni dość szybko nauczyli się rozróżniać Polaków od Francuzów. Tych ostatnich po zatrzymaniu natychmiast mordowano, Polaków, przynajmniej od pewnego momentu, wypuszczano wolno.
Wielkie wrażenie na murzyńskich powstańcach zrobiła plotka o postawie Polaków podczas masakry w Saint Marc. Po stronie wojsk francuskich walczyły na początku formacje lojalnych Mulatów i Murzynów, lecz coraz więcej z nich dezerterowało. Francuzi podjęli więc decyzję o likwidacji 'czarnych' oddziałów. Jeden z nich, liczący 400 osób, stacjonował w Saint Marc. Na początku października 1802 r. francuskie dowództwo nakazało im zaprezentować się bez broni na musztrze. Gdy żołnierze stawili się bezbronni na placu, otoczono ich i zadźgano bagnetami. Historycy nie są zgodni, kto dokonał tej masakry. Zdaniem niektórych badaczy, wyrok wykonali polscy legioniści dowodzeni przez Wojciecha Bolestę lub Bolesława Wierzbickiego. Inni - w tym większość historyków haitańskich - twierdzą z kolei, że Polacy odmówili uczestniczenia w egzekucji. Niezależnie od tego, jaka jest prawda o tym zdarzeniu, wśród Murzynów rozeszła się pogłoska o solidarności Polaków z Murzynami.
Potomkowie legionistów
Strategia totalnej wolny zawiodła i pod koniec 1803 r. resztki wojska francuskiego wycofały się z wyspy. Na Saint Domingue nie udało się przywrócić niewolnictwa. Czarni powstańcy, systematycznie zaopatrywani w broń przez wrogą Francuzom angielską flotę, zwyciężyli armię Napoleona. Francuzi stracili ponad 50 tys. żołnierzy. Murzynów zwycięstwo kosztowało 80 tys. zabitych. Rozbito dwa polskie legiony, zginęło ponad 4 tys. Polaków. Z tysiąca ocalonych około 400 zdecydowało się zostać na Saint Domingue. Generał Poinsot, który wrócił jesienią 1803 r. z Karaibów, twierdził, że przy życiu pozostało 16 oficerów i 200 polskich żołnierzy. Szymon Askenazy pisał o 30 oficerach i 300 żołnierzach, którzy mieli wrócić do Europy.
Do tej pory na Haiti mieszkają potomkowie polskich legionistów, którym Dessalines w geście uznania ofiarował ziemię. Ich największe skupisko znajduje się w wiosce Cazale, ponad 70 kilometrów na wschód od Port-au-Prince, stolicy kraju. Mieszka tam relatywnie dużo Mulatów, wielu z nich nosi polsko brzmiące nazwiska.
Więcej możesz przeczytać w 29/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.