Tegoroczny Tour de France to zastępcza wojna Francji z Ameryką
Jesteście mordercami!" - krzyczał w 1924 r. do organizatorów Tour de France jeden z jego triumfatorów Octave Lapize, wyczerpany po ciężkich podjazdach na górskim etapie. Nie był jedynym zawodnikiem, któremu tzw. Wielka Pętla, czyli obchodzący właśnie stulecie najdłuższy i najważniejszy wyścig kolarski, kojarzyła się tak dosłownie. Tour cieszy się zasłużoną sławą najbardziej morderczej imprezy. Także dlatego, że na początku jego istnienia kibice rozsypywali gwoździe na trasie i zrzucali z rowerów rywali swych faworytów. Jeden z pierwszych mistrzów Maurice Garin stwierdził: "Jeśli nie zginę w drodze do Paryża, wygram".
Brązowy Jaskuła
Górskie etapy Tour de France bywają mordercze w dosłownym tego słowa znaczeniu. Brytyjczyk Tom Simpson w 1967 r. zmarł na atak serca na legendarnym podjeździe na Mont Ventoux. Ten, kto na liczącej przeciętnie 3-4 tys. km trasie przetrwa odcinki wiodące przez Pireneje, szybko uczy się pokory w Alpach.
Tylko jeden Polak odniósł sukces w Tour de France. W 1993 r. Zenon Jaskuła był na mecie w Paryżu trzeci na podium, obok pięciokrotnego triumfatora imprezy Miguela Induraina (Jaskuła wygrał też etap). W tym roku Polacy nie startują.
Heros z Teksasu
Tegoroczny tour to walka Lance'a Armstronga o piąte zwycięstwo. Ci, którym ta sztuka się udała, to Jacques Anquetil, Eddy Merckx, Bernard Hinault oraz Miguel Indurain. Tylko Indurain zwyciężył pięć razy z rzędu. Armstrong ma szansę mu dorównać. Dominacja kolarza z Teksasu jest nie do podważenia. Od 1999 r. nikt nie zdołał w końcowej klasyfikacji zbliżyć się do niego na mniej niż 6 minut. Armstrong jest lepszy w górach i w jeździe na czas.
Jego sportowy życiorys ma heroiczną kartę. Zanim kolarz po raz pierwszy wygrał Wielką Pętlę, musiał pokonać śmiertelną chorobę - raka. Lekarze dawali mu 50 proc. szans na przeżycie. Jaskuła wspominał, że po leczeniu Amerykanin wyglądał jak cień człowieka. Nie sposób było uwierzyć w jego powrót do sportu. Tymczasem po pokonaniu choroby jest w najważniejszym wyścigu świata niezwyciężony. Czesław Lang, autor wstępu do polskiego przekładu książki Armstronga "Mój powrót do życia", zarazem pierwszy polski zawodowy kolarz i organizator Tour de Pologne, napisał, że to kolarstwo wyrobiło w Armstrongu wolę walki. Kolarz nie rozstawał się z rowerem i pokonywał po kilkadziesiąt kilometrów dziennie nawet w najtrudniejszych dla siebie chwilach.
Bić mistrza!
W jubileuszowym wyścigu na pewno nikt nie podaruje Amerykaninowi kolejnego zwycięstwa. Armstrong zapowiadał, że wystartuje bez względu na to, czy wojna w Iraku będzie jeszcze trwała, czy nie, choć zdawał sobie sprawę, że na długiej trasie może być łatwym celem dla terrorystów. Tym bardziej że zadeklarował się jako zwolennik polityki prezydenta George'a Busha.
W tegorocznym wyścigu na starcie stanęło prawie dwustu zawodników. Armstrong twierdzi, że tłok jest zbyt duży, a część kolarzy jeździ "po kowbojsku". Chcąc się pokazać za wszelką cenę, zagrażają bezpieczeństwu własnemu i konkurentów. Już podczas pierwszego etapu Armstrong miał kraksę, ale dojechał do mety bez większych strat i obrażeń. Słabszy początek tegorocznego wyścigu (7. miejsce w prologu) tłumaczy tajemniczymi problemami, jakie miał przed startem.
Tegoroczny Tour de France jest dla Armstronga trudny jeszcze z jednego powodu: wielu Francuzów nie ukrywa, że wolałoby - po konflikcie Paryża i Waszyngtonu w sprawie Iraku - nie oglądać Amerykanina w roli triumfatora na Polach Elizejskich.
Duma i uprzedzenie
Pomysłodawcą Tour de France był jeden z redaktorów pisma "L'Auto"(poprzednika "L'Equipe") - wyścig miał pomóc lepiej sprzedawać gazetę. Wielka Pętla zyskała jednak znaczenie daleko wykraczające poza biznes i sport. Francuzi mieli przed laty kompleksy wobec Brytyjczyków, wśród których uprawianie sportu było o wiele bardziej popularne. Przede wszystkim jednak mieli kompleksy wobec Niemców. Za swój narodowy sport uznali więc kolarstwo - jedną z najcięższych dyscyplin i zorganizowali najbardziej morderczy wyścig. Kolarskie sukcesy miały zadać kłam opinii, że Francuzi są mięczakami, którym obca jest zdolność do wysiłku i wytrwałość. Jak przyznał prof. Yves Leonard, historyk i współautor książki "La République du Tour de France (1903-2003)", chodziło o to, by wspomóc odrodzenie narodowe i przygotować Francuzów do rewanżu na Niemcach.
Do klubów kolarskich należy we Francji ćwierć miliona osób, dużo więcej niż w innych krajach. Wielka Pętla przyciąga kilka milionów kibiców. Wokół trasy trwa jeden wielki piknik. Zabawę psuje to, że ostatni raz francuski kolarz wygrał w 1985 r., gdy po swe piąte zwycięstwo sięgnął Bernard Hinault. W ubiegłym roku zniecierpliwieni Francuzi wykrzykiwali pod adresem Armstronga obelgi.
Dla wielu kibiców znad Sekwany piąte zwycięstwo Armstronga będzie policzkiem. Resentymenty wobec Niemców zastąpiły te wobec Amerykanów. W klasyfikacji wszech czasów "L'Equipe" Armstrong był siódmy, a Indurain ósmy. Przynajmniej na papierze Francuzi wygrali.
Brązowy Jaskuła
Górskie etapy Tour de France bywają mordercze w dosłownym tego słowa znaczeniu. Brytyjczyk Tom Simpson w 1967 r. zmarł na atak serca na legendarnym podjeździe na Mont Ventoux. Ten, kto na liczącej przeciętnie 3-4 tys. km trasie przetrwa odcinki wiodące przez Pireneje, szybko uczy się pokory w Alpach.
Tylko jeden Polak odniósł sukces w Tour de France. W 1993 r. Zenon Jaskuła był na mecie w Paryżu trzeci na podium, obok pięciokrotnego triumfatora imprezy Miguela Induraina (Jaskuła wygrał też etap). W tym roku Polacy nie startują.
Heros z Teksasu
Tegoroczny tour to walka Lance'a Armstronga o piąte zwycięstwo. Ci, którym ta sztuka się udała, to Jacques Anquetil, Eddy Merckx, Bernard Hinault oraz Miguel Indurain. Tylko Indurain zwyciężył pięć razy z rzędu. Armstrong ma szansę mu dorównać. Dominacja kolarza z Teksasu jest nie do podważenia. Od 1999 r. nikt nie zdołał w końcowej klasyfikacji zbliżyć się do niego na mniej niż 6 minut. Armstrong jest lepszy w górach i w jeździe na czas.
Jego sportowy życiorys ma heroiczną kartę. Zanim kolarz po raz pierwszy wygrał Wielką Pętlę, musiał pokonać śmiertelną chorobę - raka. Lekarze dawali mu 50 proc. szans na przeżycie. Jaskuła wspominał, że po leczeniu Amerykanin wyglądał jak cień człowieka. Nie sposób było uwierzyć w jego powrót do sportu. Tymczasem po pokonaniu choroby jest w najważniejszym wyścigu świata niezwyciężony. Czesław Lang, autor wstępu do polskiego przekładu książki Armstronga "Mój powrót do życia", zarazem pierwszy polski zawodowy kolarz i organizator Tour de Pologne, napisał, że to kolarstwo wyrobiło w Armstrongu wolę walki. Kolarz nie rozstawał się z rowerem i pokonywał po kilkadziesiąt kilometrów dziennie nawet w najtrudniejszych dla siebie chwilach.
Bić mistrza!
W jubileuszowym wyścigu na pewno nikt nie podaruje Amerykaninowi kolejnego zwycięstwa. Armstrong zapowiadał, że wystartuje bez względu na to, czy wojna w Iraku będzie jeszcze trwała, czy nie, choć zdawał sobie sprawę, że na długiej trasie może być łatwym celem dla terrorystów. Tym bardziej że zadeklarował się jako zwolennik polityki prezydenta George'a Busha.
W tegorocznym wyścigu na starcie stanęło prawie dwustu zawodników. Armstrong twierdzi, że tłok jest zbyt duży, a część kolarzy jeździ "po kowbojsku". Chcąc się pokazać za wszelką cenę, zagrażają bezpieczeństwu własnemu i konkurentów. Już podczas pierwszego etapu Armstrong miał kraksę, ale dojechał do mety bez większych strat i obrażeń. Słabszy początek tegorocznego wyścigu (7. miejsce w prologu) tłumaczy tajemniczymi problemami, jakie miał przed startem.
Tegoroczny Tour de France jest dla Armstronga trudny jeszcze z jednego powodu: wielu Francuzów nie ukrywa, że wolałoby - po konflikcie Paryża i Waszyngtonu w sprawie Iraku - nie oglądać Amerykanina w roli triumfatora na Polach Elizejskich.
Duma i uprzedzenie
Pomysłodawcą Tour de France był jeden z redaktorów pisma "L'Auto"(poprzednika "L'Equipe") - wyścig miał pomóc lepiej sprzedawać gazetę. Wielka Pętla zyskała jednak znaczenie daleko wykraczające poza biznes i sport. Francuzi mieli przed laty kompleksy wobec Brytyjczyków, wśród których uprawianie sportu było o wiele bardziej popularne. Przede wszystkim jednak mieli kompleksy wobec Niemców. Za swój narodowy sport uznali więc kolarstwo - jedną z najcięższych dyscyplin i zorganizowali najbardziej morderczy wyścig. Kolarskie sukcesy miały zadać kłam opinii, że Francuzi są mięczakami, którym obca jest zdolność do wysiłku i wytrwałość. Jak przyznał prof. Yves Leonard, historyk i współautor książki "La République du Tour de France (1903-2003)", chodziło o to, by wspomóc odrodzenie narodowe i przygotować Francuzów do rewanżu na Niemcach.
Do klubów kolarskich należy we Francji ćwierć miliona osób, dużo więcej niż w innych krajach. Wielka Pętla przyciąga kilka milionów kibiców. Wokół trasy trwa jeden wielki piknik. Zabawę psuje to, że ostatni raz francuski kolarz wygrał w 1985 r., gdy po swe piąte zwycięstwo sięgnął Bernard Hinault. W ubiegłym roku zniecierpliwieni Francuzi wykrzykiwali pod adresem Armstronga obelgi.
Dla wielu kibiców znad Sekwany piąte zwycięstwo Armstronga będzie policzkiem. Resentymenty wobec Niemców zastąpiły te wobec Amerykanów. W klasyfikacji wszech czasów "L'Equipe" Armstrong był siódmy, a Indurain ósmy. Przynajmniej na papierze Francuzi wygrali.
Królowie Wielkiej PĘtli Pięciokrotni zwycięzcy Tour de France |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 29/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.