Politycy PiS wybijają się na niepodległość wobec prezesa Kaczyńskiego
PiS przestaje być ugrupowaniem wodzowskim. W partii rządzonej do tej pory żelazną ręką przez Jarosława Kaczyńskiego słychać głosy inne od obowiązującej linii. To wynik roku sprawowania władzy i rodzących się ambicji czołowych działaczy partii. Do wybijania się na niepodległość wobec prezesa Kaczyńskiego przyczyniły się też wybory samorządowe. Pokazały one, że zwolenników partii przybywa z prawa, a ubywa w centrum. Aby przestać tracić, PiS musi dokonać zwrotu. Wiele wskazuje na to, że także premier, prezes i nadprezydent w jednej osobie zaczyna sobie zdawać z tego sprawę. Jarosław Kaczyński musi sobie uświadomić jeszcze jedno: nie może wszystkim rządzić sam.
Fale frustracji
Choć nikt nie kwestionuje przywództwa Kaczyńskiego w PiS, coraz więcej działaczy jest sfrustrowanych sytuacją w partii albo nie zgadza się z kierunkiem, w jakim PiS podąża. Pierwsza fala niezadowolenia przyszła przy "pierwszym małżeństwie z Lepperem". Działacze PiS widzieli swoją przyszłość w sojuszu z Platformą Obywatelską, ale wojna z nią neutralizowała zawiedzione nadzieje. Po powtórnym małżeństwie z Lepperem, po zaprzeczeniu przez premiera publicznej deklaracji, że z "ludźmi o marnej reputacji nie będziemy rozmawiać", po wstydliwiej nominacji późną nocą w Pałacu Prezydenckim, frustracja wróciła. To wtedy po raz pierwszy można było usłyszeć głosy krytyki pod adresem prezesa partii. W prywatnych rozmowach wielu polityków PiS przyznawało, że "nie wiedzą, co powiedzieć ludziom".
Niedawno głosy inne od obowiązującego zaczęły się pojawiać publicznie. Najpierw głośny tekst apelujący o nawiązanie współpracy z platformą opublikował Kazimierz Marcinkiewicz. Mimo że ewidentnie był to gest związany z jego warszawską kampanią wyborczą i chęcią zyskania przychylności elektoratu partii Tuska i Rokity, była to nowość w retoryce PiS. I na pewno nie był to gest przyjaźni wobec Jarosława Kaczyńskiego. Tekst nie został uzgodniony z szefem partii. Kilkanaście dni później podobny w tonie artykuł, również bez uzgadniania, opublikował minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski. W tym samym mniej więcej czasie w Sejmie odbywało się głosowanie nad propozycjami zmian w konstytucji dotyczącymi ochrony życia. I choć Jarosław Kaczyński oświadczył publicznie, że jest przeciwny naruszaniu obecnego kompromisu w sprawie aborcji, spora część posłów klubu PiS zagłosowała wbrew jego woli, popierając propozycję LPR.
Wychodzenie z cienia prezesa
W otwarty sposób działalność minister Anny Fotygi, bardzo zaufanej osoby prezydenta, krytykuje szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Paweł Zalewski. Nieoficjalnie dużo ostrzejsze opinie na jej temat można też usłyszeć od innych. Czy to bunt na pokładzie? Nie, politycy PiS dobrze pamiętają skutki wiecznych rozłamów i buntów w łonie prawicowych kanap. PiS było budowane właśnie w opozycji do tych doświadczeń. Potrzeby jedności nie kwestionują nawet oponenci Kaczyńskiego. Coś się jednak zmieniło: kiedyś był tylko Jarosław Kaczyński, dziś jest kilka osób, które byłyby w stanie stanąć jeśli nie na czele ugrupowania, to na czele jego silnych frakcji. Choćby Zbigniew Ziobro, który konsekwentnie buduje swoją pozycję i wpływy na przyszłość. Również Kazimierz Marcinkiewicz, jeśli wygra prezydenturę w Warszawie, stanie się bardzo silnym politykiem.
Ambicje wzmocnienia swojej pozycji i wpływu na PiS ma też Kazimierz Michał Ujazdowski. Widać to po jego aktywności publicystycznej w ostatnim czasie. Coraz bardziej niezależnym politykiem staje się Paweł Zalewski. Podobnie Marek Jurek. Swojej niezależności i przywiązaniu do poglądów dał wyraz właśnie podczas głosowań w sprawie aborcji. A w PiS coraz częściej słychać że obecny marszałek Sejmu buduje własne zaplecze. Czy to oznacza problemy dla Jarosława Kaczyńskiego? Nie, ale pod warunkiem, że zaakceptuje on fakt, iż czonkowie PiS będą odnosić sukcesy, jeśli poczują swobodę samodzielnego działania i poczują się w miarę niezależni.
Dopóki PiS było małą partią, walczącą o awans do pierwszej ligi, dopóty zwartość i jednolitość poglądów w każdej kwestii była pewnie konieczna. Dzisiaj partia musi się bardziej otworzyć i dopuścić różne głosy.
Antyinteligencki samobój
PiS w wyborach samorządowych straciło wielu wyborców w wielkich miastach. Przejęło za to część elektoratu Samoobrony i LPR. W dużej mierze straciło wielkie miasta przez antyinteligencką retorykę. Liderzy partii, a zwłaszcza jej prezes, mają niezwykłą umiejętność wymyślania nośnych sformułowań, które błyskawicznie przyjmują się w publicznym języku. "Układ", "łże-elity", "wykształciuchy", "KPP", "tu jest Polska, tam jest ZOMO" - te słowa i zwroty już niemal na trwałe zadomowiły się w języku gazet i telewizji, ale też w dowcipach. A ponieważ premier używa ich mało precyzyjnie i zwykle bardzo emocjonalnie, wielu ludzi bierze je do siebie. "No jak mam głosować na nich, jak słyszę, że jestem łże-elitą?" - zastanawia się pewnie niejeden inteligent, który zgadza się z tym, że Polska wymaga radykalnej naprawy. Inny powód to nieistnienie pozytywnego języka i działań promodernizacyjnych, brak sygnałów otwarcia wobec młodych ludzi. PiS nie kojarzy się też dziś nikomu z rozwojem. Z "czyszczeniem" tak, ale z rozwojem - nie. Jeśli partia Kaczyńskiego nie chce się zamknąć na wąskiej prawej flance, musi zbudować wizerunek partii modernizacyjnej, takiej, która może dać szansę na przyszłość. Tak jak PiS nie kojarzy się młodym, aktywnym ludziom z rozwojem, tak i nie kojarzy się z nadzieją. Nadzieja, jeśli gdzieś jest, to w Londynie. Albo w Polsce, gdy już PiS upadnie.
Pomysły Romana Giertycha są wyłącznie na "nie". Młodzi ludzie nie mogą tego polubić. Ich niechęć wobec koalicyjnego Giertycha, przechodząca zapewne na całe PiS, jest naturalna. I nic dziwnego, że w elektoracie rządzącej partii młodzieży jest niewiele. Tym bardziej że wielu młodym ludziom latającym dziś tanimi liniami do Anglii czy jeżdżącym w czasie wakacji po Europie nie jest przyjemnie otwierać nie tylko lewackie gazety, ale najpoważniejsze tytuły prasowe pełne krytyk, kpin i lekceważących tekstów na temat Polski. A młodzi Polacy chodzący po Londynie, Paryżu czy Berlinie chcą być dumni z Polski.
Polska nie poradzi sobie w Europie bez armii młodych, wykształconych ludzi w krajowej i zagranicznej administracji. W ministerstwach potrzeba ich do sprawnego zagospodarowywania unijnych środków. Kiedy nie ma nas na konferencjach, zespołach roboczych, wiele szans ucieka bokiem. Za kilka lat przyjdzie czas polskiej prezydencji w unii i wtedy nasze słabości kadrowe będą widoczne gołym okiem. A tymczasem rząd PiS nie jest w stanie obsadzić kilkunastu stanowisk ambasadorów. Wynika to z nieufności premiera do środowisk, których nie znają.
O potrzebie otwarcia w PiS zaczynają już mówić nawet działacze najbardziej podporządkowani Kaczyńskiemu, jego dawni towarzysze z Porozumienia Centrum. Na ostatnim posiedzeniu rady politycznej nawet Krzysztof Putra przyznał, że nie warto z inteligencją wojować. A przesłanie tekstów Marcinkiewicza i Ujazdowskiego zostało zaakceptowane. Choć sam fakt "samodzielnego" ich opublikowania nie wywołał entuzjazmu.
Premier powinien zmienić język na promodernizacyjny i otworzyć partię i państwo na nowych ludzi, usamodzielnić najbardziej zdolnych polityków swojej partii. To jednak wiąże się z ryzykiem utraty pełnej kontroli. Kaczyński może też twardo trwać w pełnej jedności i ostrym, zamkniętym języku, co gwarantuje mu "mocne trzymanie" w radykalnym elektoracie i pełną kontrolę nad partią. Tyle że taka partia nie będzie ugrupowaniem zdolnym walczyć o większość.
Fale frustracji
Choć nikt nie kwestionuje przywództwa Kaczyńskiego w PiS, coraz więcej działaczy jest sfrustrowanych sytuacją w partii albo nie zgadza się z kierunkiem, w jakim PiS podąża. Pierwsza fala niezadowolenia przyszła przy "pierwszym małżeństwie z Lepperem". Działacze PiS widzieli swoją przyszłość w sojuszu z Platformą Obywatelską, ale wojna z nią neutralizowała zawiedzione nadzieje. Po powtórnym małżeństwie z Lepperem, po zaprzeczeniu przez premiera publicznej deklaracji, że z "ludźmi o marnej reputacji nie będziemy rozmawiać", po wstydliwiej nominacji późną nocą w Pałacu Prezydenckim, frustracja wróciła. To wtedy po raz pierwszy można było usłyszeć głosy krytyki pod adresem prezesa partii. W prywatnych rozmowach wielu polityków PiS przyznawało, że "nie wiedzą, co powiedzieć ludziom".
Niedawno głosy inne od obowiązującego zaczęły się pojawiać publicznie. Najpierw głośny tekst apelujący o nawiązanie współpracy z platformą opublikował Kazimierz Marcinkiewicz. Mimo że ewidentnie był to gest związany z jego warszawską kampanią wyborczą i chęcią zyskania przychylności elektoratu partii Tuska i Rokity, była to nowość w retoryce PiS. I na pewno nie był to gest przyjaźni wobec Jarosława Kaczyńskiego. Tekst nie został uzgodniony z szefem partii. Kilkanaście dni później podobny w tonie artykuł, również bez uzgadniania, opublikował minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski. W tym samym mniej więcej czasie w Sejmie odbywało się głosowanie nad propozycjami zmian w konstytucji dotyczącymi ochrony życia. I choć Jarosław Kaczyński oświadczył publicznie, że jest przeciwny naruszaniu obecnego kompromisu w sprawie aborcji, spora część posłów klubu PiS zagłosowała wbrew jego woli, popierając propozycję LPR.
Wychodzenie z cienia prezesa
W otwarty sposób działalność minister Anny Fotygi, bardzo zaufanej osoby prezydenta, krytykuje szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Paweł Zalewski. Nieoficjalnie dużo ostrzejsze opinie na jej temat można też usłyszeć od innych. Czy to bunt na pokładzie? Nie, politycy PiS dobrze pamiętają skutki wiecznych rozłamów i buntów w łonie prawicowych kanap. PiS było budowane właśnie w opozycji do tych doświadczeń. Potrzeby jedności nie kwestionują nawet oponenci Kaczyńskiego. Coś się jednak zmieniło: kiedyś był tylko Jarosław Kaczyński, dziś jest kilka osób, które byłyby w stanie stanąć jeśli nie na czele ugrupowania, to na czele jego silnych frakcji. Choćby Zbigniew Ziobro, który konsekwentnie buduje swoją pozycję i wpływy na przyszłość. Również Kazimierz Marcinkiewicz, jeśli wygra prezydenturę w Warszawie, stanie się bardzo silnym politykiem.
Ambicje wzmocnienia swojej pozycji i wpływu na PiS ma też Kazimierz Michał Ujazdowski. Widać to po jego aktywności publicystycznej w ostatnim czasie. Coraz bardziej niezależnym politykiem staje się Paweł Zalewski. Podobnie Marek Jurek. Swojej niezależności i przywiązaniu do poglądów dał wyraz właśnie podczas głosowań w sprawie aborcji. A w PiS coraz częściej słychać że obecny marszałek Sejmu buduje własne zaplecze. Czy to oznacza problemy dla Jarosława Kaczyńskiego? Nie, ale pod warunkiem, że zaakceptuje on fakt, iż czonkowie PiS będą odnosić sukcesy, jeśli poczują swobodę samodzielnego działania i poczują się w miarę niezależni.
Dopóki PiS było małą partią, walczącą o awans do pierwszej ligi, dopóty zwartość i jednolitość poglądów w każdej kwestii była pewnie konieczna. Dzisiaj partia musi się bardziej otworzyć i dopuścić różne głosy.
Antyinteligencki samobój
PiS w wyborach samorządowych straciło wielu wyborców w wielkich miastach. Przejęło za to część elektoratu Samoobrony i LPR. W dużej mierze straciło wielkie miasta przez antyinteligencką retorykę. Liderzy partii, a zwłaszcza jej prezes, mają niezwykłą umiejętność wymyślania nośnych sformułowań, które błyskawicznie przyjmują się w publicznym języku. "Układ", "łże-elity", "wykształciuchy", "KPP", "tu jest Polska, tam jest ZOMO" - te słowa i zwroty już niemal na trwałe zadomowiły się w języku gazet i telewizji, ale też w dowcipach. A ponieważ premier używa ich mało precyzyjnie i zwykle bardzo emocjonalnie, wielu ludzi bierze je do siebie. "No jak mam głosować na nich, jak słyszę, że jestem łże-elitą?" - zastanawia się pewnie niejeden inteligent, który zgadza się z tym, że Polska wymaga radykalnej naprawy. Inny powód to nieistnienie pozytywnego języka i działań promodernizacyjnych, brak sygnałów otwarcia wobec młodych ludzi. PiS nie kojarzy się też dziś nikomu z rozwojem. Z "czyszczeniem" tak, ale z rozwojem - nie. Jeśli partia Kaczyńskiego nie chce się zamknąć na wąskiej prawej flance, musi zbudować wizerunek partii modernizacyjnej, takiej, która może dać szansę na przyszłość. Tak jak PiS nie kojarzy się młodym, aktywnym ludziom z rozwojem, tak i nie kojarzy się z nadzieją. Nadzieja, jeśli gdzieś jest, to w Londynie. Albo w Polsce, gdy już PiS upadnie.
Pomysły Romana Giertycha są wyłącznie na "nie". Młodzi ludzie nie mogą tego polubić. Ich niechęć wobec koalicyjnego Giertycha, przechodząca zapewne na całe PiS, jest naturalna. I nic dziwnego, że w elektoracie rządzącej partii młodzieży jest niewiele. Tym bardziej że wielu młodym ludziom latającym dziś tanimi liniami do Anglii czy jeżdżącym w czasie wakacji po Europie nie jest przyjemnie otwierać nie tylko lewackie gazety, ale najpoważniejsze tytuły prasowe pełne krytyk, kpin i lekceważących tekstów na temat Polski. A młodzi Polacy chodzący po Londynie, Paryżu czy Berlinie chcą być dumni z Polski.
Polska nie poradzi sobie w Europie bez armii młodych, wykształconych ludzi w krajowej i zagranicznej administracji. W ministerstwach potrzeba ich do sprawnego zagospodarowywania unijnych środków. Kiedy nie ma nas na konferencjach, zespołach roboczych, wiele szans ucieka bokiem. Za kilka lat przyjdzie czas polskiej prezydencji w unii i wtedy nasze słabości kadrowe będą widoczne gołym okiem. A tymczasem rząd PiS nie jest w stanie obsadzić kilkunastu stanowisk ambasadorów. Wynika to z nieufności premiera do środowisk, których nie znają.
O potrzebie otwarcia w PiS zaczynają już mówić nawet działacze najbardziej podporządkowani Kaczyńskiemu, jego dawni towarzysze z Porozumienia Centrum. Na ostatnim posiedzeniu rady politycznej nawet Krzysztof Putra przyznał, że nie warto z inteligencją wojować. A przesłanie tekstów Marcinkiewicza i Ujazdowskiego zostało zaakceptowane. Choć sam fakt "samodzielnego" ich opublikowania nie wywołał entuzjazmu.
Premier powinien zmienić język na promodernizacyjny i otworzyć partię i państwo na nowych ludzi, usamodzielnić najbardziej zdolnych polityków swojej partii. To jednak wiąże się z ryzykiem utraty pełnej kontroli. Kaczyński może też twardo trwać w pełnej jedności i ostrym, zamkniętym języku, co gwarantuje mu "mocne trzymanie" w radykalnym elektoracie i pełną kontrolę nad partią. Tyle że taka partia nie będzie ugrupowaniem zdolnym walczyć o większość.
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.