Pół roku bez rządu okazało się ozdrowieńcze dla czeskiej gospodarki
Czechów bardziej od polityki obchodziły ostatnio perypetie bohaterów serialu "Ordinace v ruzove zahrade" (Klinika w różanym ogrodzie). I czeska polityka stała siź serialem, gdzie wszystko może się zdarzyć. Václav chce, by Mirek był premierem, ale nie zgadza się na to Jiri, któremu nie podobają się plany Mirka zakładające wprowadzenie podatku liniowego i prywatyzację szpitali. Negocjacje nic nie dają i rządu nadal nie ma. Wielu zaczyna podejrzewać, że Vaclav chce wielkiej koalicji i nie wchodzi w wojnź z Jirim, by zdobyć jego poparcie w wyborach prezydenckich. Mirek wie, że to jego ostatnia szansa, i zaczyna czuć, że przegrywa.
Na Węgrzech rewolucje, w Polsce kryzysy, w Bratysławie nacjonaliści, a w Pradze spokój. Nikt nie protestuje. Od pół roku trwa polityczny pat i nic nie wskazuje na to, by za kolejne pół roku sytuacja miała się zmienić. Niektórzy się cieszą. Korona się umacnia, na giełdzie hossa, bezrobocie spada, rośnie sektor drobnych przedsiębiorstw. Państwo jednak jest w powolnym rozkładzie. - Mamy dwóch premierów i jednego Topolanka - kpi Jiri Pehe, politolog i rektor New York University w Pradze. Bezrząd w Czechach to ten sam kryzys władzy, który dotyka Węgry i który był przyczyną upadku lewicy w Polsce. To kryzys elit, które, jak uważa Pehe, "nie nauczyły się, że demokracja to szukanie kompromisu". W Pradze kryzys ma tylko inny przebieg. Czesi uznali, że oprócz anarchii nie do zniesienia będzie dla nich władza. Lepsza jest władza, ale bez władzy.
Gospodarka kontra polityka
Według czeskiego Centrum Badania Opinii Publicznej, 30-procentowym poparciem cieszą się Mirek Topolanek, lider Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), i Jiri Paroubek, przywódca socjaldemokratów (CSSD). Ranking wygrała Vlasta Parkanova z chrześcijańsko-ludowej KDU-CSL, była minister sprawiedliwości. Czesi nadal wierzą też w urząd prezydencki (74 proc.) i parlament (23 proc.).
- Półroczna przerwa w sprawowaniu władzy okazała się ozdrowieńcza. Gospodarka nie lubi władzy, przeszkadzają jej ingerencje polityków i ich szaleńcze pomysły. Podobnie myśli większość przedsiębiorców. W tym sensie władza nie jest potrzebna - mówi "Wprost" Jaroslav Mil, szef związku przemysłowego. Jak jednak zauważa Tomas Hruda, szef agencji rozwoju inwestycyjnego, bez władzy na dłuższą metę będzie trudno. - Czechy potrzebują rozwiązań systemowych, które przyciągną zagranicznych inwestorów. Nie da się tego dokonać bez liberalizacji przepisów, a do tego potrzebna jest parlamentarna większość - mówi Hruda.
Na razie czeska gospodarka radzi sobie świetnie. W drugim kwartale tego roku zanotowano wzrost PKB w wysokości 6,2 proc. i prawie taki sam wzrost produkcji przemysłowej. Czechy (wraz z Polską) są liderami w przyciąganiu kapitału: niedawno bank inwestycyjny Morgan Stanley zapowiedział, że zainwestuje w Czechach ponad miliard dolarów. Na giełdzie trwa hossa, inflacja nieznacznie przekracza 1 proc. "Hospodarske Noviny" pisały nawet, że to polskie kryzysy rządowe "pogłębiają niepewność ekonomiczną w regionie". Ten obrazek psuje tylko wycofanie się fińskiego koncernu papierniczego Myllykoski z inwestycji w Opatowicach.
Tęczowe negocjacje
Bezrząd w Pradze to wynik czerwcowych wyborów parlamentarnych. Okazało się, że oba najsilniejsze ugrupowania: ODS i CSSD, mogą liczyć na poparcie stu członków 200-osobowej Izby Poselskiej. Czyli po równo. Fiaskiem zakończyło się aż sześć prób wybrania przewodniczącego parlamentu. Prawica blokowała głosowania, obawiając się, że po dwóch odrzuconych kandydatach prezydenta na premiera przewodniczący socjaldemokrata - zgodnie z konstytucją - powierzy misję sformowania rządu szefowi CSSD Paroubkowi. Ten przeciągnie na swoją stronę kilku deputowanych Partii Zielonych i sformuje większościowy gabinet. Prezydent Vaclav Klaus, licząc na to, że jakimś cudem uda się sformować gabinet, powołał Topolanka na premiera.
Po 36 dniach sporów, rokowań i prób zyskania choć jednego głosu przewagi socjaldemokraci (wraz z Komunistyczną Partią Czech i Moraw) zagłosowali przeciw kandydatowi prawicy na szefa rządu. Prezydent wymyślił więc "tęczową koalicję", skupiającą wszystkie ugrupowania prócz komunistów. Pomysł, który początkowo spodobał się socjaldemokratom, przepadł wśród kłótni. Zdesperowany prezydent ponownie powołał Topolanka na premiera, kwestię składu gabinetu zostawiając otwartą. Klaus i ODS uważają, że Topolanek powinien rządzić do wiosny, do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Socjaldemokraci liczą, że będzie rządził Paroubek, i to do końca kadencji. CSSD nie chce szybkiego rozwiązania parlamentu, bo poparcie dla niej maleje. W ostatnich wyborach do Senatu przegrała z OSD. Niektórzy politycy winą za zamieszanie obarczają prezydenta. - Klaus świadomie komplikuje sytuację i przedłuża kryzys, bo dąży do tego, by rządziła wielka koalicja prawicy i socjaldemokratów. Chce, by dwa ugrupowania poparły jego kandydaturę w pośrednich wyborach prezydenckich w 2008 r. - mówi Martin Bursik, lider Partii Zielonych. Wielka koalicja rządziła już w Czechach w latach 1998-2002. I to ona dała Klausowi szansę na prezydenturę. Problem w tym, że kolejne wybory skończyły się porażką ODS. - Teraz może być podobnie. Klaus zapewni sobie reelekcję i utopi ODS - mówi Jaroslav Plesl, publicysta "Lidovych Novin".
Euro już dziękujemy
Na dłuższą metę czeska władza bez władzy nie ma perspektyw. Deficyt budżetu Czech będzie w 2007 r. znacznie wyższy od zakładanego. A to oznacza, że planowane wejście do strefy euro w 2010 r. jest nierealne. Bez parlamentarnej większości problemem może być uchwalenie budżetu na 2007 r., przygotowanie Czech do przewodnictwa w UE w 2009 r. i przeprowadzenie zmian w ordynacji wyborczej (tak aby liczba posłów była nieparzysta). Do lamusa można odłożyć plany reform fiskalnych, w tym wprowadzenia podatku liniowego.
Większość Czechów nie interesuje się dziś polityką ani partyjnymi swarami. W październikowych wyborach lokalnych wzięło udział 20 proc. obywateli. Tymczasem serial "Klinika w różanym ogrodzie" bije rekordy popularności. A bezrząd w Czechach przechodzi w stan kliniczny. I sytuacji nie uzdrowi serialowy doktor Hruäka.
Na Węgrzech rewolucje, w Polsce kryzysy, w Bratysławie nacjonaliści, a w Pradze spokój. Nikt nie protestuje. Od pół roku trwa polityczny pat i nic nie wskazuje na to, by za kolejne pół roku sytuacja miała się zmienić. Niektórzy się cieszą. Korona się umacnia, na giełdzie hossa, bezrobocie spada, rośnie sektor drobnych przedsiębiorstw. Państwo jednak jest w powolnym rozkładzie. - Mamy dwóch premierów i jednego Topolanka - kpi Jiri Pehe, politolog i rektor New York University w Pradze. Bezrząd w Czechach to ten sam kryzys władzy, który dotyka Węgry i który był przyczyną upadku lewicy w Polsce. To kryzys elit, które, jak uważa Pehe, "nie nauczyły się, że demokracja to szukanie kompromisu". W Pradze kryzys ma tylko inny przebieg. Czesi uznali, że oprócz anarchii nie do zniesienia będzie dla nich władza. Lepsza jest władza, ale bez władzy.
Gospodarka kontra polityka
Według czeskiego Centrum Badania Opinii Publicznej, 30-procentowym poparciem cieszą się Mirek Topolanek, lider Obywatelskiej Partii Demokratycznej (ODS), i Jiri Paroubek, przywódca socjaldemokratów (CSSD). Ranking wygrała Vlasta Parkanova z chrześcijańsko-ludowej KDU-CSL, była minister sprawiedliwości. Czesi nadal wierzą też w urząd prezydencki (74 proc.) i parlament (23 proc.).
- Półroczna przerwa w sprawowaniu władzy okazała się ozdrowieńcza. Gospodarka nie lubi władzy, przeszkadzają jej ingerencje polityków i ich szaleńcze pomysły. Podobnie myśli większość przedsiębiorców. W tym sensie władza nie jest potrzebna - mówi "Wprost" Jaroslav Mil, szef związku przemysłowego. Jak jednak zauważa Tomas Hruda, szef agencji rozwoju inwestycyjnego, bez władzy na dłuższą metę będzie trudno. - Czechy potrzebują rozwiązań systemowych, które przyciągną zagranicznych inwestorów. Nie da się tego dokonać bez liberalizacji przepisów, a do tego potrzebna jest parlamentarna większość - mówi Hruda.
Na razie czeska gospodarka radzi sobie świetnie. W drugim kwartale tego roku zanotowano wzrost PKB w wysokości 6,2 proc. i prawie taki sam wzrost produkcji przemysłowej. Czechy (wraz z Polską) są liderami w przyciąganiu kapitału: niedawno bank inwestycyjny Morgan Stanley zapowiedział, że zainwestuje w Czechach ponad miliard dolarów. Na giełdzie trwa hossa, inflacja nieznacznie przekracza 1 proc. "Hospodarske Noviny" pisały nawet, że to polskie kryzysy rządowe "pogłębiają niepewność ekonomiczną w regionie". Ten obrazek psuje tylko wycofanie się fińskiego koncernu papierniczego Myllykoski z inwestycji w Opatowicach.
Tęczowe negocjacje
Bezrząd w Pradze to wynik czerwcowych wyborów parlamentarnych. Okazało się, że oba najsilniejsze ugrupowania: ODS i CSSD, mogą liczyć na poparcie stu członków 200-osobowej Izby Poselskiej. Czyli po równo. Fiaskiem zakończyło się aż sześć prób wybrania przewodniczącego parlamentu. Prawica blokowała głosowania, obawiając się, że po dwóch odrzuconych kandydatach prezydenta na premiera przewodniczący socjaldemokrata - zgodnie z konstytucją - powierzy misję sformowania rządu szefowi CSSD Paroubkowi. Ten przeciągnie na swoją stronę kilku deputowanych Partii Zielonych i sformuje większościowy gabinet. Prezydent Vaclav Klaus, licząc na to, że jakimś cudem uda się sformować gabinet, powołał Topolanka na premiera.
Po 36 dniach sporów, rokowań i prób zyskania choć jednego głosu przewagi socjaldemokraci (wraz z Komunistyczną Partią Czech i Moraw) zagłosowali przeciw kandydatowi prawicy na szefa rządu. Prezydent wymyślił więc "tęczową koalicję", skupiającą wszystkie ugrupowania prócz komunistów. Pomysł, który początkowo spodobał się socjaldemokratom, przepadł wśród kłótni. Zdesperowany prezydent ponownie powołał Topolanka na premiera, kwestię składu gabinetu zostawiając otwartą. Klaus i ODS uważają, że Topolanek powinien rządzić do wiosny, do przedterminowych wyborów parlamentarnych. Socjaldemokraci liczą, że będzie rządził Paroubek, i to do końca kadencji. CSSD nie chce szybkiego rozwiązania parlamentu, bo poparcie dla niej maleje. W ostatnich wyborach do Senatu przegrała z OSD. Niektórzy politycy winą za zamieszanie obarczają prezydenta. - Klaus świadomie komplikuje sytuację i przedłuża kryzys, bo dąży do tego, by rządziła wielka koalicja prawicy i socjaldemokratów. Chce, by dwa ugrupowania poparły jego kandydaturę w pośrednich wyborach prezydenckich w 2008 r. - mówi Martin Bursik, lider Partii Zielonych. Wielka koalicja rządziła już w Czechach w latach 1998-2002. I to ona dała Klausowi szansę na prezydenturę. Problem w tym, że kolejne wybory skończyły się porażką ODS. - Teraz może być podobnie. Klaus zapewni sobie reelekcję i utopi ODS - mówi Jaroslav Plesl, publicysta "Lidovych Novin".
Euro już dziękujemy
Na dłuższą metę czeska władza bez władzy nie ma perspektyw. Deficyt budżetu Czech będzie w 2007 r. znacznie wyższy od zakładanego. A to oznacza, że planowane wejście do strefy euro w 2010 r. jest nierealne. Bez parlamentarnej większości problemem może być uchwalenie budżetu na 2007 r., przygotowanie Czech do przewodnictwa w UE w 2009 r. i przeprowadzenie zmian w ordynacji wyborczej (tak aby liczba posłów była nieparzysta). Do lamusa można odłożyć plany reform fiskalnych, w tym wprowadzenia podatku liniowego.
Większość Czechów nie interesuje się dziś polityką ani partyjnymi swarami. W październikowych wyborach lokalnych wzięło udział 20 proc. obywateli. Tymczasem serial "Klinika w różanym ogrodzie" bije rekordy popularności. A bezrząd w Czechach przechodzi w stan kliniczny. I sytuacji nie uzdrowi serialowy doktor Hruäka.
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.