Ponura utopia Orwella właśnie się materializuje w demokratycznych państwach Zachodu
Skanowanie ubrań klientów przy wejściu do sklepów, by zapobiec dokonaniu przez nich kradzieży i zdobyć informacje o ich gustach. Wysyłanie do rodziców przez chip pod skórą dziecka wiadomości o tym, czy zjadło w szkole obiad. Bramy otwierające się automatycznie dzięki kamerom identyfikującym tożsamość kierowcy. To nie science fiction. Według opublikowanego ostatnio raportu organizacji Privacy International, tak może wyglądać życie w Londynie już za dziesięć lat. Organizacja sprawdziła, w jaki sposób są zbierane i przetwarzanie dane osobowe w 36 państwach. Wniosek: staliśmy się społeczeństwami powszechnej inwigilacji. W Europie prym wiodą Brytyjczycy, którzy codziennie są filmowani co najmniej przez 300 kamer. W miejscach publicznych zainstalowano 4,2 mln takich urządzeń, co oznacza, że jedna kamera przypada na 14 obywateli. Wielki Brat patrzy? Stróż nie zmienił się jeszcze w śledczego, sędziego i kata w jednej osobie. To jednak nie największy teraz problem. Eksperci Privacy International są przekonani, że jeśli szybko nie nakreślimy nienaruszalnej granicy prywatności, "wejdziemy na ścieżkę powolnego samobójstwa społecznego".
Wszystko pod kontrolą
Kamery w sklepach, na ulicach i nad drzwiami domów. Karty kredytowe, karty otwierające drzwi i karty stałego klienta. Telefony komórkowe, Internet, satelity. I jeszcze paszporty biometryczne, bazy danych fiskusa i policji, rejestry medyczne. To narzędzia, których można używać do gromadzenia informacji o każdym, w dowolnym momencie, gdziekolwiek się znajduje. Zbieranie danych w majestacie prawa stało się już oddzielnym przemysłem. W czerwcu "New Scientist" podał, że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego USA (NSA) finansuje prace nad programem, który będzie gromadził dane przesyłane w formularzach przez Amerykanów za pośrednictwem Internetu do organizacji społecznych. Znajdują się tam m.in. numery kont bankowych i informacje o stanie zdrowia. Wcześniej dziennik "USA Today" ujawnił, że NSA tworzy "największą bazę danych na świecie". Gazeta podała, że agencja kataloguje wszystkie połączenia telefoniczne w USA. Biały Dom oficjalnie nie zaprzeczył tym informacjom i powtarza, że wszystkie działania są zgodne z prawem i służą walce z terroryzmem.
- Stróże prawa nie są jednak jedynymi, którzy podglądają, podsłuchują i zbierają dane o nas. Problem tkwi w tym, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele organizacji i instytucji gromadzi takie informacje - uważa Richard Thomas, brytyjski komisarz ds. ochrony danychi prywatności. W Londyniez systemu Oyster Card korzysta 5 mln pasażerów komunikacji miejskiej. System umożliwia nie tylko śledzenie trasy podróży każdego użytkownika karty, ale też określenie, gdzie właściciel karty w danej chwili się znajduje. Program Connecting for Health, który ruszył niedawno w Wielkiej Brytanii, jest największym w Europie projektem gromadzenia danych o stanie zdrowia obywateli. Customer Relationship Management dzięki zgromadzonym danym o klientach i ich upodobaniach pomaga firmom m.in. w profilowaniu kampanii reklamowych.
Strach i poprawność
Systemy zbierania danych o obywatelach działały od lat, ale nigdy wcześniej nie używano ich tak często ani tak jawnie jak dziś. Zagrożenie terroryzmem spowodowało, że wartości takie jak wolność czy związane z nią prawo do prywatności coraz częściej są składane na ołtarzu ofiarnym wspólnego bezpieczeństwa. Symbolem zmian może być uchwalony w USA wkrótce 11 września 2001 r. Patriot Act, który na niespotykaną wcześniej skalę oficjalnie rozszerzył uprawnienia służb specjalnych. Rządy wielu państw europejskich zareagowały podobnie. Nawet Bundestag, wyczulony na wszelkie praktyki choćby kojarzące się z metodami totalitarnymi, zezwolił na stosowanie wobec podejrzanych urządzenia IMSI-Catcher, które identyfikuje telefony komórkowe oraz umożliwia nagrywanie rozmów.
"Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta" - napisał Orwell. Pięć lat temu większość zachodnich społeczeństw wybrała najprostszą drogę - przemilczenie wyniku dodawania. W imię pogodzenia poprawności politycznej i własnego bezpieczeństwa, by chronić wolność, Europa zamknęła się w klatce.
Wielki Brat i reszta
Pierwszy raz w historii na Zachodzie stworzono mechanizmy gromadzenia informacji o obywatelach, które umożliwiają powstanie systemu totalitarnego w idealnej formie. Co więcej, społeczeństwa zachodnie zgadzają się na to. Ponad połowa Włochów popiera ustawę antyterrorystyczną, która dała policji niemal nieograniczony dostęp do danych o rozmowach telefonicznych i możliwość przesłuchiwania podejrzanych o terroryzm bez udziału adwokata. We Francji podczas kampanii wyborczej socjalistka Ségolène Royal i lider konserwatystów Nicolas Sarkozy prześcigają się w licytacji na "twarde metody" zwalczania przestępczości. Francuski parlament już rok temu przyjął ustawę projektu SarkozyŐego, która zezwala policji na przeszukiwanie prywatnych mieszkań bez nakazu sądu, podsłuchiwanie rozmów, czytanie e-maili. Na dworcach, lotniskach, przystankach autobusowych i stacjach metra mają się pojawić tysiące kamer.
Wielki Brat potrzebuje już tylko jednego: miejsca, w którym pozbiera dane z różnych instytucji. I nawet nie będzie się musiał głowić, gdzie rozstawiać wielkie ekrany. O tym, jak blisko w dzisiejszym świecie do rytuału Dwóch Minut Nienawiści z "Roku 1984", można się było przekonać tuż po atakach 11 września 2001 r., gdy cały świat oglądał relacje na żywo z desperackich prób ratowania ofiar z wież WTC, które przeplatano informacjami o głównym architekcie zamachów.
Na szczęście na razie nie ma nawet kandydata na Wielkiego Brata. Nie ma też działającej w jego imieniu partii, której celem nadrzędnym jest władza, a sposobem, by ją zdobyć - "rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu", jak nauczał Orwellowski OŐBrien. Czy chętny się znajdzie? Gdy nabita strzelba wisi na ścianie, to choć wszyscy domownicy wiedzą, że ma służyć ich obronie, zawsze istnieje ryzyko, iż sięgnie po nią intruz.
Zamiast Wielkiego Brata obserwują nas jednak dziesiątki jego mniejszych krewnych. Dwa lata temu wybuchł skandal, gdy okazało się, że listy docierające do darmowych skrzynek pocztowych na portalu Google mają być skanowane, by dopasować reklamy do ich treści. Google miał też problemy, gdy okazało się, że skrzynki mogą infekować komputery programami szpiegującymi, które strony odwiedza internauta. Innymi potężnymi, choć wciąż jeszcze małymi Wielkimi Braćmi, są koncerny, które blokują podawanie niekorzystnych informacji na swój temat, grożąc mediom wstrzymaniem reklam. Są nimi też banki, które bez ograniczeń zbierają dane m.in. o terminowości płacenia rachunków czy stanie zdrowia klientów, by później niemal bez ograniczeń wymieniać się tą wiedzą. Odmowa udzielenia takich informcji o sobie jest równoznaczna z nieprzyznaniem kredytu, zablokowaniem kart kredytowych etc. Podobną siłą, choć nikt konkretny za nią nie stoi, są wskaźniki oglądalności, które sprawiają, że większość stacji telewizyjnych czy radiowych upodabnia się do siebie, serwując taką samą komercyjną sieczkę. "Normalność nie jest kwestią statystyki" - moralizował Orwell. W naszym świecie normalność, statystyka i pieniądze zaczęły żyć w symbiozie.
Granice demokracji
Starożytni Grecy wyróżniali nomos - prawa naturalne, które miały charakter ponadczasowy, były uniwersalne. Dzięki nim powstawał spontaniczny porządek i ład społeczny, który najlepiej chronił wolność obywatela. Drugi rodzaj praw, thesis, o ile nie naruszał nomos, uchwalano w zależności od potrzeb i za pomocą procedur demokratycznych. Friedrich August von Hayek, laureat Nagrody Nobla z ekonomii i założyciel Mont Pelerin Society, uważał, że nomos, istniejące ponad demokracją i niedostępne dla niej, są gwarantem skuteczności i trwałości rządów prawa. Największe zagrożenie dla demokracji widział w tym, że nie wyznaczyliśmy jej granic. Był przekonany, że przekazanie rządowi nieograniczonej władzy umożliwia mu podejmowanie decyzji, które mogą sprawić, że demokracja stanie się bliższa despotyzmowi niż ideałom LockeŐa i Monteskiusza. "Powierzyliśmy parlamentom władzę nieograniczoną, podciągając pod pojęcie prawa wszystko to, co parlament proklamuje. Legislatywa nie jest ciałem, które stanowi prawo, to prawo stało się wszystkim, co postanawia legislatywa" - napisał w książce "Wolność ekonomiczna i rząd reprezentatywny". Zachód, poświęcając część wolności obywateli w imię ich bezpieczeństwa, wpadł w pułapkę, przed którą Hayek ostrzegał.
Orwellowska wizja z "Roku 1984" w znacznej mierze już się zrealizowała. Zachodnie demokracje na razie wychodzą jednak z opresji obronną ręką. Część kontrowersyjnych zapisów Patriot Act została zniesiona. We wrześniu prezydent George W. Bush ogłosił, że USA zaczną się stosować do konwencji genewskiej i nie będą stosować najbardziej brutalnych metod przesłuchań więźniów podejrzanych o terroryzm. Stało się tak, mimo że wcześniej projekt ustawy zezwalającej na takie praktyki zatwierdziła niższa izba parlamentu. Prezydenta do zmian zmusili członkowie jego własnej partii. W Wielkiej Brytanii, która wśród państw europejskich najmocniej ucierpiała w wyniku terroryzmu, zamiast uchwalać kolejne restrykcyjne przepisy, podjęto debatę z imigrantami. Znamienne, że to również Londyn wystąpił z inicjatywą, by państwa Unii Europejskiej zastanowiły się, gdzie leży granica wolności obywatela, której nie wolno przekroczyć.
Zawsze jest szansa, że najsilniejszego nawet Wielkiego Brata uda się jakoś przepędzić. Zdeptanie wolności może jednak spowodować zniszczenia, których nie da się cofnąć tak łatwo, jak wyłącza się systemy inwigilacji. "Inwigilacja wzmaga podejrzliwość. Pracodawca, który instaluje programy monitorujące liczbę uderzeń w klawiaturę [w celu sprawdzenia wydajności pracy] czy GPS w samochodach służbowych, daje jasno do zrozumienia, że nie ufa pracownikom" - napisali autorzy raportu Privacy International i przestrzegają: "Gdy rodzice zaczynają używać kamer internetowych albo urządzeń GPS, by sprawdzić, co robią ich nastoletnie dzieci, mówią im w ten sposób, że nie mają do nich zaufania. Kontrola może być oczywiście oznaką roztropności, ale jak daleko możemy się posunąć? Więzi społeczne są oparte na zaufaniu. Gdy dobrowolnie je burzymy, wkraczamy na drogę powolnego samobójstwa całego społeczeństwa".
Wszystko pod kontrolą
Kamery w sklepach, na ulicach i nad drzwiami domów. Karty kredytowe, karty otwierające drzwi i karty stałego klienta. Telefony komórkowe, Internet, satelity. I jeszcze paszporty biometryczne, bazy danych fiskusa i policji, rejestry medyczne. To narzędzia, których można używać do gromadzenia informacji o każdym, w dowolnym momencie, gdziekolwiek się znajduje. Zbieranie danych w majestacie prawa stało się już oddzielnym przemysłem. W czerwcu "New Scientist" podał, że Agencja Bezpieczeństwa Narodowego USA (NSA) finansuje prace nad programem, który będzie gromadził dane przesyłane w formularzach przez Amerykanów za pośrednictwem Internetu do organizacji społecznych. Znajdują się tam m.in. numery kont bankowych i informacje o stanie zdrowia. Wcześniej dziennik "USA Today" ujawnił, że NSA tworzy "największą bazę danych na świecie". Gazeta podała, że agencja kataloguje wszystkie połączenia telefoniczne w USA. Biały Dom oficjalnie nie zaprzeczył tym informacjom i powtarza, że wszystkie działania są zgodne z prawem i służą walce z terroryzmem.
- Stróże prawa nie są jednak jedynymi, którzy podglądają, podsłuchują i zbierają dane o nas. Problem tkwi w tym, że nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele organizacji i instytucji gromadzi takie informacje - uważa Richard Thomas, brytyjski komisarz ds. ochrony danychi prywatności. W Londyniez systemu Oyster Card korzysta 5 mln pasażerów komunikacji miejskiej. System umożliwia nie tylko śledzenie trasy podróży każdego użytkownika karty, ale też określenie, gdzie właściciel karty w danej chwili się znajduje. Program Connecting for Health, który ruszył niedawno w Wielkiej Brytanii, jest największym w Europie projektem gromadzenia danych o stanie zdrowia obywateli. Customer Relationship Management dzięki zgromadzonym danym o klientach i ich upodobaniach pomaga firmom m.in. w profilowaniu kampanii reklamowych.
Strach i poprawność
Systemy zbierania danych o obywatelach działały od lat, ale nigdy wcześniej nie używano ich tak często ani tak jawnie jak dziś. Zagrożenie terroryzmem spowodowało, że wartości takie jak wolność czy związane z nią prawo do prywatności coraz częściej są składane na ołtarzu ofiarnym wspólnego bezpieczeństwa. Symbolem zmian może być uchwalony w USA wkrótce 11 września 2001 r. Patriot Act, który na niespotykaną wcześniej skalę oficjalnie rozszerzył uprawnienia służb specjalnych. Rządy wielu państw europejskich zareagowały podobnie. Nawet Bundestag, wyczulony na wszelkie praktyki choćby kojarzące się z metodami totalitarnymi, zezwolił na stosowanie wobec podejrzanych urządzenia IMSI-Catcher, które identyfikuje telefony komórkowe oraz umożliwia nagrywanie rozmów.
"Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta" - napisał Orwell. Pięć lat temu większość zachodnich społeczeństw wybrała najprostszą drogę - przemilczenie wyniku dodawania. W imię pogodzenia poprawności politycznej i własnego bezpieczeństwa, by chronić wolność, Europa zamknęła się w klatce.
Wielki Brat i reszta
Pierwszy raz w historii na Zachodzie stworzono mechanizmy gromadzenia informacji o obywatelach, które umożliwiają powstanie systemu totalitarnego w idealnej formie. Co więcej, społeczeństwa zachodnie zgadzają się na to. Ponad połowa Włochów popiera ustawę antyterrorystyczną, która dała policji niemal nieograniczony dostęp do danych o rozmowach telefonicznych i możliwość przesłuchiwania podejrzanych o terroryzm bez udziału adwokata. We Francji podczas kampanii wyborczej socjalistka Ségolène Royal i lider konserwatystów Nicolas Sarkozy prześcigają się w licytacji na "twarde metody" zwalczania przestępczości. Francuski parlament już rok temu przyjął ustawę projektu SarkozyŐego, która zezwala policji na przeszukiwanie prywatnych mieszkań bez nakazu sądu, podsłuchiwanie rozmów, czytanie e-maili. Na dworcach, lotniskach, przystankach autobusowych i stacjach metra mają się pojawić tysiące kamer.
Wielki Brat potrzebuje już tylko jednego: miejsca, w którym pozbiera dane z różnych instytucji. I nawet nie będzie się musiał głowić, gdzie rozstawiać wielkie ekrany. O tym, jak blisko w dzisiejszym świecie do rytuału Dwóch Minut Nienawiści z "Roku 1984", można się było przekonać tuż po atakach 11 września 2001 r., gdy cały świat oglądał relacje na żywo z desperackich prób ratowania ofiar z wież WTC, które przeplatano informacjami o głównym architekcie zamachów.
Na szczęście na razie nie ma nawet kandydata na Wielkiego Brata. Nie ma też działającej w jego imieniu partii, której celem nadrzędnym jest władza, a sposobem, by ją zdobyć - "rozrywanie umysłów na strzępy i składanie ich ponownie według obranego przez siebie modelu", jak nauczał Orwellowski OŐBrien. Czy chętny się znajdzie? Gdy nabita strzelba wisi na ścianie, to choć wszyscy domownicy wiedzą, że ma służyć ich obronie, zawsze istnieje ryzyko, iż sięgnie po nią intruz.
Zamiast Wielkiego Brata obserwują nas jednak dziesiątki jego mniejszych krewnych. Dwa lata temu wybuchł skandal, gdy okazało się, że listy docierające do darmowych skrzynek pocztowych na portalu Google mają być skanowane, by dopasować reklamy do ich treści. Google miał też problemy, gdy okazało się, że skrzynki mogą infekować komputery programami szpiegującymi, które strony odwiedza internauta. Innymi potężnymi, choć wciąż jeszcze małymi Wielkimi Braćmi, są koncerny, które blokują podawanie niekorzystnych informacji na swój temat, grożąc mediom wstrzymaniem reklam. Są nimi też banki, które bez ograniczeń zbierają dane m.in. o terminowości płacenia rachunków czy stanie zdrowia klientów, by później niemal bez ograniczeń wymieniać się tą wiedzą. Odmowa udzielenia takich informcji o sobie jest równoznaczna z nieprzyznaniem kredytu, zablokowaniem kart kredytowych etc. Podobną siłą, choć nikt konkretny za nią nie stoi, są wskaźniki oglądalności, które sprawiają, że większość stacji telewizyjnych czy radiowych upodabnia się do siebie, serwując taką samą komercyjną sieczkę. "Normalność nie jest kwestią statystyki" - moralizował Orwell. W naszym świecie normalność, statystyka i pieniądze zaczęły żyć w symbiozie.
Granice demokracji
Starożytni Grecy wyróżniali nomos - prawa naturalne, które miały charakter ponadczasowy, były uniwersalne. Dzięki nim powstawał spontaniczny porządek i ład społeczny, który najlepiej chronił wolność obywatela. Drugi rodzaj praw, thesis, o ile nie naruszał nomos, uchwalano w zależności od potrzeb i za pomocą procedur demokratycznych. Friedrich August von Hayek, laureat Nagrody Nobla z ekonomii i założyciel Mont Pelerin Society, uważał, że nomos, istniejące ponad demokracją i niedostępne dla niej, są gwarantem skuteczności i trwałości rządów prawa. Największe zagrożenie dla demokracji widział w tym, że nie wyznaczyliśmy jej granic. Był przekonany, że przekazanie rządowi nieograniczonej władzy umożliwia mu podejmowanie decyzji, które mogą sprawić, że demokracja stanie się bliższa despotyzmowi niż ideałom LockeŐa i Monteskiusza. "Powierzyliśmy parlamentom władzę nieograniczoną, podciągając pod pojęcie prawa wszystko to, co parlament proklamuje. Legislatywa nie jest ciałem, które stanowi prawo, to prawo stało się wszystkim, co postanawia legislatywa" - napisał w książce "Wolność ekonomiczna i rząd reprezentatywny". Zachód, poświęcając część wolności obywateli w imię ich bezpieczeństwa, wpadł w pułapkę, przed którą Hayek ostrzegał.
Orwellowska wizja z "Roku 1984" w znacznej mierze już się zrealizowała. Zachodnie demokracje na razie wychodzą jednak z opresji obronną ręką. Część kontrowersyjnych zapisów Patriot Act została zniesiona. We wrześniu prezydent George W. Bush ogłosił, że USA zaczną się stosować do konwencji genewskiej i nie będą stosować najbardziej brutalnych metod przesłuchań więźniów podejrzanych o terroryzm. Stało się tak, mimo że wcześniej projekt ustawy zezwalającej na takie praktyki zatwierdziła niższa izba parlamentu. Prezydenta do zmian zmusili członkowie jego własnej partii. W Wielkiej Brytanii, która wśród państw europejskich najmocniej ucierpiała w wyniku terroryzmu, zamiast uchwalać kolejne restrykcyjne przepisy, podjęto debatę z imigrantami. Znamienne, że to również Londyn wystąpił z inicjatywą, by państwa Unii Europejskiej zastanowiły się, gdzie leży granica wolności obywatela, której nie wolno przekroczyć.
Zawsze jest szansa, że najsilniejszego nawet Wielkiego Brata uda się jakoś przepędzić. Zdeptanie wolności może jednak spowodować zniszczenia, których nie da się cofnąć tak łatwo, jak wyłącza się systemy inwigilacji. "Inwigilacja wzmaga podejrzliwość. Pracodawca, który instaluje programy monitorujące liczbę uderzeń w klawiaturę [w celu sprawdzenia wydajności pracy] czy GPS w samochodach służbowych, daje jasno do zrozumienia, że nie ufa pracownikom" - napisali autorzy raportu Privacy International i przestrzegają: "Gdy rodzice zaczynają używać kamer internetowych albo urządzeń GPS, by sprawdzić, co robią ich nastoletnie dzieci, mówią im w ten sposób, że nie mają do nich zaufania. Kontrola może być oczywiście oznaką roztropności, ale jak daleko możemy się posunąć? Więzi społeczne są oparte na zaufaniu. Gdy dobrowolnie je burzymy, wkraczamy na drogę powolnego samobójstwa całego społeczeństwa".
WPROST EXTRA |
---|
Na ołtarzu bezpieczeństwa Większość systemów służących do podsłuchiwania, podglądania i zbierania danych o obywatelach działała od wielu lat, ale nigdy wcześniej nie używano ich na taką skalę ani w sposób aż tak jawny. Zagrożenie terroryzmem spowodowało, że dotychczas wartości takie jak wolność czy związane z nią prawo do prywatności coraz częściej składane są na ołtarzu ofiarnym wspólnego bezpieczeństwa. Symbolem zmian może być uchwalony przez Kongres USA wkrótce po zamachach 11 września 2001 r. Patriot Act. Nie tylko na niespotykaną dotąd skalę oficjalnie rozszerzył on uprawnienia służb specjalnych, ale również zezwolił na rzecz wcześniej nie do zaakceptowania przez Amerykanów - zatrzymywanie na czas nieokreślony bez zgody sądu osób uznanych za zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Rządy wielu państw europejskich zareagowały podobnie, ułatwiając specsłużbom inwigilację własnych obywateli. To wywołało reakcję łańcuchową, bo imigranci muzułmańscy uznali, że to w nich wymierzone są nowe przepisy. Naturalną reakcją była złość wynikająca z bezsilności, ale przede wszystkim motywowana strachem chęć odcięcia się od wrogo nastawionych rządów i społeczeństw, które reprezentowały. Gdy polano to jeszcze sosem ksenofobii i kolejnych obostrzeń, jak bańka mydlana prysł mit o zintegrowaniu mniejszości religijnych, ale także o europejskiej tolerancji. Franz Kafka napisał: "Świat jest zły i jeszcze mu się to ułatwia". Pięć lat po zamachach 11 września pewne jest, że Zachód nie wyszedł zwycięsko z tej próby, a za jeden z największych sukcesów terrorystów można uznać to, że skutecznie rozdarli Stary Kontynent. "Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa to cztery. Z niego wynika reszta" - napisał Orwell. Pięć lat temu większość społeczeństw zachodnich wybrała najprostszą drogę - przemilczenie wyniku dodawania. W imię pogodzenia poprawności politycznej i własnego bezpieczeństwa, by chronić wolność, Europa zamknęła ją w klatce. To najcenniejsze z dotychczasowych zwycięstw terrorystów. Stary Kontynent, by nie przegrać z nimi z kretesem, musi wiedzieć, czego chce i jakie wartości reprezentuje. Tymczasem Europejczycy od dawna cierpią na przewlekły kryzys tożsamości. Najpoważniejszym problemem jest jednak schizofrenia relatywizmu moralnego. To ona doprowadziła do absurdalnej sytuacji, w której islamofaszyści mają prawo mówić, że chcą podbić państwa europejskie, natomiast knebluje się tych, którzy mówią, że muzułmanie tak mówią. Ta sama choroba sprawiła, że zezwoliliśmy na zdejmowanie krzyży w szkołach, bo to obraża uczucia religijne muzułmanów, a jednocześnie - chcąc być poprawnymi politycznie - podnosiliśmy raban, że w tych samych szkołach muzułmankom zakazuje się noszenia chust. Kilka miesięcy temu, gdy cały świat islamu zgodnie skrytykował gazety europejskie za opublikowanie karykatur proroka Mahometa, a rządy zachodnie wiły się w przeprosinach, poległa wolność słowa. Dziś niemal bez sprzeciwu Europejczycy akceptują odbieranie im kawałek po kawałku, w imię bezpieczeństwa, ich prywatności. Co będzie następne? Dziennik "Tagesspiegel" napisał, że "co najmniej tak samo trudna, jak dialog z muzułmanami, jest rozmowa we własnym kręgu". Bez tej rozmowy, bez przypomnienia sobie kim jesteśmy i jakie reprezentujemy wartości, muzułmanie nie mają z nami o czym rozmawiać. Nie znając tych odpowiedzi, dla świętego spokoju Europejczycy powinni od razu, bez zbędnego przelewu krwi swoje wartości pogrzebać, dać się zislamizować, a kontynent nazwać Eurabią. |
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.