Ukraina rozdarta między prorosyjską strategią premiera Janukowycza a proeuropejskimi obietnicami prezydenta Juszczenki
Nie tak dawno minęło sto dni rządu Wiktora Janukowycza na Ukrainie. Akurat wizytę w stolicy tego kraju złożył polski premier i ogłosił nowe otwarcie w relacjach między Warszawą a Kijowem: "Charakter stosunków między naszymi krajami, niezależnie od różnego rodzaju przemian i sytuacji w obu krajach, jest trwały". Janukowycz zadeklarował, że "stosunki między Ukrainą a Polską zawsze były i pozostaną stosunkami strategicznymi". Obu stronom nietrudno jednak było dostrzec, że Ukraina pozostaje rozdarta między prorosyjską strategią szefa rządu a proeuropejskimi obietnicami prezydenta. "Choć wiemy, że doszło do pewnych komplikacji, optymizm prezydenta i świadomość, co trzeba uczynić, by ten kierunek został utrzymany, jest rzeczą bardzo ważną"- ostrożnie zauważył polski premier.
Bliżej Wschodu
Wiktor Janukowycz już zapisał własną kartę w najnowszej historii Ukrainy i nic nie wskazuje na to, aby było to jego ostatnie słowo. Był gubernatorem przemysłowego Doniecka, potem premierem z namaszczenia Leonida Kuczmy, następnie kandydatem na prezydenta, który poniósł sromotną klęskę w starciu z siłami "pomarańczowej rewolucji" i został oskarżony o wyborcze manipulacje. Wreszcie jako lider Partii Regionów po marcowych, w pełni demokratycznych wyborach parlamentarnych znów stanął na czele rządu. Kulminacją walki o rząd i większość parlamentarną było podpisanie pod koniec lipca Uniwersału Jedności Narodowej, który miał zagwarantować ogólnonarodowe porozumienie, jasne reguły politycznej gry i stabilną większość w Radzie Najwyższej. Dokument, zgodnie z oczekiwaniami, pozostał jedynie świstkiem papieru. Janukowycz, jak niegdyś Kuczma, działa w myśl powiedzenia, że zwycięzcy mają zawsze rację, zwłaszcza wobec nierychliwej ukraińskiej sprawiedliwości. Ukraińskiego lidera nie dotknął polityczny ostracyzm, a jego wizyty na europejskich salonach, podobnie jak wizyta polskiego premiera w Kijowie, dowodzą, że nad moralnymi skrupułami górę wziął zdrowy polityczny rozsądek.
Uniwersał - podpisany przez wszystkie siły polityczne na Ukrainie - wykorzystał wyłącznie Janukowycz; przede wszystkim wynegocjował dla siebie stanowisko premiera. W tej roli ogłosił, że Ukraina nie jest gotowa do wstąpienia do NATO i powinna pozostać między Wschodem a Zachodem, z zastrzeżeniem, że bardziej opłacalną strategią negocjacyjną jest ta bliższa Wschodu. Meldunek o nieprzygotowaniu społeczeństwa do wejścia do NATO premier wygłosił w Brukseli nie na podstawie wyników referendum, które dopiero ma się odbyć i jest niewygodne dla sił proeuropejskich, ale na podstawie sondaży. Wystarczyły one premierowi do złożenia publicznych deklaracji o dość bolesnych dla Ukrainy konsekwencjach. Wreszcie Janukowycz praktycznie wyeliminował z rządu ministrów z nadania prezydenckiego - szef dyplomacji Borys Tarasiuk został oprotestowany jako euroentuzjastyczne "kukułcze jajo", minister obrony Anatolij Hrycenko nie miał innego wyjścia jak oświadczyć, że zakończył reformy w armii, a minister spraw wewnętrznych Jurij Łucenko został oskarżony o korupcję w swoim resorcie.
Janukowycz uprawia sprawdzoną przez Kuczmę politykę wielowektorowości, która w czasach poprzedniego prezydenta była skuteczna, póki nie oskarżono go o łamanie embarga w handlu bronią i nie zaczęto bojkotować w kontaktach międzynarodowych. W myśl tej polityki Rosja to partner zrozumiały i czytelny, Europa zaś przypomina negocjacyjnego mydłka, który dużo żąda, ale mało obiecuje. Wówczas też na szczycie NATO w Pradze prezydent Kwaśniewski miał wygłosić opinię, że jeszcze Europa będzie mu dziękować za trzymanie ręki na nieobliczalnym ukraińskim pulsie. Puls Kuczmy przeszedł do historii. Kwaśniewski i "pomarańczowa rewolucja" także.
Dwa państwa
Koalicja z Wiktorem Janukowyczem na czele przewrotnie nazwała siebie antykryzysową. "Stworzyliśmy warunki szerokiego porozumienia w sytuacji, gdy w granicach jednego państwa istniały w istocie dwie Ukrainy" - deklarowano w Kijowie. Po jednej stronie, bez oglądania się na programowe deklaracje, zjednoczyli się regionałowie, komuniści i socjaliści, po drugiej pozostał Blok Julii Tymoszenko, konsekwentnie głoszący pochwałę opozycji. Nasza Ukraina Juszczenki pozostała w rozkroku, niezdolna ani do przejęcia władzy, ani do przejścia do opozycji, co przypłaciła gigantycznym kryzysem we własnych szeregach. Stara nowa reprezentacja, którą usiłowano wyłonić na niedawnym, przerwanym przez prezydenta zjeździe partii, pokazuje, że kryzys nie został zażegnany i biznesowo-partyjna klika trzyma się dobrze. "Nasza Ukraina stała się przybudówką struktur władzy" - mówił Juszczenko. Ta partia przestała stanowić zaplecze polityczne prezydenta, a jej władze pogrążyły się w wewnętrznych rozgrywkach. Z tego powodu każda inicjatywa Jarosława Kaczyńskiego, szukającego politycznego partnera w słabej Naszej Ukrainie, musi spełznąć na niczym - takiego partnera nie ma i nic nie zapowiada, aby się pojawił.
Najmodniejszym terminem na Ukrainie stało się słowo "kontrasygnata", które jak w soczewce skupia konflikt między prezydentem bez partyjnego wsparcia a premierem z silnym zapleczem w postaci własnego ugrupowania i większości parlamentarnej. Kontrasygnaty ze strony gabinetu ministrów wymagają wydawane przez prezydenta rozporządzenia (ukazy), co daje premierowi okazję do pokazania prezydentowi, gdzie jego miejsce i jak można ograniczać jego pełnomocnictwa. W retoryce regionałów pobrzmiewają echa poprzedniej epoki: "Zdołaliśmy pokonać wroga wewnętrznego, który jest o wiele silniejszy i bardziej podstępny od wroga zewnętrznego". Antykryzysowa władza podwójnie podzieliła więc Ukrainę - na pomarańczową i niebieską oraz na prezydencką i tę spod znaku premiera. Rządzi przy tym bez programu naprawczego, czy to w dziedzinie gospodarczej, czy reintegracji społeczeństwa, nie mówiąc już o niemal otwartym wspieraniu interesów mniejszych i całkiem dużych regionalnych oligarchów.
Gazowa prawda
Dziś o ból głowy premiera Janukowycza przyprawiają jedynie negocjacje w sprawie gazu i ropy, obficie transportowanych do Polski i Europy przez ukraińskie terytorium. Co prawda i tutaj w podsumowaniu stu rządowych dni premier ogłosił zwycięstwo: "Mamy zagwarantowane dostawy 55 mld gazu do 2010 r. po najniższej w Europie cenie". Pozostaje jednak tajemnicą, dlaczego Janukowycz uznał za sukces zakończone 24 października negocjacje, skoro cena gazu wzrosła z 95 dolarów do 130 dolarów, a wyłącznym jego dostawcą pozostaje spółka RosUkrEnergo zarejestrowana w Szwajcarii i zarządzana przez osoby z rosyjskimi i ukraińskimi paszportami. Wbrew swoim twierdzeniom premier nie uzyskał też długoletnich gwarancji na stabilne dostawy gazu po wynegocjowanej cenie. Świadczą o tym choćby zapowiedzi ministra ds. paliw i energetyki Jurija Bojki, że Ukraina planuje na kwiecień 2007 r. rewizję podpisanych z Rosją umów gazowych. Wszystko wskazuje na to, że "gazowa prawda" kryje się gdzie indziej, a Gazprom nadal używa zasobów energetycznych jako politycznego straszaka. Można więc w tym miejscu zapytać, na ile realne są obietnice w sprawie rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk złożone polskiemu premierowi podczas jego wizyty w Kijowie. Podobne deklaracje Janukowycz składał już podczas swego poprzedniego premierostwa. Niewiele z nich wynikło.
Fot: M. Stelmach
Bliżej Wschodu
Wiktor Janukowycz już zapisał własną kartę w najnowszej historii Ukrainy i nic nie wskazuje na to, aby było to jego ostatnie słowo. Był gubernatorem przemysłowego Doniecka, potem premierem z namaszczenia Leonida Kuczmy, następnie kandydatem na prezydenta, który poniósł sromotną klęskę w starciu z siłami "pomarańczowej rewolucji" i został oskarżony o wyborcze manipulacje. Wreszcie jako lider Partii Regionów po marcowych, w pełni demokratycznych wyborach parlamentarnych znów stanął na czele rządu. Kulminacją walki o rząd i większość parlamentarną było podpisanie pod koniec lipca Uniwersału Jedności Narodowej, który miał zagwarantować ogólnonarodowe porozumienie, jasne reguły politycznej gry i stabilną większość w Radzie Najwyższej. Dokument, zgodnie z oczekiwaniami, pozostał jedynie świstkiem papieru. Janukowycz, jak niegdyś Kuczma, działa w myśl powiedzenia, że zwycięzcy mają zawsze rację, zwłaszcza wobec nierychliwej ukraińskiej sprawiedliwości. Ukraińskiego lidera nie dotknął polityczny ostracyzm, a jego wizyty na europejskich salonach, podobnie jak wizyta polskiego premiera w Kijowie, dowodzą, że nad moralnymi skrupułami górę wziął zdrowy polityczny rozsądek.
Uniwersał - podpisany przez wszystkie siły polityczne na Ukrainie - wykorzystał wyłącznie Janukowycz; przede wszystkim wynegocjował dla siebie stanowisko premiera. W tej roli ogłosił, że Ukraina nie jest gotowa do wstąpienia do NATO i powinna pozostać między Wschodem a Zachodem, z zastrzeżeniem, że bardziej opłacalną strategią negocjacyjną jest ta bliższa Wschodu. Meldunek o nieprzygotowaniu społeczeństwa do wejścia do NATO premier wygłosił w Brukseli nie na podstawie wyników referendum, które dopiero ma się odbyć i jest niewygodne dla sił proeuropejskich, ale na podstawie sondaży. Wystarczyły one premierowi do złożenia publicznych deklaracji o dość bolesnych dla Ukrainy konsekwencjach. Wreszcie Janukowycz praktycznie wyeliminował z rządu ministrów z nadania prezydenckiego - szef dyplomacji Borys Tarasiuk został oprotestowany jako euroentuzjastyczne "kukułcze jajo", minister obrony Anatolij Hrycenko nie miał innego wyjścia jak oświadczyć, że zakończył reformy w armii, a minister spraw wewnętrznych Jurij Łucenko został oskarżony o korupcję w swoim resorcie.
Janukowycz uprawia sprawdzoną przez Kuczmę politykę wielowektorowości, która w czasach poprzedniego prezydenta była skuteczna, póki nie oskarżono go o łamanie embarga w handlu bronią i nie zaczęto bojkotować w kontaktach międzynarodowych. W myśl tej polityki Rosja to partner zrozumiały i czytelny, Europa zaś przypomina negocjacyjnego mydłka, który dużo żąda, ale mało obiecuje. Wówczas też na szczycie NATO w Pradze prezydent Kwaśniewski miał wygłosić opinię, że jeszcze Europa będzie mu dziękować za trzymanie ręki na nieobliczalnym ukraińskim pulsie. Puls Kuczmy przeszedł do historii. Kwaśniewski i "pomarańczowa rewolucja" także.
Dwa państwa
Koalicja z Wiktorem Janukowyczem na czele przewrotnie nazwała siebie antykryzysową. "Stworzyliśmy warunki szerokiego porozumienia w sytuacji, gdy w granicach jednego państwa istniały w istocie dwie Ukrainy" - deklarowano w Kijowie. Po jednej stronie, bez oglądania się na programowe deklaracje, zjednoczyli się regionałowie, komuniści i socjaliści, po drugiej pozostał Blok Julii Tymoszenko, konsekwentnie głoszący pochwałę opozycji. Nasza Ukraina Juszczenki pozostała w rozkroku, niezdolna ani do przejęcia władzy, ani do przejścia do opozycji, co przypłaciła gigantycznym kryzysem we własnych szeregach. Stara nowa reprezentacja, którą usiłowano wyłonić na niedawnym, przerwanym przez prezydenta zjeździe partii, pokazuje, że kryzys nie został zażegnany i biznesowo-partyjna klika trzyma się dobrze. "Nasza Ukraina stała się przybudówką struktur władzy" - mówił Juszczenko. Ta partia przestała stanowić zaplecze polityczne prezydenta, a jej władze pogrążyły się w wewnętrznych rozgrywkach. Z tego powodu każda inicjatywa Jarosława Kaczyńskiego, szukającego politycznego partnera w słabej Naszej Ukrainie, musi spełznąć na niczym - takiego partnera nie ma i nic nie zapowiada, aby się pojawił.
Najmodniejszym terminem na Ukrainie stało się słowo "kontrasygnata", które jak w soczewce skupia konflikt między prezydentem bez partyjnego wsparcia a premierem z silnym zapleczem w postaci własnego ugrupowania i większości parlamentarnej. Kontrasygnaty ze strony gabinetu ministrów wymagają wydawane przez prezydenta rozporządzenia (ukazy), co daje premierowi okazję do pokazania prezydentowi, gdzie jego miejsce i jak można ograniczać jego pełnomocnictwa. W retoryce regionałów pobrzmiewają echa poprzedniej epoki: "Zdołaliśmy pokonać wroga wewnętrznego, który jest o wiele silniejszy i bardziej podstępny od wroga zewnętrznego". Antykryzysowa władza podwójnie podzieliła więc Ukrainę - na pomarańczową i niebieską oraz na prezydencką i tę spod znaku premiera. Rządzi przy tym bez programu naprawczego, czy to w dziedzinie gospodarczej, czy reintegracji społeczeństwa, nie mówiąc już o niemal otwartym wspieraniu interesów mniejszych i całkiem dużych regionalnych oligarchów.
Gazowa prawda
Dziś o ból głowy premiera Janukowycza przyprawiają jedynie negocjacje w sprawie gazu i ropy, obficie transportowanych do Polski i Europy przez ukraińskie terytorium. Co prawda i tutaj w podsumowaniu stu rządowych dni premier ogłosił zwycięstwo: "Mamy zagwarantowane dostawy 55 mld gazu do 2010 r. po najniższej w Europie cenie". Pozostaje jednak tajemnicą, dlaczego Janukowycz uznał za sukces zakończone 24 października negocjacje, skoro cena gazu wzrosła z 95 dolarów do 130 dolarów, a wyłącznym jego dostawcą pozostaje spółka RosUkrEnergo zarejestrowana w Szwajcarii i zarządzana przez osoby z rosyjskimi i ukraińskimi paszportami. Wbrew swoim twierdzeniom premier nie uzyskał też długoletnich gwarancji na stabilne dostawy gazu po wynegocjowanej cenie. Świadczą o tym choćby zapowiedzi ministra ds. paliw i energetyki Jurija Bojki, że Ukraina planuje na kwiecień 2007 r. rewizję podpisanych z Rosją umów gazowych. Wszystko wskazuje na to, że "gazowa prawda" kryje się gdzie indziej, a Gazprom nadal używa zasobów energetycznych jako politycznego straszaka. Można więc w tym miejscu zapytać, na ile realne są obietnice w sprawie rurociągu Odessa - Brody - Gdańsk złożone polskiemu premierowi podczas jego wizyty w Kijowie. Podobne deklaracje Janukowycz składał już podczas swego poprzedniego premierostwa. Niewiele z nich wynikło.
Fot: M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 47/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.