Zbigniew Sulewski z Centrum im. Adama Smitha. – U nas też było wysokie bezrobocie, a różnice w płacach były gigantyczne. Dzisiaj już tego nie pamiętamy, ale jeżeli komuś udało się wówczas dostać do Stanów, to cała jego rodzina w Polsce żyła na niezwykle wysokim poziomie. Oczywiście z dolarów, które wysyłał – tłumaczy.
I bardzo podobnie jest z Ukraińcami w Polsce. Ludmila Sokol z miasta Chersoń opowiada, że dzięki pracy w polskich zakładach drobiarskich jest w stanie zapewnić utrzymanie na porządnym poziomie dla swojej matki, babci i córki, które zostawiła za wschodnią granicą. – Ja jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję – zapewnia 27-latka. – Na
Ukrainie byłam recepcjonistką w hotelach, stałam na bazarach, roznosiłam ulotki, piekłam chleby w piekarni. Były takie zawody, że za 12 godzin dziennie dostawałam 800 hrywien (1 hrywna to ok. 14 gr). A wynajęcie mieszkania to koszt 1000 hrywien! Jak opowiada, kupienie mieszkania ze zwykłej pensji na Ukrainie jest niemożliwe. W jej rodzinnym mieście małe mieszkanie to koszt 30 tys. dolarów. A ona miesięcznie dostawała do ręki 40 dolarów. W identycznym tonie wypowiada się także Anatolij Gubariew z Kijowa. – Stolica to oczywiście większe zarobki niż na prowincji, ale też wydatki dużo wyższe. Hrywna nie jest stabilną walutą, inflacja spowodowała, że z i tak niewielkich pensji stały się one wręcz śmieszne. U nas każdy, nieważne, czy jest budowlańcem, czy lekarzem, marzy, żeby wyjechać do pracy do UE. A wiadomo, że najłatwiej jest do Polski – mówi Gubariew.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.