Gdyby wierzyć parlamentarnym uchwałom i gniewnym wystąpieniom bardziej lub też częściej mniej ważnych polityków w Polsce i na Ukrainie, XX-wieczne dzieje obu narodów to pasmo wzajemnych rzezi, które na zawsze zatruły stosunki między Polakami i Ukraińcami. Gdyby tak było, setki tysięcy Ukraińców nie miałoby szans na zarabianie w Polsce, a nasz kraj nie byłby uważany po tamtej stronie granicy za jednego z największych sojuszników wolnej Ukrainy. Są tacy, którzy widzą w tym zasługę Aleksandra Kwaśniewskiego, próbującego z komsomolskim zapałem pojednać uczestników pomarańczowej rewolucji. Inni powiedzą, że całą robotę odwalił Lech Kaczyński, reaktywując ideę jagiellońskiej federacji narodów Europy Środkowej zjednoczonych przeciwko rosyjskiemu zagrożeniu i wciągając do niej bohatera pomarańczowej rewolucji Wiktora Juszczenkę. Jednak tak naprawdę dzieje polsko-ukraińskiej sztamy (słowo to, oznaczające porozumienie, pochodzi z gwary kresowej) sięgają ponurych czasów bolszewickiej rewolucji w Rosji, gdy polscy i ukraińscy patrioci Józef Piłsudski i Symon Petlura postanowili wspólnie stawić czoła czerwonym. Nie było w tym jakiejś wielkiej miłości. Po prostu obaj wiedzieli, że swoje niepodległe państwa mogą zbudować tylko na gruzach imperium rosyjskiego, które – jak się wyraził Piłsudski – „trzeba pruć po szwach narodowych”. Oznaczało to gotowość do wsparcia każdej podbitej przez imperium nacji w nadziei na jego osłabienie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.