Każdy dyrektor festiwalu jest dumny, gdy po czerwonym dywanie chodzą ludzie, którzy są nie tylko gwiazdami, ale też świadomymi i odpowiedzialnymi artystami – mówi Dieter Kosslick, szef Berlinale, jednego z najważniejszych festiwali filmowych na świecie. Świat kina żyje dzisiaj przemianami zachodzącymi w Ameryce i Europie. Ceremonie rozdania nagród stają się tubą dla zaangażowanych apeli, a konferencje prasowe okazją do manifestacji. Tak było również w Berlinie. Pokaz dokumentu „Proces: Rosja vs Ołeh Sencow” zamienił się w gest solidarności z przetrzymywanym w syberyjskim więzieniu ukraińskim reżyserem. Richard Gere dostał burzę braw, gdy przypominał, że musimy świadomie budować świat. Aki Kaurismäki, pytany o islamizację Europy, rzucił z ironią: – Islandyzacja? To, że im nieźle poszło na Euro, nie znaczy, że podbiją całą Europę. Jednak choć deklaracje na konferencjach prasowych brzmiały nierzadko sloganowo, na ekranach artyści uważnie przyglądali się światu i dostrzegali jego niuanse. Zamiast filmów „na temat” zaproponowali rozmowę o źródłach bieżącej sytuacji. – Żyjemy w czasach nieustających breaking news. Dziennie 15-20 wiadomości nazywa się pilnymi. Ale tracimy szerszy obraz. Dlatego potrzebujemy sztuki – powiedział mi Raoul Peck, twórca, który na festiwalu pokazał dwa filmy: nominowany do Oscara dokument „I Am Not Your Negro” i fabułę „Młody Marks”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.