W liberalnej Holandii panuje przekonanie, że skoro od prawej do lewej strony wszystkie partie polityczne establishmentu zadeklarowały, że nie będą tworzyć z Geertem Wildersem koalicji, to nie przejmie on władzy w kraju. Nie ma to jednak większego znaczenia, bo lider Partii Wolności (Partij voor de Vrijheid, w skrócie PVV) od dekady i tak jest najważniejszym politykiem w Holandii. To on nadaje ton debacie publicznej, przyciąga uwagę mediów i wymusza na konkurencji przejmowanie wielu elementów własnego programu, w złudnej nadziei odebrania mu choćby części elektoratu. Wilders obiecuje m.in. zatrzymanie imigracji z krajów islamskich, zamknięcie granic, wyjście Holandii z Unii Europejskiej, i – jak wskazują sondaże – ma tym razem poważne szanse, żeby wygrać wybory parlamentarne. Nikt w Holandii nie wywołuje tak skrajnych emocji jak on.
Polityk roku
– Holendrzy dzielą się na takich, którzy mnie uwielbiają i na tych, którzy mnie nienawidzą, nikt nie jest obojętny – mówi 53-letni Wilders, który doświadcza na co dzień konsekwencji tych rozhuśtanych emocji. Od ponad 10 lat mieszka w pilnie strzeżonym domu z pancernymi oknami i „panic room” w środku. Do parlamentu jeździ opancerzonym policyjnym wozem i nigdy nie wychodzi na ulice bez obstawy. Ma żonę Krisztinę, która pochodzi z Węgier, ale widuje się z nią tylko raz w tygodniu, podobno właśnie z powodów bezpieczeństwa. Bardzo rzadko urządza też wiece wyborcze, a jeśli już, to policji i ochroniarzy jest tam więcej niż uczestników. Skąd ta ostrożność, łatwo się domyślić. Na jednym z ostatnich spotkań z wyborcami wzywał do oczyszczenia Holandii z „marokańskich szumowin”, w pełni świadom tego, że nie ma w świecie islamskiej organizacji terrorystycznej, która nie wyznaczyłaby nagrody za jego głowę. Państwo przydzieliło mu stałą ochronę w 2004 r. – po tym, jak jego przyjaciel, znany holenderski filmowiec Theo van Gogh został zamordowany przez marokańskiego imigranta za to, że nakręcił film, w którym krytykował stosunek muzułmanów do kobiet. Wilders idzie znacznie dalej, nazywając Koran islamską wersją „Mein Kampf”, a samą religię muzułmańską formą totalitaryzmu, prowadzącą do religijnej dyktatury. W jego wizji świata imigranci to uliczni terroryści, meczety to bastiony dżihadu, siejące nienawiść, a azylanci to bomby testosteronowe, mające zmienić demografię Europy. Holenderskie sądy skazywały go już za podżeganie do nienawiści na tle rasowym, ale to tylko przysparzało mu popularności. Nawet niechętne mu liberalne media od kilku lat regularnie wybierają go politykiem roku.
Ostatnia nadzieja gejów
Holendrzy mają dobrą opiekę zdrowotną i niezłe emerytury. Gospodarka też ma się nie najgorzej, bo reformy obecnego rządu zrobiły swoje i bank centralny przewiduje na ten rok ponad dwuprocentowy wzrost gospodarczy. Wyborców obchodzi więc przede wszystkim kwestia imigracji i członkostwa w Unii, dlatego obecnej pozycji Wildersa nie zagrażają obyczajowe skandale w szeregach jego własnej partii. Jeden z byłych już parlamentarzystów PVV, Eric Lucassen, ma na koncie oskarżenia o uprawianie seksu z młodymi żołnierzami jednostki, którą dowodził jako oficer. Z kolei jeden z rzeczników Wildersa, Michael Heemels, został w zeszłym roku oskarżony o kradzież 175 tys. euro z partyjnej kasy. Każdy inny lider takiej menażerii już dawno stoczyłby się w polityczny niebyt, ale nie Wilders. PVV ma dziesiątki ludzi w parlamencie i tysiące sympatyków w całej Holandii, ale jedynym jej członkiem, zgodnie ze statutem, jest sam lider. To on jest gwarantem czystości głoszonych idei. Nawet nienawidzący Wildersa za rasistowskie filipiki lewicowcy, którzy straszą nim swoje dzieci, przyznają, że jest bardzo niejednoznaczną postacią. Od zawsze odcina się od prawicowych populistów, uważając ich za prymitywnych faszystów. Czuje się jednocześnie zdeklarowanym liberałem i obrońcą prawa do swobody wypowiedzi, którego nie odmawia swoim zażartym krytykom z prawej i lewej strony, a nawet islamistom.
Określenia typu „kapitan perhydrol”, nawiązujące do jego tlenionych włosów, zupełnie go nie obrażają. Sam też ze swobody wypowiedzi korzysta, nie przebierając zresztą w słowach. Jednak jego antyimigranckie wystąpienia mają być właśnie manifestem przywiązania do zachodniego liberalizmu, który poza wolnością słowa ma gwarantować społeczeństwu także swobodę wyznania i wyboru orientacji seksualnej. Wilders przekonuje więc mniejszości seksualne, że jest dla nich ratunkiem przed zagładą, jaką chcą im zgotować muzułmańscy fanatycy. Prezentowana przez Geerta Wildersa mieszanka skierowanej przeciwko muzułmanom niechęci i wiary w wolnościowe idee Zachodu tylko z pozoru jest zaskakująca. Lider PVV jest bowiem bezpośrednim spadkobiercą politycznym Pima Fortuyna, nawróconego na katolicyzm holenderskiego geja, który jako pierwszy polityk w Holandii zaczął otwarcie mówić o konieczności ograniczenia imigracji z krajów muzułmańskich. Za złamanie tego tabu Fortuyn zapłacił najwyższą cenę. W 2002 r. radykalny obrońca praw zwierząt strzelił mu w plecy. Wilders był w tym czasie młodym politykiem partii liberalnej VDD, z którą się rozstał, gdy liberałowie opowiedzieli się za przyjęciem Turcji do Unii. W 2004 r. postanowił założyć własną partię, której celem było zagospodarowanie schedy po Pimie Fortuynie.
Rekin wśród drobnicy
Pierwsze hasło PVV brzmiało: „Mniej podatków, mniej przestępczości, mniej multigówna”. To ostatnie było manifestacją sprzeciwu wobec liberalnej polityki imigracyjnej Holandii. Hasło wymyślił Martin Bosma, dziś główny ideolog partii Wildersa, który przyłączył się do niego jeszcze w 2004 r., pisząc mu przemówienia, prowadząc stronę internetową i parząc kawę. On też był twórcą koncepcji wirtualnej partii, której lider jest jednocześnie jej jedynym członkiem. Pozwala to Wildersowi wycinać każdego, komu przestanie ufać, bez konieczności wikłania się w gry frakcji i dyskusje biur politycznych. Każdy parlamentarzysta PVV może się po prostu szybko stać posłem niezrzeszonym. Przed wyborami większość sondaży daje listom Wildersa zwycięstwo (z wyjątkiem badania z ubiegłego tygodnia przeprowadzonego przez sondażownię Peilingwijzer, w którym PVV spadło na drugie miejsce) nad rządzącą obecnie Partią Ludową na rzecz Wolności i Demokracji (w skrócie VVD), której członkiem był także w latach 90. Wilders, ale to za mało, żeby samodzielnie rządzić. PVV może w tej chwili liczyć najwyżej na 29. z 76 miejsc w 150-osobowej niższej izbie parlamentu (Tweede Kamer) potrzebnych do objęcia władzy, a nikt nie chce z nią wejść w koalicję.
Przyszłość władzy w Hadze rozstrzygnie więc polityczna drobnica. W planowanych na 15 marca wyborach w Holandii weźmie udział 28 partii, z czego aż 17 ma szanse powalczyć o mandaty. Niewątpliwą zasługą Wildersa, uwodzącego swoją antyimigrancką retoryką klasę pracującą, jest zredukowanie wyborców tradycyjnej lewicy z 50 do 30 proc. i rozbicie jej na kilka mniejszych ugrupowań. Na prawicy roi się z kolei od kanapowych ugrupowań, założonych przez działaczy PVV, którzy wypadli z łask Wildersa. Są też eurosceptycy i kuriozalny twór pod nazwą Partia Niegłosujących, uważający się za reprezentację 25 proc. Holendrów, którzy z powodu niechęci do politycznego establishmentu nigdy nie głosują. Ich program wyborczy sprowadza się do obietnicy, że jeśli dostaną się do parlamentu, nie wezmą udziału w żadnym głosowaniu.
Cień marilyn monroe
W tym galimatiasie gwiazda Wildersa świeci szczególnie mocno. Media, które kiedyś go ignorowały, teraz zabiegają o jego względy, zdając sobie sprawę, że kontrowersyjne wypowiedzi napędzają im widzów i czytelników. Role się odwróciły. To Wilders programowo ignoruje dziennikarzy i – podobnie jak Donald Trump – opiera swój przekaz na Twitterze, gdzie śledzi go 730 tys. ludzi.
Za radą Martina Bosmy Wilders poparł też Trumpa w walce o nominację prezydencką partii republikańskiej w czasie, gdy większość ludzi na świecie i w USA uważała miliardera za polityczny żart. W nagrodę został zaproszony na konwencję republikańską, na której zatwierdzono nominację Trumpa. Zaproszenie odstąpił mu republikański senator Tennessee, Bill Ketron, który zasłynął w USA tym, że gdy w parlamencie stanowym zamontowano ubikacje kucane, dopytywał się, czy chodzi o to, żeby muzułmanie mogli w nich myć stopy przez modlitwą. Wśród promotorów Wildersa w USA jest także Pamela Geller, jedna ze zwolenniczek wprowadzenia zakazu wpuszczania muzułmanów do Stanów.
Wilders poczytuje sobie zresztą za zaszczyt, że kontrowersyjny dekret Trumpa o wstrzymaniu wydawania wiz dla obywateli krajów zagrożonych islamskim terroryzmem został zaczerpnięty z jego programu. Wspierał też prezydenta USA, gdy w Wielkiej Brytanii po ogłoszeniu dekretu odezwały się głosy, wzywające do wydania zakazu wpuszczania Trumpa na Wyspy. Wilders zabiega teraz o oficjalne poparcie Białego Domu, licząc, że pomoże mu to w wygraniu wyborów w Holandii. Głos z Ameryki może mieć swoją wagę. Nie bez powodu publiczne radio holenderskie nazwało go „najsłynniejszą tlenioną blondynką od czasów Marilyn Monroe”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.