Will Richardson, BERLIN
Gdzieś w kinowym korytarzu wisi groteskowy portret Keanu Reevesa. Niemożliwe, myślę, aby wciąż wyglądał tak dobrze. W końcu minęła już niemal dekada od czasu trylogii „Matrix”, która uczyniła go jedną z największych gwiazd w historii kina. To prawda, 52-letni Reeves jest gwiazdą. Posiada wyjątkowy sposób bycia, który większość celebrytów już utraciła. To kombinacja wrażliwości i uroku. Pozostaje ulubieńcem kobiet, jednak woli spędzać czas z kumplami – surfując lub jeżdżąc na motocyklu. Zrobił kilka przeciętnych filmów, jak „Mały Budda”, „Dracula” lub „Słodki listopad”. Jednak zagrał również Hamleta. Równie dobrze się czuje w komediach klasy B typu „Wspaniała przygoda Billa i Teda”, jak i w ambitnym dramacie „Moje własne Idaho”. Jest cool, ponieważ nie dba o to, aby być cool. Jest cool, bo razem z Patrickiem Swayzem zagrał w oryginalnym „Na fali”. Jest cool, ponieważ pilnuje dobrych manier, zniewalająco się uśmiecha, przy czym absolutnie nie próbuje nikogo oczarować. Jest cool, ponieważ… no cóż ponieważ jest Keanu Reevesem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.