Jest coś osobliwego i trudnego do pojęcia w tym, co podczas kryzysu koreańskiego mówiono i pisano w mediach na temat Donalda Trumpa. Na zdrowy rozum amerykański prezydent zrobił przecież dokładnie to, czego można by oczekiwać od przywódcy globalnego mocarstwa, któremu jakiś prowincjonalny tyran zaczął grozić bombami atomowymi. Trump najpierw wymógł na zazwyczaj bezwładnej Radzie Bezpieczeństwa, aby ta ukarała reżim Kima izolacją gospodarczą, tak by był on świadom, iż atomowe groźby nie zostaną bezkarne. A gdy Pjongjang zaczął bluzgać o „tysiąckrotnej zemście na Ameryce” powiedział to, co w takiej sytuacji powinien powiedzieć: jeśli nie skończycie z atomowymi groźbami, to spotka was „ogień i furia” Ameryki. Kropkę nad i postawił generał James Mattis, precyzyjnie wyjaśniając, co jego szef miał na myśli. Szło mianowicie o to, że gdyby Kim zaryzykował atak na Amerykę albo jej przyjaciół, to nastąpi nieuchronnie „koniec reżimu i zagłada narodu”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.