Jest kampania prezydencka 2015 r. Andrzej Duda jedzie do Londynu powalczyć o głosy Polonii. Na miejscu do jego świty nieproszony przyłącza się Dominik Tarczyński i jak gdyby nigdy nic relacjonuje kampanię w mediach społecznościowych. – Zupełnie jakby był częścią zespołu – opowiada polityk, który pracował przy tamtej kampanii. Tarczyński nie tylko nie był wówczas częścią teamu Dudy, lecz także był przez ten zespół niemile widziany. Bo choć jeszcze nie zdobył mandatu poselskiego, już ciągnęła się za nim opinia człowieka agresywnego i skłonnego do obrażania innych, a więc odpychającego wyborców. A kampania prezydencka, jak żadna inna, polega na przyciąganiu ludzi o umiarkowanych poglądach.
Po dwóch latach działalności poselskiej opinia o Dominiku Tarczyńskim jest ugruntowana – i w obozie władzy, i w opozycji jest oceniany krytycznie, choć na prawicy nikt otwarcie nie chce go krytykować. Szeroka publiczność zna go z aktywności w internecie. Internauci zdążyli już się dowiedzieć, jak wygląda jego goła stopa wystająca z jacuzzi, jego partnerka w bikini i on sam w różnych okolicznościach przyrody czy odziany w czerwony płaszcz z kołnierzem z futra jenota, choć prezes PiS wsparł ostatnio frakcję dążącą do zakazania hodowli zwierząt futerkowych w Polsce.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.