Bez współpracy Polski i Francji nie powiedzie się żadna reforma Unii Europejskiej” – mówiła premier Beata Szydło tuż po wyjściu z Pałacu Elizejskiego. I dodawała jeszcze, że Polska i Francja mają podobną wizję przyszłości Unii. Pewnie takie deklaracje polityków trzeba traktować bądź to jako ich pobożne życzenia, bądź też po prostu jako przejawy pustej treściowo kurtuazji. Gdyby jednak te dwie deklaracje pani premier chcieć mimo wszystko potraktować serio, to gołym okiem widać, że obie są jednako nieprawdziwe. Od dobrych paru miesięcy duża część wysiłku francuskiej polityki idzie właśnie na to, aby wymyślić i przeforsować taki pomysł na reorganizację Unii, który dawałby się przeprowadzić nawet przy sprzeciwie Polski, Czech czy Węgier oraz nie byłby zagrożony odrzuceniem w referendum przez Holendrów, Belgów, Greków, Duńczyków albo nawet samych Francuzów. Prezydentowi Macronowi w sukurs przyszła tu jeszcze w maju Komisja Europejska, proponując oparcie nowej Unii na krajach strefy euro oraz taką reformę owej strefy, która dokonałaby się przez umowy między rządami państw używających euro, oraz porozumienia pomiędzy europejskimi instytucjami. Ani do jednego, ani do drugiego Polska nie jest potrzebna. Więcej, implicite zakłada się tu, że rządzona przez PiS Polska potraktuje taką reformę jako sprzeczną ze swoimi interesami i będzie się jej sprzeciwiać. I właśnie dlatego owa reforma ma być z góry uodporniona na taki sprzeciw. Odwiedziny Szydło u Macrona wywołały w PiS znacznie więcej przejawów optymizmu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.