Ziemia się zatrzęsła, a na wzburzonym morzu powstały kilkumetrowe fale po tym, jak projekt Polska 100, realizowany przez Polską Fundację Narodową, zbliżył się do startu. 40 tys. mil morskich, 5 kontynentów, 100 portów i biało-czerwona bandera na jachcie kierowanym przez Mateusza Kusznierewicza. Wszystko po to, aby promować nasz kraj w 100-lecie odzyskania niepodległości (start latem, planowany powrót w 2020 r., w setną rocznicę zaślubin Polski z morzem). W tle duże pieniądze: blisko 5 mln zł na zakup jachtu i ok. 9 mln zł na pozostałe wydatki. Jak mówił pod koniec marca Kusznierewicz Konradowi Piaseckiemu w Radiu Zet, załoga ma zarabiać od 200 do 800 zł. Naturalnie dziennie.
Polska Fundacja Narodowa nie ma, mówiąc łagodnie, dobrej prasy. Dość przypomnieć kontrowersyjną kampanię „Sprawiedliwe sądy”. Idea rejsu nie zachwyciła nie tylko przeciwników PiS, lecz także niektórych zwolenników. Posłanka Krystyna Pawłowicz nie bała się głośno zagwizdać na pełnym (politycznym) morzu wbrew żeglarskim przesądom i w swoim stylu podała w wątpliwość sens takiej wyprawy („Promocja Polski na oceanach to cwaniactwo. To ryby i ptaki mają poznawać Polskę w czasie tego rejsu?”). Zgłosiła też wątpliwości co do osoby kapitana. Nie ona jedna – niektórzy zwolennicy PiS nie zapominają Kusznierewiczowi publicznego poparcia udzielonego Platformie Obywatelskiej, Donaldowi Tuskowi, a także Bronisławowi Komorowskiemu w komitecie honorowym podczas wyborów prezydenckich w 2015 r. Dokładnie z tych samych powodów zwolennicy PO mogli czuć się skonsternowani. „Dawne czasy. To był błąd, że jakkolwiek publicznie wypowiedziałem się o swoich preferencjach” – wyznał teraz Kusznierewicz Piaseckiemu.
Nie on pierwszy dotarł w końcu do Canossy. Aktor Tomasz Karolak już dwa miesiące po wyborach prezydenckich w 2015 r. przywdział worek pokutny i przeprosił za atak na córkę Andrzeja Dudy oraz skrytykował kampanię Bronisława Komorowskiego.
Polska Fundacja Narodowa i sam Kusznierewicz tłumaczą, że 40 tys. mil patriotycznej żeglugi nie ma związku z polityką partyjną i jest to projekt ogólnonarodowy. Kampania „Sprawiedliwe sądy” zrobiła jednak swoje. Cóż, „Nie wierzę politykom” – śpiewał u progu polskiej transformacji zespół Tilt. A czy można wierzyć gwiazdom?
Wiatr w żagle
Mateusz Kusznierewicz (rocznik 1975) jest złotym dzieckiem polskiego żeglarstwa. Mistrz świata, mistrz olimpijski (Atlanta 1996) dostarczył kibicom wielu wzruszeń. Wyścig żeglarski jest może mniej efektowny od innych dyscyplin, ale Mazurek Dąbrowskiego na podium brzmi tak samo. Po zakończeniu startów wyczynowych Kusznierewicz zajął się biznesem, nie rezygnując jednocześnie z promocji żeglarstwa. Angażował się w różne przedsięwzięcia. Ja poznałem go przy okazji startu projektu Zoom.me. Był jednym ze wspólników i promotorem firmy dostarczającej ramki, na które można przesyłać zdjęcia ze smartfonów. W 2014 r. Kusznierewicz z błyskiem w oku opowiadał, jak to rok wcześniej, podczas zabawy na plaży z trzyletnią wówczas córką Nataszą, zastanawiał się, jak najsprawniej wysłać wykonywane właśnie zdjęcia mamie i teściom. I wyszło mu, że przydałaby się funkcjonalna ramka. Zagraniczne produkty go nie usatysfakcjonowały.
Słyszałem wiele takich wciągających historii. Jeden z najbogatszych Polaków zaczął produkować zakrętki do butelek, bo dowiedział się o brakach producentów przy butelce wódki na imieninach brata, ktoś inny wpadł na pomysł biznesu podczas rozmowy ze znajomym spotkanym na lotnisku, i tak dalej, i tym podobne. Nie, nie twierdzę, że są to nieprawdziwe opowieści. Ostatecznie miesięcznik „Forbes”, przytaczając historię Kusznierewicza i Zoom.me, opatrzył ją eleganckim wstępem „zgodnie z legendą założycielską”.
Może nie zwróciłbym takiej uwagi na miliony złotych angażowane w projekt Polska 100, gdybym nie spotkał dwa lata temu kapitana Krzysztofa Baranowskiego. Jako pierwszy Polak dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską, teraz z determinacją szukał pieniędzy na kontynuację „Szkoły pod żaglami”. To zakrojony na szeroką skalę projekt wychowawczy skierowany do młodzieży, sięgający swoją historią czasów PRL. Pod koniec ubiegłego roku w 15-tygodniowy rejs pod auspicjami Baranowskiego wyruszył jacht kierujący się od Fiumicino przez Gibraltar, Maderę, Vigo po Amsterdam. Ale to tylko wirtualna żegluga – z powodu braku pieniędzy szkoła została zawieszona, chętni żeglarze mogą korzystać ze szkolenia e-learningowego… Może kapitan Baranowski powinien przeprosić za okres błędów i wypaczeń, wtedy pieniądze się znajdą? Nie chcę się jednak wyzłośliwiać, ostatecznie sport to zdrowie, każdy ma prawo do zmiany poglądów, koniec końców ważne, czy coś dobrego się z tego rodzi. Po stronie plusów zapisuje zainteresowanie młodzieży sportem. Jeśli ktoś dzięki Kusznierewiczowi przekona się do żeglowania – to bardzo dobrze. Czasami aktywność gwiazd powoduje większą niż polityczna konfuzję. Ten rok dostarczył kolejnego spektakularnego przykładu.
Gaz do dechy
Nie przyjmuję mandatu – oświadczył zdecydowanie Krzysztof Hołowczyc, gdy 1 marca dolnośląscy policjanci zatrzymali mu na trzy miesiące prawo jazdy. Powód: 113 km/h na liczniku w terenie zabudowanym, czyli o 63 km za dużo. Jeden z najsłynniejszych polskich rajdowców jechał do Polanicy Zdroju na spotkanie z klientami dużego banku. Hołowczyc tłumaczył, że pomiar prędkości dokonany z jadącego radiowozu był nieprecyzyjny. To prawda, są kłopoty z takimi pomiarami (to osobny skandal), sprawę rozstrzygnie zatem sąd. Hołowczyc przyznał jednak, że „jechał nie szybciej niż 100 km/h” oraz nie zauważył znaku wyznaczającego obszar zabudowany.
Tak, każdy może się zagapić, ale ktoś, kto firmuje Fundację Krzysztofa Hołowczyca „Bezpieczny Kierowca”, powinien w pierwszej kolejności uderzyć się w pierś, a nie atakować policję. Zwłaszcza że to nie pierwszy raz. W 2013 r. drogówka już złapała Krzysztofa Hołowczyca jadącego zdecydowanie zbyt szybko poza obszarem zabudowanym. Sąd uznał prędkość 161 km/h, policjanci utrzymywali, że było to ponad 200 km/h. Ostatecznie po apelacji sąd zmuszony był umorzyć sprawę z powodu przedawnienia. Kuszące, aby z pobłażaniem pochylić się nad wyczynami świetnego rajdowca. Tyle że droga to nie tor wyścigowy, a w Polsce dzień w dzień giną w wypadkach ludzie, również młodzi. Krzysztof Hołowczyc (rocznik 1962) był m.in. mistrzem Europy, plasował się w czołówce pucharu świata. Po zakończeniu kariery sportowej pozostał związany z motoryzacją, występował też w reklamach m.in. chipsów Lay’s, Banku Millennium i firm motoryzacyjnych. Na YouTube można zobaczyć reklamę Lay’s: dwóch umundurowanych funkcjonariuszy, konsumując chipsy, mierzy prędkość i zatrzymuje samochód. „O, pan Hołowczyc” – krzyczy radośnie postać z lizakiem. „To co, do radiowozu?” – pyta zgodnie kierowca. „O, daj pan spokój. Szerokiej drogi” – pada odpowiedź. – Krzysztof jest uosobieniem idei, którą chcemy promować jako marka Motointegrator. (…) Ambicja i gra fair play są od wielu lat kojarzone z jego osobą – mówił kilka lat temu Krzysztof Soszyński, jeden z najbogatszych Polaków. W reklamach – m.in. T-Mobile i Sono Idoni, włoskiej sieci salonów mody – występował także Kusznierewicz.
Dieta do kieszeni
Reklamodawcy chętnie sięgają po sportowe gwiazdy, zabawnie robi się dopiero wtedy, gdy promocja zaczyna się rozjeżdżać z rzeczywistością. Nie wykluczam, że Robert Lewandowski myje głowę szamponem Head & Shoulders, ale zastanawiam się, jak wpłynęłaby na kondycję naszego reprezentacyjnego asa regularna konsumpcja słodkiej coca-coli? Ostatecznie Lewandowski zakończył współpracę z producentem napojów na początku tego roku. Cóż, zawsze można napić się Pepsi i zakąsić chipsami Lay’s, do czego zachęcał z kolei Kuba Błaszczykowski… W postsportowej działalności Hołowczyca pojawia się również polityka. W 2004 r. rajdowiec kandydował do Parlamentu Europejskiego z list Platformy Obywatelskiej. Próg europarlamentu przekroczył dopiero w 2007 r., zastępując Barbarę Kudrycką, która została ministrem nauki i szkolnictwa wyższego w rządzie Donalda Tuska. Partie polityczne z otwartymi ramionami witają znane twarze na swoich listach wyborczych, szczególnie do Parlamentu Europejskiego.
Ordynacja jest tak skonstruowana, że żadna niewielka organizacja nie ma szans w wyborach, za to potem rozgrywa się mordercza rywalizacja, w której liczy się każdy głos. W 2014 r. z listy PO do Parlamentu Europejskiego wszedł trener Bogdan Wenta, autor sukcesów polskich piłkarzy ręcznych. Trzeba jednak podkreślić, że w oficjalnych statystykach pracy europosłów wcale nie plasuje się źle. O wybór ubiegali się bezskutecznie pływaczka Otylia Jędrzejczak (PO), piłkarz Maciej Żurawski (SLD) czy bokser Tomasz Adamek (Solidarna Polska). Psychologowie zapisali całe tomy na temat tego, dlaczego chętnie wierzymy znanym i lubianym, najlepiej jeszcze do tego ładnym oraz przystojnym. Ciekawe, czy coś zmienią media społecznościowe? Dzięki nim czasami okazuje się, że głos „król jest nagi” wcale nie jest tak odosobniony, jak mogłoby się wydawać. Wygląda na to, że Lewandowski, którego żona promuje przecież zdrowy styl życia, wyciągnął wnioski. W ostatni czwartek, przed wysyłką tego wydania „Wprost” do druku, na moją skrzynkę e-mailową przyszło zaproszenie na Poznań Motor Show. „Najbardziej znany polski kierowca rajdowy opowie miedzy innymi o nowych technologiach produkcji opon wywodzących się z motosportu (…)” zachęcała firma Michelin. „Krzysztof Hołowczyc przybliży również szczegóły współpracy Michelin z Porsche”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.