Wszyscy na Zachodzie ekscytują się rosyjską opozycją. Skąd pomysł, żeby rozmawiać z młodym narybkiem rosyjskiej machiny władzy?
Zachodowi wydaje się, że świetnie znamy Rosjan jeszcze od czasów sowieckich. Może ich nie lubimy, ale wiemy, jak myślą, co mówią i jak się zachowują. Tymczasem jesteśmy całkiem nieprzygotowani na nowe pokolenie. Po prostu nie wiemy, jacy oni są. Nawet starsze pokolenie Rosjan przyznaje, że młodsi zachowują się i myślą kompletnie inaczej niż oni i że też mają problem ze zrozumieniem ich. Pomyśleliśmy więc, że warto się temu przyjrzeć. Nie miałam jednak pewności, czy uda się kogoś przekonać do rozmowy. Przecież relacje między Rosją i Zachodem nie są łatwe, jest wiele podejrzliwości w powietrzu.
Jak udało się ją przełamać?
Niektórzy ludzie w Rosji mnie znają i być może mam tam reputację kogoś, kto próbuje ich zrozumieć, a nie tylko rysować karykaturalne obrazy. To mogło odegrać rolę. Sama byłam jednak zaskoczona.
Przyjmujemy zazwyczaj, że młode pokolenie Rosjan sympatyzuje z opozycją. Z kim sympatyzuje młoda elita rosyjskiej władzy?
To zależy. Rozmowy ze studentami elitarnego uniwersytetu MGIMO, gdzie szkoli się kadry rosyjskiej dyplomacji, dały mi posępny obraz Rosji i jej perspektyw. Nie ma w nich typowego dla młodego wieku idealistycznego pędu do naprawy istniejącego stanu rzeczy. Oni są np. zwolennikami przedłużenia kadencji prezydenckiej Putina, co pewnie nie odzwierciedla przeciętnych poglądów panujących w ich grupie wiekowej. Co prawda badania pokazują, że rosyjscy 20-latkowie są znacznie większymi konformistami niż starsze pokolenia, ale jednocześnie to właśnie spośród nich biorą się najaktywniejsi uczestnicy opozycyjnych demonstracji.
Młodzi popierają Putina z wyrachowania?
Nie nazwałabym ich cynikami. Na ludzkim poziomie byli całkiem mili, pomocni i gotowi do współpracy. Nie widziałam w ich autorytarnym nastawieniu żadnego wyrachowania, to były szczere przekonania. Zupełnie inaczej wygląda to jednak w grupie nieco starszej, między 20. a 40. rokiem życia, której przedstawiciele już pracują w aparacie władzy. Bezpieczniej rozmawiać o nich, bo jako uczestnicy procesów decyzyjnych są bardziej reprezentatywni niż studenci MGIMO. Nie każdy przecież skończy w służbie cywilnej.
Jeśli są członkami aparatu, to muszą być lojalistami Putina.
Niekoniecznie. Rozmawiałam z kilkoma cynicznymi oportunistami, ale byli też tacy, o których powiedziałabym, że na miarę swoich możliwości próbują jednak naprawiać świat. To, co ich łączy, to dosyć krytyczny stosunek wobec obecnej władzy w Rosji. Nie podoba im się zwiększanie kontroli internetu, rozbijanie opozycyjnych demonstracji, są też bardzo krytyczni wobec inwazji rosyjskiej na Ukrainie, którą uważają za porażkę. Niektórzy mówią nawet, że nigdy nie głosowali na Putina. Pozostają jednak lojalni wobec państwa rosyjskiego, bo to krytyczne podejście do Putina i jego polityki nie oznacza automatycznie, że podzielają poglądy obowiązujące na Zachodzie. To jest często popełniany poza Rosją błąd. Zakładamy, że tam są albo putiniści, albo ludzie tacy jak my. Z mojego doświadczenia wynika, że ci młodzi dyplomaci nie myślą tak jak Putin, ale także nie myślą tak jak my. Przeciwnie, są wobec nas równie krytyczni jak wobec własnych przywódców.
Dlaczego?
Z powodu rozczarowania Zachodem i uświadomienia sobie, że nikt nie żyje do końca w zgodzie z zasadami, które głosi. Oni teraz odreagowują lata pouczeń ze strony Zachodu, mówiącego im, jacy mają być i co robić. Teraz to oni zaczęli nas sprawdzać. Zachód jest w Rosji bacznie obserwowany, znacznie baczniej niż Rosja na Zachodzie i każda różnica między naszymi słowami i czynami jest wyłapywana jako dowód, że nie jesteśmy tymi, którymi chcemy być: szlachetnymi bohaterami ratującymi świat na białym koniu. Często pojawia się motyw stosowania przez nas podwójnych standardów, wpływających na rozczarowanie naszymi postawami. A ponieważ są purystami i mają kłopot z wyczuwaniem proporcji, często mylnie odbierają pojedyncze wydarzenia za szerszą tendencję.
Poda pani jakieś przykłady?
Niektóre zarzuty są dobrze znane i wywodzą się z oficjalnej linii, jak choćby krytyka rozszerzania NATO na wschód. Słyszałam jednak wiele opinii, które powinny skłaniać do krytycznego spojrzenia na nas samych. Jeden z rozmówców stwierdził, że uświadomił sobie, że to, co Zachód nazywa uniwersalnymi zasadami, po prostu nie istnieje, bo jest to tylko wymówka służąca zabezpieczaniu amerykańskich interesów. Podał przykład wolnego handlu, twierdząc, że był on korzystny dla amerykańskiej gospodarki, był uniwersalną zasadą, ale gdy jest teraz dla USA mniej korzystny, staje się też mniej uniwersalny. To znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości, np. w wojnach handlowych prowadzonych przez Donalda Trumpa.
Nie brak jednak na Zachodzie ludzi twierdzących, że Trump działa na zlecenie Moskwy.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak Rosja odbiera wszystkie te spiskowe teorie dotyczące rosyjskiego udziału w brexicie czy zwycięstwie wyborczym Trumpa. Moi rozmówcy oczywiście przyznają, że ataki hakerskie i wycieki poufnej korespondencji miały miejsce. Są jednak zdumieni, jak łatwo i chętnie Zachód przypisuje ich państwu tak wielkie moce sprawcze, które pozwoliłyby Putinowi wybrać prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dla nich te zarzuty są absurdalne głównie dlatego, że pracując w aparacie, po prostu nie widzą, żeby był zdolny do działań aż na taką skalę.
To jaka jest ta ich Rosja?
Mocarstwowa. Wśród dyplomatów, z którymi rozmawiałam, ten mocarstwowy sentyment jest dominujący. Są oczywiście w Rosji tacy, którzy nie dbają za bardzo o wielkomocarstwowe ambicje i byliby gotowi poświęcić je w imię reform gospodarczych, które zapewniłyby Rosjanom godne życie w kraju, zachowującym się przyzwoicie na arenie międzynarodowej. Nie mówię o opozycji, ale o przedstawicielach bloku gospodarczego w rządzie, którzy w imię modernizacji gospodarki gotowi byliby nawet wycofać się z interwencji na Ukrainie. Ale wśród moich rozmówców z kręgów dyplomatycznych nie było zbyt wielu, którzy podzielaliby ten pogląd. Oni jednak postrzegają Rosję w kontekście wielkiego mocarstwa, dla którego punktem odniesienia są USA, ale już na pewno nie Chiny. Wiedzą, że Chiny są od nich silniejsze, ale się ich nie boją. To ciekawa relacja, trochę przypominająca relacje starożytnych Aten i Rzymu. Rzymianie byli silniejsi, ale to Ateńczycy mieli się za tych bystrzejszych.
Wiążą oni swoją przyszłość z systemem panującym w Rosji?
Wielu ma nadzieję na jego odnowę. Poczucie stagnacji jest dosyć powszechne. To przebija z wielu wywiadów. Nie sądzę jednak, żeby chcieli radykalnych zmian, ale raczej ewolucyjnych reform, i frustruje ich, że tego nie dostają. Ścieżka kariery w dyplomacji jest dosyć długa. Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji, w której młodsi pracownicy MSZ mają znacznie mniej kontaktów z obcokrajowcami niż ludzie pracujący poza resortem. W ministerstwie muszą długo piąć się po szczeblach, zanim rozmawianie z obcokrajowcami stanie się ich pracą. Młody rosyjski dyplomata większość swojego czasu spędza w ministerstwie lub w ambasadzie za biurkiem, nie wychodzi i nie nawiązuje za bardzo kontaktów na zewnątrz. Nie jest także mile widziane studiowanie na zagranicznych uniwersytetach, co oznacza, że muszą czekać 10 czy 15 lat na możliwość swobodniejszego służbowego kontaktu z Zachodem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.