Od dawna zadawałem sobie pytania: jaki wpływ na moje zdrowie ma kontakt z plastikiem? To, że jem z plastikowych opakowań, piję wodę z plastikowej butelki, myję zęby plastikową szczoteczką i pastą z plastikowej tubki? Że myję się żelem z plastikowych pojemników? Pakuję kanapki w folię aluminiową, a zakupy w foliówki? I jak to wszystko przekłada się na ilość szkodliwych substancji w moim organizmie? Nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi, dlatego postanowiłem to sprawdzić – opowiada Maciej Orłoś, aktor i dziennikarz telewizyjny, przez lata kojarzony z „Teleexpressem”. Rozwód z plastikiem wziął w listopadzie 2018 r., zaczynając od laboratoryjnych badań moczu i domowego kurzu.
Obie próbki wykazały znaczne stężenia bisfenolu A i ftalanów. To najpowszechniej występujące związki endokrynnie czynne (EDC – ang. Endocrine Disrupting Chemicals). Znajdziemy je m.in. w plastikowych butelkach, opakowaniach i puszkach z żywnością, skąd mogą przenikać do żywności. Używa się ich na masową skalę, bo pełnią funkcję tzw. plastyfikatorów – nadają tworzywom odpowiedni kształt, zapewniają im lekkość, przejrzystość oraz wytrzymałość. Są również w płytach CD, DVD, w elektronice, kosmetykach, zabawkach, a nawet w paragonach fiskalnych. W zasadzie wszędzie tam, gdzie dotarła cywilizacja. I może nie byłoby problemu, gdyby swoją budową nie przypominały naturalnych żeńskich hormonów, przez co – jak dowiodły liczne badania naukowe – jeśli wnikną do naszego organizmu, mogą demolować układ hormonalny, powodując choroby hormono zależne, jak np. otyłość, bezpłodność czy raka piersi i prostaty.
Metodą „na wnuczka”
Zacznijmy od dość oczywistego przypomnienia, że nasz układ hormonalny odgrywa niezwykle ważną rolę dla naszego rozwoju, zdrowia i jakości życia. To on reguluje sen, wzrost, metabolizm, dojrzewanie, popęd płciowy, płodność, przebieg ciąży itd., w odpowiednim czasie wysyłając do określonych komórek hormony – posłańców z instrukcjami dla genów. Wystarczą ich śladowe ilości, aby zmienić zasady gry. Gdy ilość hormonów odpowiada normie, nasz organizm działa jak w zegarku. Problem pojawia się, gdy do naszego ciała wtargną oszuści – podobne do hormonów związki endokrynnie czynne, które metodą „na wnuczka” podszywają się pod prawdziwe hormony. Co wtedy? – Taka substancja może podłączyć się do receptora i zacząć wywoływać jakiś efekt biologiczny. Może zablokować podłączanie się naturalnych hormonów lub wpływać na ich wydzielanie bądź usuwanie.
Może aktywować wiele kaskad sygnałowych, doprowadzając do nieprzewidywalnych reakcji komórki – wylicza dr Aleksandra Rutkowska, autorka stanowiska Polskiego Towarzystwa Endokrynologicznego, biotechnolog i prezes DetoxED, spółki córki dwóch uczelni: Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego i Politechniki Gdańskiej. Jest też ekspertką od związków endokrynnie czynnych i od lat prowadzi badania nad ich wpływem na zdrowie, śledzi też światowe dane. Stąd nie ma żadnych wątpliwości, że konsekwencje długotrwałego narażenia na te substancje mogą być opłakane, szczególnie dla płodu w łonie matki. – Niepłodność dotyka już 80 mln par na świecie, w Polsce to ok. 1,5 mln par. Coraz częściej zapadamy na nowotwory – dziś już co trzecia osoba na nie choruje, a prognozuje się, że za 10 lat będzie to nawet co druga. Rośnie też problem otyłości, z którą boryka się już ok. 50 proc. populacji. To nie tylko kwestia wyglądu, lecz także zaburzeń metabolicznych, które prowadzą do cukrzycy i chorób serca, a także zaburzeń płodności i zwiększonego ryzyka nowotworów – twierdzi dr Rutkowska.
Kandydat do wycofania
Skoro związki endokrynnie czynnie są oskarżane o „mordercze” skłonności, dlaczego wciąż są w masowym użyciu? Doktor Rutkowska tłumaczy to tym, że nie są substancjami toksycznymi. – Wydzielają się z przedmiotów codziennego użytku w śladowych ilościach i skutków ich działania nie zobaczymy od razu, bo zależą chociażby od długości narażenia, składu mieszaniny związków endokrynnie czynnych, z którą mamy kontakt, od naszego wieku, płci, stanu zdrowia – mówi dr Rutkowska. Stąd na razie dla używanych w przemyśle na masową skalę związków endokrynnie czynnych obowiązują określone normy. Co jakiś czas są one zmieniane, ale zawsze w stronę zaostrzenia. Na przykład w Unii przed 2015 r. dzienna tolerowana dawka dla bisfenolu A wynosiła 50 μg na kilogram masy ciała.
Cztery lata temu, po kolejnych niepokojących analizach, zmniejszono ją do 4 μg! Rosnące wątpliwości wobec bisfenolu A spowodowały, że trafił na listę kandydacką ECHA (Europejskiej Agencji Chemikaliów), na której znajdują się substancje „wzbudzające szczególnie duże obawy”, pretendujące do ewentualnego przejścia na listę substancji podlegających procedurze udzielania zezwoleń. Dziś bisfenolu A nie można używać we wszystkich materiałach przeznaczonych do kontaktu z żywnością dla dzieci we Francji, w Belgii i Szwecji. Z kolei w Danii od 2010 r. nie wolno stosować BPA w opakowaniach żywności dla dzieci, a od 2012 r. nie dopuszcza się do użycia czterech rodzajów ftalanów. Natomiast w całej Unii od 2011 r. nie wolno stosować BPA przy produkcji butelek dla niemowląt i dzieci. Całkowity zakaz używania bisfenolu A obowiązuje obecnie w Kanadzie i Japonii.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.