Seryjny zabójca z Kołobrzegu, o którym od kilku tygodni informują media, jest po czterdziestce, ma pucołowatą twarz i lekką nadwagę. Uroda przeciętna. – Ani on ładny, ani brzydki – oceniały kobiety, ale lgnęły do niego jak ćmy do światła. Zanim Mariusz G. zaczął produkować słodycze, pływał po morzach i oceanach. Nie potrzebował oszukiwać ani zawłaszczać cudzych oszczędności, aby prowadzić dostatnie życie. Na początku listopada tego roku szczecińska prokuratura postawiła mu zarzut zabójstwa trzech kobiet „z motywacji zasługującej na szczególne potępienie” – czyli z chęci zysku. Sprawa nie jest zamknięta. – Nie zawężamy tego śledztwa, ponieważ prokuratorzy weryfikują różne okoliczności, ale nie bawimy się w spekulacje i o większej liczbie ofiar nie mówimy – informuje Joanna Biranowska-Sochalska, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, w której toczy się śledztwo.
Nieoficjalnie mówi się jednak, że ofiar byłego marynarza mogło być więcej, a on sam – jeśli ustalenia śledczych utrzymają się w sądzie – może przejść do historii jako najbardziej przebiegły i wyrachowany seryjny zabójca w Polsce. Wybierał kobiety samotne, niezależne finansowo, w różnym wieku. Zaginiona wiosną 2016 r. Iwona K. – sąsiadka – była po trzydziestce, wiodła raczej rozrywkowe życie i szukała partnera na portalu randkowym. W październiku 2018 r. przepadła z kolei Aneta D. Miała 37 lat, ciche usposobienie i sporadycznie zaglądała na stronę tego samego portalu w poszukiwaniu odpowiedniego mężczyzny. „Sprzedałam mieszkanie, wyprowadziłam się z Kołobrzegu, wyjeżdżam stąd, jak będę chciała, sama się odezwę. Nie szukajcie mnie” – SMS takiej treści dotarł do jej kuzyna, ale nikt z rodziny nie uwierzył, że mogła to zrobić bez słowa wyjaśnienia.
Powiadomiono policję o jej zaginięciu. Bogusława R. – wdowa z Kołobrzegu, ostatnia ofiara Mariusza G., miała 54 lata i już nie szukała wrażeń w życiu. Zaginęła w czerwcu tego roku. Przed miesiącem, na terenie żwirowni we wsi Orboty pod Kołobrzegiem, policyjny pies wytropił jej zmasakrowane siekierą ciało. Wtedy sprawca sam wskazał śledczym, gdzie pochował w lesie Iwonę i Anetę. Prokuratura nie zdradza szczegółów śledztwa, ale media już ustaliły, że mieszkania dwóch ofiar przeszły na własność mordercy. Po śmierci swoich partnerek miał też zyskać samochody i ponad 100 tys. zł z kredytu zaciągniętego przez jedną z kobiet. Zatrzymano go kilka dni po ostatniej zbrodni, w celu wyjaśnienia źródeł posiadanego majątku. Za kilka dni miał wziąć ślub. Narzeczona jeździła autem zamordowanej Bogusławy.
Oszukańcza miłość
Okrzyknięto go Krwawym Tulipanem. Tulipan to filmowy pseudonim nieżyjącego już Jerzego Kalibabki, rybaka z Dziwnowa, słynnego przed laty uwodziciela, który rozkochiwał, a następnie okradał i porzucał swoje partnerki. „Krwawy”, bo w przeciwieństwie do Kalibabki Mariusz G. mordował swoje ofiary. Ciała zakopywał w lesie.
Po kilku miesiącach spędzonych w areszcie sam wskazał śledczym groby. – Jego sposobem działania (modus operandi) była oszukańcza miłość, ścigana prawem w USA, ale często lekceważona przez nasz wymiar sprawiedliwości – komentuje dla „Wprost” dr Jerzy Pobocha, wybitny psychiatra, który jako biegły sądowy od prawie 50 lat diagnozuje zabójcze umysły. – W Stanach Zjednoczonych żyje wiele bogatych, samotnych kobiet, które są celem dla łowców majątków, dlatego tam prawo ściga takich ludzi. U nas podobne śledztwa wciąż należą do rzadkości, a świadomość zagrożenia jest zadziwiająco niska. Właśnie Amerykanie nazwali to zjawisko love fraud, czyli oszukańczą miłością – z naciskiem na „oszukańcza”, bo przecież to nie miłość, ale oszustwo, pułapka, w którą wpada wielu samotnych ludzi, niezależnie od płci i preferencji seksualnych – podkreśla psychiatra. Sprawcy wykorzystują naturalną potrzebę miłości i bliskości. Manipulują ofiarą do tego stopnia, że ta – poza sercem – oddaje im dorobek życia. Potem odchodzą, szukając kolejnej osoby. Odchodzą, ale nie zabijają. Przypadek Mariusza G. jest pod tym względem nietypowy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.