38 -latek Marcin Horała został kilka dni temu pełnomocnikiem rządu ds. budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, w mediach brylują młodzi działacze Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry, w ministerstwach podległych Porozumieniu Jarosława Gowina 30-latkowie obejmują stanowiska wiceministerialne. W Zjednoczonej Prawicy dokonuje się zmiana pokoleniowa. Starzy współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego odchodzą w cień. A wydawało się, że nie zejdą ze sceny dopóty, dopóki 70-letni dziś prezes będzie dzierżył ster władzy.
„Zakonnicy” padali jak muchy
Gdy w poprzedniej kadencji w odstawkę jako pierwszy poszedł Wojciech Jasiński, prezes PKN Orlen, którego zastąpił Daniel Obajtek, wszyscy mówili, że swoje w Orlenie zarobił i nie powinien mieć żalu. Ale już wtedy pojawiła się taka teoria, że prezes Jarosław Kaczyński uważa, iż spłacił dług wobec swoich starych towarzyszy i nie musi ich już obdzielać stanowiskami. Gdy kolejny „zakonnik”, Krzysztof Jurgiel, stracił stanowisko ministra rolnictwa, na którym nie najlepiej sobie radził, mówiono, że dostanie biorące miejsce na liście do europarlamentu, więc krzywdy nie będzie miał. Tak też się stało i dziś Jurgiel nie narzeka na tę wymuszoną zmianę miejsc. Z kolei odejście Marka Kuchcińskiego ze stanowiska marszałka Sejmu zostało wymuszone przez media i opozycję.
Krążyły pogłoski, że w nowej kadencji Kuchciński dostanie ponownie eksponowane stanowisko, może nawet wróci na marszałka Sejmu. Nic podobnego. Jedyna funkcja, jaką mu powierzono, to wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą. W nowej kadencji Sejmu było jeszcze gorzej. Już na samym początku „zakonnicy” padali jak muchy. Najpierw Marek Suski stracił miejsce w rządzie, był szefem gabinetu premiera, ale Mateusz Morawiecki dłużej nie chciał z nim współpracować. Suski, jak twierdzą nasi rozmówcy, miał chętkę na stanowisko szefa nowego resortu skarbu, ale, jak wiadomo, dostał je Jacek Sasin, który nie należy do zakonu PC. Suski gotów był też objąć Ministerstwo Energii, ale to zostało rozwiązane, a jego kompetencje rozparcelowane.
Spekulowano, że były szef gabinetu Mateusza Morawieckiego może zostać wice marszałkiem Sejmu albo szefem klubu PiS. Nic takiego się nie stało. Został jednym z wiceprzewodniczących klubu, a na otarcie łez przypadło mu w udziale szefostwo Komisji do Spraw Energii i Skarbu Państwa. Krzysztof Tchórzewski stracił stanowisko ministra energii, choć wydawało się, że jest niezatapialny, bo o jego odejściu z rządu spekulowano od dwóch lat, a on ciągle trwał. Do końca wierzył, że się obroni. Na pociechę został przewodniczącym sejmowej Komisji Gospodarki i Rozwoju. Gdy na koniec z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji odszedł wiceminister Jarosław Zieliński, z zakonu PC w rządzie zostali tylko: Adam Lipiński, pełnomocnik ds. równego traktowania, tak niewidoczny, że pewnie mało kto wie, jakie stanowisko piastuje, oraz szef MON Mariusz Błaszczak, jeden z najbardziej zaufanych ludzi prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
W miejsce starej gwardii weszli młodzi ludzie związani z Mateuszem Morawieckim, Zbigniewem Ziobrą i Jarosławem Gowinem. Przykład z ostatnich dni – w ubiegły czwartek Ministerstwo Rozwoju, którym kieruje Jadwiga Emilewicz z Porozumienia Jarosława Gowina, wzbogaciło się o czterech wiceministrów. Są to: Krzysztof Mazur, który niedawno był politologiem, a jesienią bez powodzenia walczył w Krakowie o mandat senatorski z rekomendacji Porozumienia, Wojciech Murdzek i Robert Nowicki, również związani z Porozumieniem, oraz Marek Niedużak, który już wcześniej współpracował z Emilewicz. Oczywiście koalicjanci wywalczyli sobie, że we własnych resortach mogą dowolnie kształtować obsadę. Ale tam, gdzie nie rządzi Ziobro czy Gowin, rządzi Morawiecki i to on decyduje o kadrach, a ponieważ nigdy nie był w PC, więc siłą rzeczy nie sięga po ludzi „zakonu”.
Wizerunkowa katastrofa
Proces przemiany PiS zaczął się już w 2010 r., po katastrofie smoleńskiej. Po części było to wymuszone faktem, że w tamtej katastrofie zginęła elita PiS, po części tym, że Jarosław Kaczyński nie miał już wsparcia intelektualnego od brata, który też zginął w katastrofie. Poza tym z PiS odeszły w ciągu roku dwa środowiska – tzw. muzealników, czyli byłych współpracowników Lecha Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry. To wtedy Jarosław Kaczyński zdecydował, żeby wziąć na listy tzw. zaciąg profesorski. – Wcześniej głównym zapleczem doradczym prezesa był właśnie zakon PC, ale wraz z przyjęciem profesorów wszystko zaczęło się zmieniać. W 2015 r. partia jeszcze nie była gotowa na radykalne zmiany, ale w 2019 wygląda już zupełnie inaczej – opowiada polityk związany ze Zjednoczoną Prawicą.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.