Prawdziwa demokracja musi mieć swoje śmieszności - nieśmieszny jest tylko zamordyzm
Muchy rodzą się z zepsutego mięsa - to przekonanie było powszechne aż do XIX wieku. Nie umiano zauważyć, że najpierw mucha musi złożyć jaja w mięsie, żeby powstała larwa. Dla wielu ludzi w naszym kraju symboliczne muchy nadal się rodzą z czegoś zepsutego - najczęściej z zepsutego zdrowego rozsądku.
W Polsce odbywa się obecnie wielka lekcja demokracji, a nie niszczenie demokracji. Zacznijmy od konstytucji, dokumentu ważnego, lecz praktycznie nieobecnego w polskiej rzeczywistości. Debaty o zmianie konstytucji przy okazji ustawy antyaborcyjnej uświadomiły wielu Polakom, że ustawa zasadnicza w ogóle istnieje. I pokazały, że nie jest to Pismo Święte, lecz dokument osadzony w rzeczywistości pierwszej połowy lat 90. A przez to niedoskonały, często wręcz ideologicznie nacechowany. Czy demokracji bardziej szkodzi ignorowanie konstytucji, czy jej wykorzystywanie w politycznych sporach?
Albo weźmy kłótnie wokół Trybunału Konstytucyjnego.
Do niedawna była to szlachetna, lecz niszowa instytucja, która przeciętnego człowieka mało obchodziła. Podczas niedawnej gorączki, związanej z orzeczeniem w sprawie konstytucyjności ustawy lustracyjnej, wielu Polaków po raz pierwszy zobaczyło, czym się trybunał zajmuje i jak się ucierają relacje między różnymi władzami. Wielu dopiero wtedy dostrzegło, że sędziowie są takimi samymi ludźmi jak inni, że mają fobie i ideologiczne obsesje. I co jest lepsze: obojętność na orzeczenia i samo istnienie trybunału czy żywe uczestnictwo w jego funkcjonowaniu? (vide: "Nie udzielę wywiadu Rydzykowi").
Albo weźmy spory wokół funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania. Czy szkodzi demokracji to, że wokół każdej zmiany kodeksów czy wokół praktyk sądów i prokuratur toczą się gorące kłótnie, czy to, że debata nie wychodzi poza gabinety, a obywatele są w tych sprawach "milczącymi owcami"? I podobnie jest z gorącymi debatami o polskiej szkole, służbie zdrowia, emeryturach, lustracji. Tak jak z gorszącymi podobno sporami w koalicji rządzącej. Te spory jednak czynią tę koalicję bardziej przejrzystą. Dzięki nim wychodzą na jaw przykłady korupcji, nepotyzmu, interesowności. Czy to jest mordowanie demokracji (vide: "Myślę o V Rzeczypospolitej", "Kartel Kaczyńskiego - Tuska")? Prawdziwa demokracja musi mieć też swoje śmieszności w rodzaju analizowania homoseksualizmu teletubisiów. Nieśmieszny jest tylko zamordyzm.
Kiedy ludzie wykształceni, czyli formalnie predestynowani do trafnego analizowania rzeczywistości, istotę demokracji uważają za jej mordowanie, przychodzi na myśl owe wielowiekowe przekonanie, że muchy rodzą się z zepsutego mięsa. I zadziwia powszechność myślenia, że istotą demokracji nie jest spór, lecz zgoda i jednomyślność (największa zgoda i jednomyślność panują na cmentarzu). Gorąca debata to zgorszenie, a jednomyślność rodem z trupiarni - cnota.
Czy może dziwić, że umysły wierzące w rodzenie się much ze zgniłego mięsa wierzą też w globalne ocieplenie, w straszne skutki używania freonów i inne zabobony wynikające z niewiedzy (vide: "Globalne ogłupienie")? Tyle że to jest modne i politycznie poprawne: kiedyś walka o pokój i wyzwolenie proletariatu były tym, czym dziś jest walka o tak zwaną prawdziwą naturę, której od czasów pojawienia się człowieka nie ma, więc i debata o tym jest mocno wydumana. Uczestnicy tej debaty są jak rozmówca wybitnego fizyka Wolfganga Pauliego. Jeden z kolegów pytał go kiedyś: "Czy w moich poglądach nie ma niczego, co nie byłoby błędne?". "Jest gorzej - odpowiedział Pauli - nie ma w nich niczego, co byłoby choćby błędne".
W Polsce odbywa się obecnie wielka lekcja demokracji, a nie niszczenie demokracji. Zacznijmy od konstytucji, dokumentu ważnego, lecz praktycznie nieobecnego w polskiej rzeczywistości. Debaty o zmianie konstytucji przy okazji ustawy antyaborcyjnej uświadomiły wielu Polakom, że ustawa zasadnicza w ogóle istnieje. I pokazały, że nie jest to Pismo Święte, lecz dokument osadzony w rzeczywistości pierwszej połowy lat 90. A przez to niedoskonały, często wręcz ideologicznie nacechowany. Czy demokracji bardziej szkodzi ignorowanie konstytucji, czy jej wykorzystywanie w politycznych sporach?
Albo weźmy kłótnie wokół Trybunału Konstytucyjnego.
Do niedawna była to szlachetna, lecz niszowa instytucja, która przeciętnego człowieka mało obchodziła. Podczas niedawnej gorączki, związanej z orzeczeniem w sprawie konstytucyjności ustawy lustracyjnej, wielu Polaków po raz pierwszy zobaczyło, czym się trybunał zajmuje i jak się ucierają relacje między różnymi władzami. Wielu dopiero wtedy dostrzegło, że sędziowie są takimi samymi ludźmi jak inni, że mają fobie i ideologiczne obsesje. I co jest lepsze: obojętność na orzeczenia i samo istnienie trybunału czy żywe uczestnictwo w jego funkcjonowaniu? (vide: "Nie udzielę wywiadu Rydzykowi").
Albo weźmy spory wokół funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania. Czy szkodzi demokracji to, że wokół każdej zmiany kodeksów czy wokół praktyk sądów i prokuratur toczą się gorące kłótnie, czy to, że debata nie wychodzi poza gabinety, a obywatele są w tych sprawach "milczącymi owcami"? I podobnie jest z gorącymi debatami o polskiej szkole, służbie zdrowia, emeryturach, lustracji. Tak jak z gorszącymi podobno sporami w koalicji rządzącej. Te spory jednak czynią tę koalicję bardziej przejrzystą. Dzięki nim wychodzą na jaw przykłady korupcji, nepotyzmu, interesowności. Czy to jest mordowanie demokracji (vide: "Myślę o V Rzeczypospolitej", "Kartel Kaczyńskiego - Tuska")? Prawdziwa demokracja musi mieć też swoje śmieszności w rodzaju analizowania homoseksualizmu teletubisiów. Nieśmieszny jest tylko zamordyzm.
Kiedy ludzie wykształceni, czyli formalnie predestynowani do trafnego analizowania rzeczywistości, istotę demokracji uważają za jej mordowanie, przychodzi na myśl owe wielowiekowe przekonanie, że muchy rodzą się z zepsutego mięsa. I zadziwia powszechność myślenia, że istotą demokracji nie jest spór, lecz zgoda i jednomyślność (największa zgoda i jednomyślność panują na cmentarzu). Gorąca debata to zgorszenie, a jednomyślność rodem z trupiarni - cnota.
Czy może dziwić, że umysły wierzące w rodzenie się much ze zgniłego mięsa wierzą też w globalne ocieplenie, w straszne skutki używania freonów i inne zabobony wynikające z niewiedzy (vide: "Globalne ogłupienie")? Tyle że to jest modne i politycznie poprawne: kiedyś walka o pokój i wyzwolenie proletariatu były tym, czym dziś jest walka o tak zwaną prawdziwą naturę, której od czasów pojawienia się człowieka nie ma, więc i debata o tym jest mocno wydumana. Uczestnicy tej debaty są jak rozmówca wybitnego fizyka Wolfganga Pauliego. Jeden z kolegów pytał go kiedyś: "Czy w moich poglądach nie ma niczego, co nie byłoby błędne?". "Jest gorzej - odpowiedział Pauli - nie ma w nich niczego, co byłoby choćby błędne".
Więcej możesz przeczytać w 23/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.