Największa batalia rozgrywa się o… najnudniejszą posadę w Polsce. W dodatku to stanowisko nadwerężające ciało, duszę i umysł. Politycy PO twierdzą, że do korony politycznego stworzenia potrzeba im prezydentury, bo w ten sposób zrealizują wszystko, co obiecali. Podobnie wcześniej twierdzili politycy PiS. Będzie odwrotnie. Bo prezydentura to miejsce, gdzie nie można zrealizować prawie niczego albo robi się rzeczy, których przed wyborem za żadne skarby nie chciałoby się robić.
Prezydentura w naszym kraju to stanowisko masakra. Pomijając zapisany w konstytucji przymus naparzania się z premierami (niezależnie od tego, czy zaczyna się miło, czy wrogo, zawsze kończy się „na noże"), prezydent jest najbardziej narażonym na urzędniczą nudę politykiem w Polsce. Po pierwsze, musi w ciągu roku przyjąć każdego z ponad 120 ambasadorów akredytowanych w Warszawie. Po drugie, ma jeszcze ze trzystu innych gości w roku i co najmniej drugie tyle interesantów, co oznacza, że codziennie musi robić coś, co normalnego człowieka doprowadzałoby do rozpaczy. Po trzecie, musi gdzieś tam wyjeżdżać – za granicę i po kraju – co jest równie zabawne jak łowienie ryb w stawie, gdzie ryb nie ma. Po czwarte, musi ściskać dłonie różnym nominowanym profesorom, sędziom czy kawalerom orderów, przez co można się stać robotem. Po piąte, powinien bywać na uroczystościach państwowych, co zabawne jest przez 15 minut. Po szóste, musi czytać różne papiery do ułaskawień, co jest dobre dla scenarzystów horrorów, ale nie dla normalnej psychiki. Po siódme, musi słuchać swoich urzędników i czytać ich opracowania, co męczące jest już na samą myśl o tym. I można tak wyliczać jeszcze długo.
I jak tu się dziwić, że Aleksander Kwaśniewski uciekał do oglądania Eurosportu i zażywania leków, których skutkiem ubocznym były różne choroby goleni czy filipińskie przypadłości? I co się oburzać, że Lecha Wałęsę nosiło do zadzierania ze wszystkimi w niemal każdej sprawie, do nieustannego burzenia i podgryzania? I co się Janusz Palikot czepia Lecha Kaczyńskiego oraz wymyśla niestworzone rzeczy, zamiast mu współczuć? Byli prezydenci po prostu normalnie reagowali na nudę i niemiłosierną mitręgę. Kiedyś, gdy się komuś źle życzyło, mówiło się: „obyś cudze dzieci uczył". Teraz powinno się mówić: „obyś został prezydentem RP”. Tym bardziej że dotychczasowi prezydenci oraz obecny popełniali fatalny błąd, czyli zamieszkiwali w pałacu. A czy ktoś może się czuć dobrze, mieszkając we własnym biurze? Można się wczuć w to, co przeżywają w Polsce prezydenci, gdyby ktoś miał tak głupi pomysł, żeby uczestniczyć w publicznych debatach „jedynek” na listach do europarlamentu. Przecież to potworna nuda i straszna katorga. A prezydent ma tak na co dzień. W dodatku przestaje być wolnym człowiekiem, bo gdzie się ruszy, to za nim BOR-owcy, tajniacy, paparazzi itp.
Jeśli Donald Tusk zostanie nawet szefem państwa, to przecież nuda i rutyna wybiją mu z głowy jakiekolwiek reformatorskie zapędy (zakładając, że będzie je miał). Prezydentem warto być co najwyżej po to, by się przekonać, że być nim nie warto. A i prestiż jest wątpliwy, szczególnie po zakończeniu kadencji. Bo przecież ile się Wałęsa i Kwaśniewski muszą namęczyć, żeby ten marny milion rocznie „na waciki" zarobić. A jeszcze wielu po nich jeździ jak po łysej kobyle, nie biorąc pod uwagę, że różne ich wady i przypadłości to swego rodzaju choroba zawodowa, czyli skutek wyjątkowo szkodliwych warunków pracy. Jest oczywiście taka możliwość, że prezydentem się zostaje dla nas, Polaków. Żeby nam zrobić dobrze. Ale jak tego dokonać, skoro tyle czasu zajmują różne nudne ofi cjałki, skoro tak długo ślęczy się w biurze? Wielu się teraz czepia Lecha Wałęsy za jego romans z Declanem Ganleyem. A przecież wystarczy pomyśleć, że był prezydentem, żeby zrozumieć, jakie to dalekosiężne efekty zostawia w psychice i osobowości. Dlatego proponuję, żeby prezydentów objąć specjalną ochroną, nawet szerszą niż to było przed wojną z Ignacym Mościckim. Nie można mieć za złe komuś, kto z definicji ma tak przechlapane jak żaden z nas, przeciętnych obywateli.
I jak tu się dziwić, że Aleksander Kwaśniewski uciekał do oglądania Eurosportu i zażywania leków, których skutkiem ubocznym były różne choroby goleni czy filipińskie przypadłości? I co się oburzać, że Lecha Wałęsę nosiło do zadzierania ze wszystkimi w niemal każdej sprawie, do nieustannego burzenia i podgryzania? I co się Janusz Palikot czepia Lecha Kaczyńskiego oraz wymyśla niestworzone rzeczy, zamiast mu współczuć? Byli prezydenci po prostu normalnie reagowali na nudę i niemiłosierną mitręgę. Kiedyś, gdy się komuś źle życzyło, mówiło się: „obyś cudze dzieci uczył". Teraz powinno się mówić: „obyś został prezydentem RP”. Tym bardziej że dotychczasowi prezydenci oraz obecny popełniali fatalny błąd, czyli zamieszkiwali w pałacu. A czy ktoś może się czuć dobrze, mieszkając we własnym biurze? Można się wczuć w to, co przeżywają w Polsce prezydenci, gdyby ktoś miał tak głupi pomysł, żeby uczestniczyć w publicznych debatach „jedynek” na listach do europarlamentu. Przecież to potworna nuda i straszna katorga. A prezydent ma tak na co dzień. W dodatku przestaje być wolnym człowiekiem, bo gdzie się ruszy, to za nim BOR-owcy, tajniacy, paparazzi itp.
Jeśli Donald Tusk zostanie nawet szefem państwa, to przecież nuda i rutyna wybiją mu z głowy jakiekolwiek reformatorskie zapędy (zakładając, że będzie je miał). Prezydentem warto być co najwyżej po to, by się przekonać, że być nim nie warto. A i prestiż jest wątpliwy, szczególnie po zakończeniu kadencji. Bo przecież ile się Wałęsa i Kwaśniewski muszą namęczyć, żeby ten marny milion rocznie „na waciki" zarobić. A jeszcze wielu po nich jeździ jak po łysej kobyle, nie biorąc pod uwagę, że różne ich wady i przypadłości to swego rodzaju choroba zawodowa, czyli skutek wyjątkowo szkodliwych warunków pracy. Jest oczywiście taka możliwość, że prezydentem się zostaje dla nas, Polaków. Żeby nam zrobić dobrze. Ale jak tego dokonać, skoro tyle czasu zajmują różne nudne ofi cjałki, skoro tak długo ślęczy się w biurze? Wielu się teraz czepia Lecha Wałęsy za jego romans z Declanem Ganleyem. A przecież wystarczy pomyśleć, że był prezydentem, żeby zrozumieć, jakie to dalekosiężne efekty zostawia w psychice i osobowości. Dlatego proponuję, żeby prezydentów objąć specjalną ochroną, nawet szerszą niż to było przed wojną z Ignacym Mościckim. Nie można mieć za złe komuś, kto z definicji ma tak przechlapane jak żaden z nas, przeciętnych obywateli.
Więcej możesz przeczytać w 21/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.