Z zainteresowaniem przeczytałem Diagnozę „Wprost" „Ile państwo zdziera z kierowców" (nr 24). Podane przez autorów liczby budzą przerażenie. Państwo łupi nas na każdym kroku, a jest tak zdeterminowane to robić, że nie cofa się przed niczym. Wprowadzony dwa lata temu bezsensowny przepis nakazujący jazdę w dzień z włączonymi światłami mijania (a w konsekwencji również z innymi światłami, które zapalają się w aucie zaprojektowanym do jeżdżenia z włączonym reflektorami w nocy, a nie w dzień) jest tego dobrym przykładem. Jak wiadomo, włączenie oświetlenia samochodu powoduje wzrost zużycia paliwa. Prąd w aucie nie bierze się przecież „z powietrza". Wzrost poboru mocy włączonych odbiorników prądu – dwóch żarówek reflektorów, dwóch żarówek świateł pozycyjnych tylnych, żarówek oświetlenia rejestracji, oświetlania przyrządów wewnątrz auta itp. oznacza kilkuprocentowy „zaledwie" wzrost spalania, niemal nieodczuwalny przez kierowcę. Ale w skali kraju przekłada się to już wyraźnie na zyski koncernów paliwowych i, oczywiście, na wysokość podatków, które pobiera pań- stwo. Statystyki zarówno publikowane we „Wprost”, jak i czasopismach wykazują, że po wprowadzeniu obowiązku jazdy z włączonymi światłami liczba wypadków wcale nie zmalała (co miało uzasadnić ten idiotyczny przepis), ale wręcz przeciwnie – wzrosła. A ja pytam: skoro włączenie reflektorów miało podnieść bezpieczeństwo ruchu drogowego, to dlaczego dotyczy to jedynie kierowców aut, a nie dotyczy pieszych i rowerzystów, także aktywnych uczestników ruchu drogowego? Odpowiedź jest prosta – oni nie płacą za benzynę i nie dokładają się do podatków zawartych w jej cenie. A zatem, zdaniem twórców przepisu, bez oświetlenia bezpiecznie mogą się poruszać po drogach.
Wojciech Zajączkowski
Łódź
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.