Symboliczne zwycięstwo pomarańczowych krasnali.
Jeszcze nie tak dawno, gdy prowadzący program zapowiadał jakieś znane osoby, które za chwilę miały ukazać się zaspanym oczom telewidzów, zwykle używał wytartego jak stara wycieraczka zwrotu: „A teraz przed państwem znani, kochani i uwielbiani…". Niestety po ostatnich wyborach samorządowych, w których całkiem spora grupa „znanych i lubianych” poległa niczym Wehrmacht pod Stalingradem, konferansjerzy tandetnych show będą musieli nieco zmodyfikować swe gorące mowy powitalne. Teraz wypadałoby zapowiadać ich jako „znanych, lubianych i pogardzanych”.
Zbiorową świadomość od zawsze wypełniali ludzie wybitni. Poeci narodowi zwani wieszczami (Mickiewicz, Słowacki, Norwid), artyści najwyższej klasy (Paderewski, Lutosławski, Rubinstein), pisarze dzielnie walczący piórem niczym szablą (Sienkiewicz, Żeromski, Prus) lub politycy zwani mężami stanu lub żonami kompromisu. Dziś zbiorowa wyobraźnia zaśmiecona jest przez twory zwane celebrytami.
Celebryta nie ma nic wspólnego z Brytyjczykiem, jak sugeruje nazwa. Jest to ktoś, kto jest znany głównie z tego powodu, że zrobiono mu zdjęcie pod prysznicem lub ubrał się w dziurawe rajstopy na nudny bankiet w centrum Warszawy. Celebryta to zwierzę medialne, które celebruje swoją własną osobę głównie poprzez wypowiedzi w stylu: „jest w porzo", „pełen luz”, „spoko loko” „ale jazda”. Tak naprawdę jest to osoba znana powszechnie z byle czego, czyli bóg lub bogini tabloidu (a mniej elegancko: „mięso na pierwszą stronę”).
Kryzys kultury masowej przyczynił się do erozji starych systemów estetycznych i przyzwyczajeń w dziedzinie potrzeb duchowych. Zjawisko to spowodowało modę na kult celebrytów, którymi od kilku lat zapycha się wszystkie możliwe programy Znani, lubiani, pogardzani telewizyjne od rana do nocy. Tak było do niedawna. Albo moda się kończy, albo ludzie mają ich dość. Mimo że celebryci to bardzo popularne osoby, których życie osobiste, romanse i zdrady, śluby i rozwody, randki i operacje plastyczne, a także pryszcze, zadrapania i cellulitis ekscytują miliony, to ich ostatni romans z polityką okazał się totalną klapą.
W wyborach samorządowych poległa znana jurorka z programu „Taniec z gwiazdami" Iwona Pavlović, przegrywając z lokalnym społecznikiem i nauczycielem muzyki. W Warszawie olano totalnie kandydatkę na radną Katarzynę Szczołek znaną bardziej jako Sara May, na co dzień niewydarzoną wokalistkę i wściekłą blogerkę. Poległy też aniołki Napieralskiego, czyli dwie blondyny, które wyginając się na wiecach SLD, pomogły kandydatowi lewicy w wyborach prezydenckich, a teraz startowały na radne z jakiejś marnej partii, której poparcie jest mniejsze od pudełka zapałek.
Wysoki poziom abstrakcji trzyma jedynie przywódca Pomarańczowej Alternatywy Waldemar „Major" Fydrych, który ze swoimi krasnoludkami (Komitet Wyborczy „Gamonie i Krasnoludki”) pokonał w Warszawie namaszczoną przez Waldiego Pawlaka kandydatkę PSL stojącą po „zielonej stronie mocy”. To nie pierwszy sukces krasnoludków. W poprzednich wyborach Gamonie Majora ośmieszyły kandydata Ligi Polskich Rodzin Wojciecha Wierzejskiego, zdobywając więcej głosów niż blond nadzieja giertychowej prawicy. Zwycięstwo pomarańczowych krasnali jest tylko symboliczne. Celebrytów i krasnoludków nie zobaczymy w ławkach radnych. Kto wie, może szkoda? Sara May miała na zdjęciach wyborczych nogi dłuższe niż polskie autostrady.
Zbiorową świadomość od zawsze wypełniali ludzie wybitni. Poeci narodowi zwani wieszczami (Mickiewicz, Słowacki, Norwid), artyści najwyższej klasy (Paderewski, Lutosławski, Rubinstein), pisarze dzielnie walczący piórem niczym szablą (Sienkiewicz, Żeromski, Prus) lub politycy zwani mężami stanu lub żonami kompromisu. Dziś zbiorowa wyobraźnia zaśmiecona jest przez twory zwane celebrytami.
Celebryta nie ma nic wspólnego z Brytyjczykiem, jak sugeruje nazwa. Jest to ktoś, kto jest znany głównie z tego powodu, że zrobiono mu zdjęcie pod prysznicem lub ubrał się w dziurawe rajstopy na nudny bankiet w centrum Warszawy. Celebryta to zwierzę medialne, które celebruje swoją własną osobę głównie poprzez wypowiedzi w stylu: „jest w porzo", „pełen luz”, „spoko loko” „ale jazda”. Tak naprawdę jest to osoba znana powszechnie z byle czego, czyli bóg lub bogini tabloidu (a mniej elegancko: „mięso na pierwszą stronę”).
Kryzys kultury masowej przyczynił się do erozji starych systemów estetycznych i przyzwyczajeń w dziedzinie potrzeb duchowych. Zjawisko to spowodowało modę na kult celebrytów, którymi od kilku lat zapycha się wszystkie możliwe programy Znani, lubiani, pogardzani telewizyjne od rana do nocy. Tak było do niedawna. Albo moda się kończy, albo ludzie mają ich dość. Mimo że celebryci to bardzo popularne osoby, których życie osobiste, romanse i zdrady, śluby i rozwody, randki i operacje plastyczne, a także pryszcze, zadrapania i cellulitis ekscytują miliony, to ich ostatni romans z polityką okazał się totalną klapą.
W wyborach samorządowych poległa znana jurorka z programu „Taniec z gwiazdami" Iwona Pavlović, przegrywając z lokalnym społecznikiem i nauczycielem muzyki. W Warszawie olano totalnie kandydatkę na radną Katarzynę Szczołek znaną bardziej jako Sara May, na co dzień niewydarzoną wokalistkę i wściekłą blogerkę. Poległy też aniołki Napieralskiego, czyli dwie blondyny, które wyginając się na wiecach SLD, pomogły kandydatowi lewicy w wyborach prezydenckich, a teraz startowały na radne z jakiejś marnej partii, której poparcie jest mniejsze od pudełka zapałek.
Wysoki poziom abstrakcji trzyma jedynie przywódca Pomarańczowej Alternatywy Waldemar „Major" Fydrych, który ze swoimi krasnoludkami (Komitet Wyborczy „Gamonie i Krasnoludki”) pokonał w Warszawie namaszczoną przez Waldiego Pawlaka kandydatkę PSL stojącą po „zielonej stronie mocy”. To nie pierwszy sukces krasnoludków. W poprzednich wyborach Gamonie Majora ośmieszyły kandydata Ligi Polskich Rodzin Wojciecha Wierzejskiego, zdobywając więcej głosów niż blond nadzieja giertychowej prawicy. Zwycięstwo pomarańczowych krasnali jest tylko symboliczne. Celebrytów i krasnoludków nie zobaczymy w ławkach radnych. Kto wie, może szkoda? Sara May miała na zdjęciach wyborczych nogi dłuższe niż polskie autostrady.
Więcej możesz przeczytać w 49/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.