Był styczeń 1979 r. Władze PRL toczyły z Watykanem dyplomatyczną grę o to, aby jak najbardziej odsunąć w czasie wizytę w Polsce dopiero co wybranego na papieża Jana Pawła II. Głównym przeciwnikiem wizyty był właśnie Kania.
„Sprawa jest jasna" – komentował w dzienniku Rakowski. – „Kierownictwo partii boi się milionów ludzi, którzy będą chcieli zobaczyć papieża. Myślę, że manifestacyjne powitanie Jana Pawła II trzeba będzie uznać za polityczną porażkę partii i socjalizmu”.
Strach uzasadniony. Kilka lat wcześniej, w szczycie gierkowskiej prosperity, partia mogła żywić nadzieję, że zachodnimi kredytami uda się kupić poparcie Polaków dla ustroju. Ale pod koniec dekady po uniesieniach socjalistycznej konsumpcji zostało wspomnienie. Nadciągał gospodarczy kryzys, społeczne nastroje leciały w dół, a komunistyczni władcy Polski ciągle nie mogli wyjść z szoku, w którym tkwili od czasu wyniesienia krakowskiego arcybiskupa Karola Wojtyły na tron papieski.
Rakowski, jeden z najprzenikliwszych świadków epoki, miał nad resztą elity tę przewagę, że nieźle się orientował w nastrojach ulicy. Nazajutrz po naradzie w KC zanotował chętnie powtarzany wówczas kawał: „Kraków dał nam papieża, a Śląsk – ch… na jeża" (tak czesał się się ówczesny I sekretarz PZPR pochodzący ze Śląska Edward Gierek).
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.