Najpierw były spotkania całej redakcji i współpracowników czy spotkania ze środowiskiem określanym nieco podejrzanym mianem „twórczego". Równocześnie dowiadywałem się od przyjaciół z Krakowa, bo sława kardynała nie dotarła jeszcze w pełni do Warszawy, o jego roli w dyskretnej, ale skutecznej opiece nad intensywnie działającymi w Krakowie duszpasterstwami młodzieży. Zwłaszcza tym prowadzonym tradycyjnie przez ojców dominikanów, z ojcem Kłoczowskim na czele.
W latach 70. nie miałem pracy i próbowano mnie namówić do uczenia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, co się – na szczęście – skończyło niepowodzeniem. Tam profesorem był kardynał Wojtyła, który nie zaprzestał nauczania mimo nominacji. Był uwielbiany przez studentów i raczej średnio przez KUL-owskie środowisko profesorskie. Karol Wojtyła bowiem był po części tomistą, co na KUL było obowiązkowe, ale przede wszystkim fenomenologiem, co z kolei uważano za nowinkę, dziwactwo, prawie herezję. Kardynał sypiał w tym samym konwikcie, w którym i ja miałem okazję spędzać noce, ale w części przeznaczonej dla księży. Warunki były, delikatnie mówiąc, spartańskie. W pokoju znajdowała się miednica na stojaku, do której siostry przynosiły trochę ciepłej wody, reszta była na korytarzu. Karol Wojtyła nie zwracał na to uwagi.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.